Witold Horwath - Dziewczyna z Konstancina
Słowo „matka” na ogół budzi w synach ciepłe uczucia i nostalgiczne wspomnienia. Czasami jednak jest inaczej – u niektórych wywołuje strach, a nawet nienawiść. Istnieją bowiem rodzicielki, które zasługują tylko na krótkie, lecz treściwe określenie: „toksyczne”. Taka kobieta, zamiast wychować swojego potomka na silnego, zdolnego do samodzielnej egzystencji mężczyznę, skupia wszystkie swoje wysiłki na niszczeniu jego osobowości i skrajnym uzależnianiu od siebie. Traktuje go nie jak podlegające jej opiece dziecko, ale bardziej jako partnera, któremu będzie towarzyszyć na całej drodze życia - oczywiście tak długo, jak biologia na to pozwoli. Psychiatrzy wskazują pewne modus operandi takiej niewiasty. Na ogół zaczyna od ciągłego podważania roli ojca, wyśmiewając go w obecności chłopca, drwiąc także z innych przedstawicieli męskiego rodu. W ten sposób powoduje, iż wykształca się w nim przekonanie, że płeć, jaką reprezentuje, jest „do niczego” i stanowi bardziej powód do wstydu niż dumy. Jednocześnie rodzi w nim poczucie, że jej pragnienia i chęci są identyczne z tymi, jaki odczuwa on sam, pozbawiając własnego światopoglądu i niezależności myśli. Dąży przy tym do bycia w centrum zainteresowania syna, skupiając jego uwagę tylko na sobie i swoich przeżyciach oraz ciągle znajdując się w pobliżu. W ten sposób powstaje toksyczna relacja, w której potomek traci całkowicie swoją odrębność, stając się cieniem matki, przekonanym, że jego byt zależy tylko i wyłącznie od jej obecności, wsparcia oraz umiejętności. Oczywiście w owym układzie istnienie innej kobiety jest wykluczone, więc mężczyzna wychowany w takich warunkach nie ma szans na stworzenie związku. Pozostaje mu towarzyszenie swojej rodzicielce, którą z jednej strony kocha, a z drugiej się obawia i nienawidzi. Istny zaklęty krąg, z jakiego nie ma jak się wyrwać.
Najsłynniejszą „toksyczną mamusią” w historii była Agrypina - matka cezara Nerona. Niezwykle ambitna, dążyła do sprawowania władzy za wszelką cenę. W przeszłości sypiała z własnym bratem – Kaligulą, a następnie wyszła za mąż za stryja – cesarza Klaudiusza, którego - jak wszystko na to wskazuje - otruła, aby utorować drogę do rządów synowi. Jego samego wychowała na zniewieściałego sybarytę, bez własnego zdania i całkowicie uzależnionego od jej kaprysów. Aby sprawować nad nim niepodzielną kontrolę, posunęła się nawet do nawiązania kontaktów intymnych, czego zresztą „urocza” para zupełnie nie ukrywała. Gdy cesarz w wieku 18 lat znalazł sobie kochankę – wyzwoloną niewolnicę Akte, zażądała jej natychmiastowego odprawienia, grożąc relegacją z łoża i urządzając karczemne awantury. Sprawowała zza pleców syna faktyczne rządy Imperium, posuwając się nawet do zasiadania przy jego boku jak równorzędny władca podczas przyjmowania poselstw. Z biegiem czasu zaczęło to wywoływać coraz większe oburzenie, wywołujące naciski na Nerona, aby „jakoś” załatwił ten problem. Sam synalek również miał dość swojej opiekunki i w końcu rozkazał, aby ją zamordować. Nie uchroniło go to jednak od smutnego losu – wykształcone przez matkę jego styl bycia oraz okrutne nawyki spowodowały, że sam położył głowę pod ciosami własnych poddanych. Czasami myślę, że los Agrypiny powinien spotkać wszystkie tego rodzaju „mamusie z piekła rodem”. Tak byłoby lepiej i dla ich synów i dla nich samych.
„(...) odkąd pamiętam, miałem ją za moralną pokrakę; za monstrualnego pająka, który uplótł sieć we framudze drzwi i przez to uwięził mnie w pokoju, bo strach zmieszany z obrzydzeniem nie pozwalał mi użyć szczotki.”
Salomea – matka z piekła rodem. Ukształtowała Twoje życie i uczyniła bezwolnym narzędziem w swoim ręku, całkowicie od niej zależnym. Jakie wspomnienie najsilniej się z nią wiąże? To, w którym szydzi z Twojego ojca. Z uwagi na długie, chude nogi, gdy szedł, ulicznicy przedrzeźniali jego chód i wołali za nim „bocian”. Był dobrym, opiekuńczym człowiekiem, więc kochałeś go całym sercem i bardzo bolało Cię jego upokarzanie. Ale matkę szczerze bawiło. Do dziś słyszysz jej słowa: „Widzisz, z ojca się śmieją (...), a on, zamiast dać im wycisk, udaje, że jest ponad to. Ale w środku cały się trzęsie z upokorzenia. Bo wiesz, Pawełku, dla mężczyzny to jest straszny dyshonor być wyśmianym w obecności dziecka.” Gdy zmarł na nowotwór, zostałeś z nią sam, zdany na nieobliczalność i brutalny charakter. Bałeś się jej jak ognia i miałeś co do tego powody. Kiedy pewnego dnia, będąc kilkuletnim malcem, bawiłeś się pod jej okiem z rówieśnikami, po przeczytaniu ustępu z książki zaśmiała się w sposób, w jaki tylko ona umie - bardzo głośno, szyderczo, a przede wszystkim złowrogo. Towarzysząca Ci dziewczynka stwierdziła, że to diabelski dźwięk, a Twoja matka niestety to usłyszała. Wyjęła z torebki pejcz, którym zaczęła okładać dziecko bez opamiętania, aż do krwi. Sprawę zatuszował Twój stryj, będący wicedyrektorem lwowskiej policji, jednak zagroził, że następnym razem wsadzi ją do więzienia, a Ciebie zabierze do swojego domu. Pamiętasz, że tego rodzaju wizja wzbudziła w Tobie do tego stopnia szczery entuzjazm, że aż zacząłeś się modlić o jej urzeczywistnienie, jednak od tego czasu matka zaczęła się bardziej pilnować. Nie miała już kłopotów z prawem, za to mogła całą swoją uwagę skupić na Tobie – roztoczyła pełną kontrolę, nadzorując każdy aspekt życia.
„Jeśli się ożenisz, zatłukę twoją żonę szpicrutą” – powtarzała, odkąd skończyłem osiemnaście lat. To miał być w jej mniemaniu taki niewinny żarcik, być może nawet autoironiczny, lecz ja przeczuwałem, że naprawdę jest do tego zdolna.”
Gdy osiągnąłeś wiek męski, zostałeś policjantem. Cały czas jednak mieszkałeś z matką. Kiedy przeniesiono Cię do Krakowa, nieco odetchnąłeś. Zacząłeś nawet spotykać się z kobietą. Twoje szczęście nie trwało długo – Salomea szybko i bez uprzedzenia do Ciebie dołączyła. Nie chcąc narażać ukochanej – musiałeś zerwać zaręczyny. Szybko stałeś się obiektem drwin kolegów z pracy.
„Byłem dla nich cudakiem, który po czterdziestce wciąż mieszka z matką. Detektyw Karcz (…), odkrył nawet, że zwracam się do niej po imieniu. To była prawda, ale co miałem robić, skoro kategorycznie tego żądała.”
Kiedy zginęła w wypadku, wjeżdżając do rzeki samochodem w pełnym pędzie, miałeś nadzieję, że koszmar się skończył. Ale szybko okazało się, że to czcze mrzonki. Pierwszymi słowami, które ku swojemu przerażeniu usłyszałeś na pogrzebie wypowiedziane przez nią samą, były: „Biedaku, kto Cię teraz pocałuje na dobranoc?”. Od tego czasu ciągle towarzyszy Ci w umyśle, oceniając i komentując to co robisz. Jesteś święcie przekonany, że usuwa z drogi wszystkich, na których Ci zależy. Tak było w przypadku Twojego kuzyna, z którym się zaprzyjaźniłeś - bardzo szybko zginął w tajemniczym pożarze. Obecnie jesteś pięćdziesięcioletnim samotnym mężczyzną, niemającym pojęcia o płci przeciwnej. Boisz się do zbliżyć do jakiejkolwiek kobiety, by Twoja matka nie sprowadziła na nią z zaświatów nieszczęścia. Jedyna rola, w której się sprawdzasz, to Twoja praca – funkcjonariusza Wydziału Kryminalnego Komendy Miejskiej Policji na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Właśnie nadszedł wielki dzień – do Waszego zespołu dołącza Hanna Lubochowska, oficjalnie zatrudniona w charakterze pomocy biurowej Jest młoda, piękna i niezwykle inteligentna. Okazuje się niezastąpiona w prowadzonych śledztwach. Z trwogą odkrywasz, że choć dzieli Was tyle lat, zaczynasz czuć do niej więcej, aniżeli pozwalają na to stosunki służbowe. Co więcej, masz wrażenie, że sam też nie jesteś dla niej obojętny. Z jednej strony sądzisz, że taki związek nie ma przyszłości, z drugiej rozumiesz, iż to Twoja jedyna szansa na poddanie się uczuciu i wyrwanie z objęć toksycznej matki, która - nawet będąc po drugiej stronie, nadal steruje Twoim życiem. Nie masz pojęcia co robić, lecz nadchodzące wydarzenia zmuszą Cię wreszcie do podjęcia decyzji, które okażą się brzemienne w skutki nie tylko dla Twojego życia.
„8 CZERWCA 1923 ROKU TO JEDNA Z WAŻNIEJSZYCH DAT W MOIM ŻYCIU: wtedy pierwszy raz zjawiłam się w Komendzie Miejskiej na Krakowskim Przedmieściu nie w roli żałosnej petentki, tylko jako pracownik policji, cywilny co prawda, ale jednak – policji!”
Liczysz sobie wprawdzie tylko 23 lata, ale już jesteś doświadczoną śledczą. Masz za sobą nie tylko niebezpieczną samotną drogę z ogarniętej rewolucją Rosji do Polski, ale także wiele rozwiązanych zagadek kryminalnych. Prowadziłaś nawet biuro detektywistyczne, które przyniosło Ci sławę. Teraz, w uznaniu zasług, sam Minister zrobił dla Ciebie wyjątek i wyraził zgodę na zatrudnienie w Policji Państwowej. Co prawda, z uwagi na zakaz pracy niewiast w tej służbie, oficjalnie jesteś jedynie stenotypistką i protokolantką, jednak tak naprawdę masz uczestniczyć w dochodzeniach jako pełnoprawny detektyw. Od razu trafiasz w oko cyklonu – zastrzelono znanego adwokata Eustachego Wolfferdorffa. W śledztwie ma Ci pomagać doświadczony pięćdziesięcioletni funkcjonariusz – najstarszy w Waszym zespole Paweł Sarnatowicz. Okazuje się, że sprawa jest bardzo skomplikowana, a krąg podejrzanych szybko rośnie. Wkrótce spostrzegasz, że towarzysz, z którym spędzasz coraz więcej czasu, wyraźnie zaczyna darzyć Cię uczuciem. Nie masz nic przeciwko temu, jednak wiesz, że stosunki służbowe nie pozwalają na taki układ. Do tego masz zasadę, której zawsze przestrzegasz – to mężczyzna musi wyjść z inicjatywą. Tymczasem Sarnatowicz zachowuje się niczym sztubak, niemający pojęcia jak postępować z kobietami. Z jednej strony Cię to bawi, z drugiej mocno irytuje. Orientujesz się, że nosi w sobie jakąś tajemnicę, która dotychczas zmuszała go do stronienia od płci przeciwnej. Zaczyna Cię fascynować coraz bardziej, aż w końcu sama łapiesz się na myśli, że stał Ci się bardzo bliski. Musisz podjąć decyzję, czy wdasz się w romans, czy też szybko przetniesz nić rodzącej się miłości.
„Dziewczyna z Konstancina” Witolda Horwatha to pasjonujący retro-kryminał, będący drugą częścią cyklu “Lisica”, jakiego pierwszy i trzeci tom miałam już okazję recenzować. Jak zawsze układnie i po kolei – czyli wszystko w normie. 😉 Środkowa odsłona to, poza fabułą śledczą, także powieść obyczajowa, w której oś narracji pełni wątek uczucia rodzącego się pomiędzy młodą policjantką a jej dużo starszym kolegą. Age gap, Girls! 😉Czytelnik towarzyszy bohaterom w prowadzonym przez nich dochodzeniu dotyczącym śmierci znanego warszawskiego adwokata. Pisarz umiejętnie gubi tropy prowadzące do wyjaśnienia zagadki, mnożąc zaskakujące wątki oraz rozszerzając krąg potencjalnych morderców. Policjanci co rusz przybliżają się do jej rozwikłania, by po chwili przekonać się, że są jednak na początku drogi, a jedno zabójstwo pociąga za sobą kolejne. Błahe z pozoru czynności zamieniają się w pasjonującą podróż po warszawskim półświatku, oddanym z wielkim realizmem przez Autora. Dzięki temu czytający zapoznaje się z postaciami żywcem wyjętymi ze starego pitavalu. Ulicznicy, kamienicznicy, matrymonialni oszuści, kryminaliści z honorem i bez, cała ta plejada niewątpliwie wzbogaca narrację, silnie oddziałując na wyobraźnię odbiorcy. Trzeba przyznać, że Horwath ze znawstwem oddał warunki pracy stróżów prawa w tamtych czasach, w których nie istniały jeszcze wszystkie te techniki, które wykorzystują obecni bohaterowie seriali kryminalnych. Dotarcie do prawdy oparte było przede wszystkim na analizie, sprycie i żmudnym wiązaniu wątków. Tandem stworzony przez Lubichowską, odznaczającą się rzutkością i inteligencją oraz Sarnatowicza, dysponującego odpowiednimi doświadczeniem oraz uporem, okaże się zabójczo skuteczny w wyjaśnieniu tajemnicy morderstwa. Fabuła skupia się także wątku romansowym, który został poprowadzony z wyczuciem. Miłość, rodząca się w sercu policjanta do darzonej podziwem młodej towarzyszki, nie jest gwałtowna. To wysublimowane i spokojne uczucie, kierujące się dobrem ukochanej. Sarnatowicz zdaje sobie sprawę z dużej różnicy wieku oraz poziomu temperamentów. Nie ma złudzeń co do tego, że jego życie zostało zniszczone przez zaborczą matkę, od której nie może się uwolnić nawet po jej śmierci. I nie chce mentalnym kalectwem obciążać upragnionej kobiety. Nawet w sytuacji, gdy intuicyjnie czuje, że ta nie miałaby nic przeciwko ewentualnemu związkowi. Uznanie należy się Autorowi za oddanie wszystkich niuansów takiej impresji oraz rozterek, które jej towarzyszą, w sytuacji, gdy wszystkie możliwe wybory są złe. To sztuka, zwłaszcza w czasach, gdy ludzkie pragnienia wyniesione są na piedestał, ich urzeczywistnianie za wszelką cenę uznane za rzecz naturalną, a pojęcie odpowiedzialności za drugą osobę często co najwyżej zbywane wzruszeniem ramion. 8/10
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)