Scarlett Peacock - Uważny dotyk - recenzja
Mam awersję do terapeutów, których większość uważam za naciągaczy, szafujących przez trzy czwarte czasu spotkania z pacjentem zwrotem: “jak się z tym czujesz?”, używanym naprzemiennie z “co o tym sądzisz?”. Z pewnością znajdują się jednak w ich gronie również będący w mniejszości specjaliści z powołania, którzy pomaganie innym w uporaniu się z problemami traktują jak misję. Sądzę, iż gdybym pewnego dnia zdecydowała się na odwiedzenie pastelowego gabinetu, poskutkowałoby to nieoczekiwanymi skutkami: terapeuta wybiegłby z pokoju, krzycząc niczym przypiekany ogniem, byłby dręczony nocnymi koszmarami i sam skierowałby się na leczenie – psychiatryczne. 😉 Chyba że... postawiłabym na skorzystanie z usług kogoś, kto stosuje niekonwencjonalne metody, cechuje się nadzwyczajną inteligencją, a jego ironiczne riposty mogłyby spokojnie stanąć w szranki z moimi. Oto wykreowany przez Scarlett Peacock William w pigułce - postać, która wielokrotnie mnie rozpogodziła, doprowadzała do wybuchów śmiechu, a przy tym odczarowała klasyczną terapię. Trzeba nie lada zmyślności, aby przedstawić tę tematykę w zupełnie innym świetle, łączącym w sobie lekkość przekomarzanek tworzącej się relacji oraz trudność w radzeniu sobie z determinującymi życie przeszłymi traumami, a na dodatek zestawienie to okrasić atmosferą tak gęstą, że można by ją kroić przysłowiowym nożem. Co zaskakujące, takiego sukcesu dokonała debiutująca wśród rodzimych literatów autorka “Uważnego dotyku” - powieści, jaką określiłabym skrzyżowaniem uroczo absorbującego, ogniście wartościowego romansu z przezabawną komedią i elementami thrillera. Gdybym miała wskazać poprawiającą humor, porywającą historię, jaka sprawdzi się na lżejszy wieczór - oddałabym stery narracji magnetyzującemu duetowi, wykreowanemu przez Peacock: będącej rekinem biznesu rudowłosej żylecie Janet o tragicznej przeszłości oraz Williamowi, do którego można tylko wzdychać. 😉
“Zawsze. Zawsze jestem w pracy, pod telefonem, szukam pomysłów. Jak dostanę wiadomość w środku nocy, to odpisuję, a potem śpię dalej.”
Osoby postronne mogłyby wziąć Cię za pozbawioną uczuć pracoholiczkę -jedynie Ty wiesz, że to tylko element kreacji. A trzeba przyznać, że jest ona w pełni kompletna. Nieco wyzywającego, sugerującego bogactwo stroju pewnej siebie kobiety biznesu dopełniają długie włosy, pofarbowane profesjonalnie na ognistą rudość. Filigranowej figurze majestatu dodają nieodłączne szpilki, pozwalające Ci spoglądać na kontrahentów nieco z góry... a przynajmniej utrzymać wzrok na podobnym poziomie. Jesteś szefem całej drużyny pracowników, pośród których budzisz niemały postrach. I doskonale – tak właśnie miało to wyglądać. Nigdy nie bierzesz jeńców i wychodzisz z założenia, że lepiej, by się Ciebie bali niż gdyby mieli Cię lekceważyć. Pracowałaś na obecną pozycję przez wiele trudnych lat i zrobisz wszystko, aby ją utrzymać. Choć mogłabyś sobie na to pozwolić, nie oddelegowujesz zadań. Odczuwasz przymus zrobienia wszystkiego samodzielnie, by na pewno było idealne i sprostało oczekiwaniom klientów. Jesteś na szczycie – i najlepsza. Na koncie masz tyle pieniędzy, ile dawniej nawet Ci się nie śniło. Pracoholiczka materialistka? Niech będzie. Nikt poza Tobą nie jest świadomy, dlaczego bezpieczeństwo finansowe to dla Ciebie tak istotna kwestia – i że motywacja ponoć niemającej serca maski jest zupełnie inna niż mogłoby się wydawać. Na razie... Wiele lat po drastycznych wydarzeniach i uciekaniu życiem do firmy, w końcu postanawiasz bowiem udać się na terapię. Jeśli chodzi o Ciebie, nie ma jednak mowy o tym, by cokolwiek poszło utartym torem, przez co już na początku drogi do ewentualnej przemiany zaczynają piętrzyć się pierwsze trudności. Zamiast do gabinetu polecanego specjalisty, trafiasz do kogoś, o kim wiadomo właściwie jedno: ten mężczyzna stosuje najbardziej niekonwencjonalne z dostępnych metod leczenia. Ponoć obnażysz przed nim wszystko. W swojej rzeczywistości jesteś aktorką z wieloletnim stażem... Czy cena za odzyskanie spokoju jest warta porzucenia roli?
“Co mogłam stracić, próbując odnowić kontakt? W zasadzie nic, ale myśl o odrzuceniu albo braku odpowiedzi skutecznie mnie odstraszała.”
Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, ale przecież nikt nie mówił, iż będzie tak trudno... Już chwilę po wejściu do pomieszczenia czujesz się skonfundowana – wszak stojący przed Tobą mężczyzna, którego jeden kącik ust unosi się w zawadiackim uśmiechu, bardziej pasowałby na modela niż kogoś, kto ma poznać Twoje najgłębiej skrywane tajemnice. Realizując mocne postanowienie poprawy, z otwartą głową podchodzisz jednak do terapii i dajesz mu szansę, wdając się w rozmowę. Żałujesz tego moment później, bo William najwyraźniej nadto dobrze potrafi czytać ludzi. I na domiar złego nie chce zaakceptować faktu, że w pracy jesteś zawsze – a nie tylko te dwanaście... dobrze, szesnaście godzin, o jakich oficjalnie mu mówisz. Miarka przebiera się jeszcze bardziej, kiedy pyta o to, co lubisz robić w wolnym czasie, jakie są Twoje zainteresowania i co dzieje się w życiu uczuciowym – w końcu ciężko konwersować o czymś nieistniejącym. Z każdą upływającą minutą Twoja wściekłość eskaluje, tak więc przechodzisz do tego, co wychodzi Ci najlepiej, czyli obronnego ataku. Strzelasz zgryźliwymi słowy i ripostami co najmniej tak, jak gdyby były one pociskami z trzymanej w opazurzonych na czerwono dłoniach broni. Co najgorsze... William nie daje się zwieść, dzielnie odpierając kolejne próby zmiany tematu i umieszczając Cię dokładnie tam, gdzie chce, byś się znalazła. Choć jesteś wytrawnym strategiem, już wówczas udaje mu się omotać Cię na tyle, byś pozwoliła się wciągnąć w zaprojektowaną przez niego grę. Wychodzisz z gabinetu nader gniewnie stukając obcasami i czujesz się jak przepuszczona przez wyżymaczkę. Mamroczesz pod nosem pełne przekleństw wiązanki i życzenia rychłej oraz bolesnej śmierci, bo mężczyzna definitywnie zmusił Cię do opuszczenia skrzętnie tworzonej strefy własnego komfortu. Co jednak najciekawsze... Już nie możesz się doczekać kolejnej sesji terapeutycznej. Jej wynik będzie zaś czymś, czego nikt nie mógł się spodziewać...
“Zirytował mnie, ale czułam, że o to mu chodziło. O ten specyficzny rodzaj gry, który ze sobą prowadziliśmy. O to drażnienie, które dodawało mu odwagi.”
W wielu książkach odnajduję bohaterki, z którymi mam mnóstwo punktów stycznych, ale chyba żadna nie przypominała mnie jeszcze w aż tak dużym stopniu co Janet. Wiecznie w pracy – a jeżeli nie w sensie dosłownym, to zastanawiająca się, jakie elementy można by w swojej działalności ulepszyć. Kiedy zostaje zmuszona co chwili wolnego – nie ma pojęcia, co u diabła uczynić ze swoim życiem. Choć rzuca ripostami z przesadną pewnością siebie, ukrywa wiele blizn. Zupełnie jak ja, obcym przypomina agresywną odmianę zmutowanej rosiczki, ale – co uśmiało mnie dodatkowo – potrafi zasuszyć nawet kaktusa. Ta przystająca do mojej kreacja została uzupełniona o zastanawiające elementy. Numer pokoju 217 – podczas gdy moje ulubione liczby to 17 oraz 2 czy wskazanie jako wybranej daty 22 maja.... czyli dnia imienin Julii. Scarlett, czyżbyś mnie znała? Myślę, iż to więcej niż możliwe, jeśli doda się do tego postać mającego mistrzowsko niepoprawne politycznie poczucie humoru, zgryźliwego sąsiada Harry’ego, jego dobermana o usposobieniu maskotki oraz wręcz niedościgniony poziom przypominających miłosną wojnę dialogów pomiędzy Janet i Williamem. “Uważny dotyk” to jednak nie tylko przykład relaksującej rozrywki, ale także wartościowa opowieść o pogodzeniu się z własnym losem, pozwoleniu odejść przeszłości i odkrywaniu prawdziwej siebie. W fabule nie brakuje także odcieni pomysłowości: wplecenie do terapii gier karcianych czy zaskakujących ćwiczeń poczytuję jako nęcące i innowacyjne. Nie zaliczam się do fanów zwierzania z własnych problemów komukolwiek, pozostając - zupełnie jak bohaterka Peacock - tak zwaną Zosią Samosią, ale gdyby tak wyglądał proces samouzdrawiania się w czyimś towarzystwie, byłabym skłonna z niego skorzystać dla towarzyszącej mu zabawy. Jako zamężna nie będę jednak dla Ciebie konkurencją, bo jestem przekonana, że William zostanie książkowym mężem wielu czytelniczek – zwyczajnie wolałabym uniknąć nagłówków w stylu “bydgoski radca prawny zamordował psychoterapeutę żony, zobacz jak”. Kapitalny, zwichrowany, nieszablonowy debiut – gwarant miłych chwil i rozrywkowej rozgrywki na najwyższym poziomie. Piękna gra w przekraczanie granic dla lubiących ryzyko. 9/10 (PS Jeśli to szokujące zakończenie nie doczeka się kontynuacji, to ja pokuszę się o zabójstwo na pewnej Autorce, której pseudonim ma inicjały SP!)
“Zazwyczaj ludzie unikają wyjścia ze strefy komfortu, bo to nic przyjemnego. Na szczęście Ty masz w sobie sporo zawziętości.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)