Władysław Smoleński - Konfederacja targowicka - recenzja
Istnieje wiele ludzkich przywar - chyba najgorszą z nich jest zdolność do zdrady. Jej gadzie, zimne oczy oglądały wiele dramatów, których była przyczyną, a historia zna całą plejadę wielkich odstępców. Judasz Iskaritota, składający obłudny pocałunek na policzku swojego Mistrza, by wskazać Go oprawcom. Efialtes z Trachis, wyjawiający Persom górską ścieżkę wiodącą na tyły szczupłego oddziału Leonidasa, bohatersko broniącego się pod Termopilami. Marek Juniusz Brutus, ułaskawiony przez Juliusza Cezara po bitwie pod Farsalos, w podzięce wbijający ostrze sztyletu w ciało dobrodzieja. Żądny władzy Marek Perperna, ciskający kielichem wina o podłogę, by dać znak do zmasakrowania wodza – Kwintusa Sertoriusza, przez grono skaptowanych przez niego współbiesiadników i równocześnie bliskich towarzyszy ofiary. Marszałek August Marmont, jeden z najstarszych i najbliższych przyjaciół Napoleona, przechodzący w 1814 roku ze swoimi oddziałami na stronę Sprzymierzonych. Ten sam człowiek na żądanie restaurowanych we Francji Bourbonów głosował rok później za wyrokiem śmierci na „najdzielniejszego z dzielnych” - marszałka Ney’a, wraz z marszałkiem Victorem, Kellermanem i generałami Maisonem, Latour-Maubourg, Compansem i Lauristonem – części z nich Ney uratował życie podczas odwrotu spod Moskwy w warunkach strasznej, rosyjskiej zimy. Wymieniać można by bez końca. Jednak istnieje wyższy stopień zdrady, kiedy dotyczy ona nie tylko człowieka, ale całego narodu i państwa. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że Polska posiada bardzo szerokie grono tego rodzaju wiarołomców. Szczególnie wielu pojawiło się w okresie „potopu szwedzkiego”. Wystarczy wymienić dwóch największych: Hieronima Radziejowskiego oraz Bogusława Radziwiłła. Ten pierwszy, sprawujący urząd podkanclerzego koronnego, wdał się w spór z królem Janem Kazimierzem.
Skazany przez sąd marszałkowski na wyjęcie spod prawa, uciekł do Szwecji, usilnie namawiając jej monarchę do ataku na Rzeczpospolitą. Nasz kraj stracił w wyniku tej agresji 1/3 ludności (znacznie więcej niż podczas II wojny światowej!) i pogrążył się w ruinie. Bogusław Radziwiłł, jawnie wspomagający wojska szwedzkie i biorący po ich stronie udział w wojnie z własnym władcą, uczestniczył w zawarciu w 1657 roku traktatu w Radnot, stanowiącym próbę dokonania pierwszego rozbioru kraju. Na mocy jego postanowień, miał otrzymać jako swoje państwo część Litwy. Gdy w końcu wobec klęsk swoich protektorów przeszedł na polską stronę, zdradzał wodzom carskim plany wojenne w zamian za pozostawienie w spokoju jego rozlicznych dóbr ziemskich. A to tylko część jego wołających o pomstę do nieba czynów. Żadnemu z nich nie spadł włos głowy i wszyscy uzyskali przebaczenie panującego. Nic dziwnego, że szybko pojawili się naśladowcy, pewni swojej bezkarności. Już nieco ponad wiek później dochodzi do największej zbiorowej zdrady w dziejach Rzeczypospolitej – Targowicy. Jeszcze raz potwierdziło się prawidło historii, że nieukarana zbrodnia powtórzy się w przyszłości...
„Zwracając się o pomoc cudzoziemską, z całą świadomością rezygnowali z niepodległości kraju. (…) oddawali współrodaków pod miecz rosyjski i dopuszczali się zbrodni wywołania w ojczyźnie walki bratobójczej. (…) Zuchwali względem narodu, w schlebianiu imperatorowej w płaszczeniu przed jej reprezentantami konfederaci zatracili poczucie godności osobistej.”
W końcu nadeszła chwila triumfu oraz nadziei na naprawę umierającej nieuchronnie Rzeczypospolitej. Uchwalono Konstytucję 3 maja, zrywającą częściowo z chorym i jeszcze feudalnym ustrojem państwa, który pogrążał je w anarchii, biedzie i niemocy. Dokument został zatwierdzony przez sejm w sposób niezbyt zgodny z ówczesnym prawem, ale nie było innego wyjścia – państwo było spętane kuriozalnymi normami (ze słynnym Liberum veto na czele), które gwarantowały niezmienność ustroju, tworząc skorupę uniemożliwiającą jakiekolwiek modyfikacje. Dało to opozycji pretekst do kwestionowania jego legalności. Rzecz się jednak stała, więc jej krzyki nie robiły na nikim wrażenia. Zdecydowana większość narodu nie miała wątpliwości, że tak było trzeba. Co więcej, ustawę zasadniczą zatwierdziły wszystkie sejmiki wojewódzkie. Nie mogąc nic wskórać w kraju, zdrajcy posunęli się do wołania o pomoc zagraniczną – naczelni malkontenci udali się w tym celu do Petersburga, by błagać carycę Katarzynę II o interwencję wojskową. Utworzyli tam Konfederację, a więc związek zbrojny, wymierzony przeciwko władzy państwowej. Należeli do nich przede wszystkim: generał artylerii koronnej Stanisław Szczęsny Potocki jako marszałek Konfederacji koronnej („pociągnęła go do Petersburga obrażona miłość własna i pycha podniecane pochlebstwami imperatorowej. Podtrzymywał w nim upór (…) hetman polny Rzewuski.”), hetman wielki koronny Franciszek Ksawery Branicki („Mało ceniony na dworze Petersburskim, jako człowiek niepewnego charakteru, pożądany był przez wzgląd na swe stanowisko urzędowe.”), hetman polny koronny Seweryn Rzewuski („ani publicznym, ani prywatnym życiem nie zasługiwał na żadne względy”), generał Szymon Marcin Kossakowski („Dwulicowością, właściwą rodzinie (…) przewyższał go tylko biskup inflancki. Nikt mu nie dorównał pod względem zuchwalstwa, brutalności żołnierskiej i cynizmu.”).
Pod dyktando rosyjskich ministrów sporządzono projekt nowej konstytucji, która miała zastąpić już uchwaloną. Był on całkowitym powrotem do dawnych zasad ustrojowych. Bardzo charakterystyczny jest sposób powołania samej Konfederacji - przypominający do złudzenia metodę wprowadzenia kom*unistycznego Manifestu Lipcowego z 1944 roku, ogłoszonego oficjalnie w Lublinie, a tak naprawdę sporządzonego wcześniej w Moskwie.
„Akt konfederacji generalnej koronnej został podpisany i zaprzysiężony w Petersburgu 27 kwietnia. Datowano go rzekomo w podolskiej Targowicy 14 maja, w terminie zamierzanego wkroczenia do Polski wojsk rosyjskich.”
Caryca nakazała wkroczenie do Rzeczypospolitej blisko 100 000 armii, doświadczonej w boju i znakomicie wyposażonej. Sformowano dwa korpusy interwencyjne: białoruski, dowodzony przez gen. Michaiła Kreczetnikowa, uderzający na Litwę (33 700 żołnierzy) oraz ukraiński (64 000 ludzi) z zadaniem ataku w kierunku Podola i Wołynia. Ich celem było połączenie się w Warszawie po uprzednim rozbiciu polskiej armii. Ta zaś przedstawiała sobą obraz nędzy i rozpaczy. Na kierunku ukraińskim operowała 45-tysięczna armia pod dowództwem księcia Józefa Poniatowskiego, na litewskim – wojska zaledwie 18-tysięczne. Tymi ostatnimi dowodził Ludwik Wirtemberski, krewny króla Prus, który na jego rozkaz całkowicie sabotował działania wojenne, rozstawiając oddziały w taki sposób, aby łatwo mogły zostać pobite przez wroga. Żołnierze byli świeżo powołani, niedoświadczeni, głodni oraz słabo uzbrojeni. W takich warunkach zdumienie budzi, że mimo wszystko zdobyli się na wielki wysiłek, bijąc nawet nieprzyjaciela w ciągłym odwrocie 18 czerwca pod Zieleńcami. Pomimo tego wojska rosyjskie posuwały się bardzo szybko w głąb kraju. Granicę przekroczyły w nocy z 18 na 19 maja, a już na początku lipca stanęły nad Bugiem. W ślad za nimi posuwali się konfederaci targowiccy, wszędzie wydając uniwersały, żądające podporządkowania się władzy rosyjskiej oraz wzywające do gromadzenia się pod ich sztandarami. Co zaskakujące, odzew społeczny był niewielki. Obywateli do połączenia ze zdrajcami nie skłonił nawet niezwłocznie rozpoczęty terror – opornych aresztowano bądź wypędzano z majątków, bardziej uległych pojono trunkami, aby wyrazili swoje poparcie na piśmie.
„Reskryptem z 23 czerwca imperatorowa poleciła (…) przedsięwziąć przeciwko partii konstytucyjnej środki najsurowsze „Niezbędne jest pociągnięcie w imieniu konfederacji do odpowiedzialności wszystkich buntowników i przeciwników władzy legalnej” (czyli konfederackiej).”
Nadzieje na zatrzymanie Moskali nad rzeką okazały się płonne. 18 lipca przedostali się na drugą stronę, ścierając z wojskami dowodzonymi przez Tadeusz Kościuszkę pod Dubienką. Bitwa nie przyniosła zwycięstwa żadnej ze stron, co i tak było dużym sukcesem. Wobec niepowodzenia próby zatrzymania przeciwnika, pozostała tylko kolejna rejterada - tym razem już bezpośrednio w kierunku Warszawy. Niezwykle charakterystyczne jest, że caryca, srożąc się wobec patriotów i nakazując bezwzględne zwalczanie ich oporu, jeszcze przed rozpoczęciem wojny wydała nakaz, według którego:
„Należy przeto stawiać króla polskiego nie za winowajcę lub podżegacza zmian dokonanych w dawnej konstytucji republikańskiej, lecz jako człowieka uwiedzionego radami.”.
Zadbała więc o swoją „Woszczennają kukłę”, jak sama określała władcę Rzeczypospolitej. I całkowicie słusznie, gdyż Stanisław August Poniatowski spełniał wszystkie kryteria tego określenia. Ten wieloletni kochanek carycy, osadzony na polskim tronie pod naciskiem rosyjskich bagnetów, płakał rzewnymi łzami, przysięgając, że chętnie odda koronę w zamian za możliwość kontynuowania tête-à-tête. W czasie panowania zadłużył kraj całkowicie prywatnymi długami na kwotę 30 milionów złotych, podczas gdy roczne dochody skarbu państwa oscylowały wokół 8 milionów (!). Za zgodę na każdy rozbiór bezwstydnie inkasował do wymuskanych łapek ciężkie pieniądze od ościennych monarchów, nie bacząc ani na godność własną (której za grosz nie posiadał), ani dostojeństwo sprawowanego urzędu (o jakie zupełnie nie dbał). Co niektóre zwichrowane głowy uznają za „wielkie osiągnięcie”, zamiast sposobić państwo do wojny i je modernizować, by sprostało nadchodzącym wyzwaniom, urządzał suto zakrapiane „obiady czwartkowe” i kazał wznosić budowle oraz malować obrazy, za które później zwyczajnie nie płacił, bo nie miał z czego. Iskra nadziei w narodzie w stosunku do tego ufryzowanego łachmyty rozgorzała wielkim płomieniem, gdy przyłączył się do obozu patriotycznego i poparł uchwalenie Konstytucji 3 maja. Szybko jednak zgasła, gdyż Staś błyskawicznie pokazał, jakim jest człowiekiem. Obiecywał prędkie dołączenie do armii, zbierając się do podróży całymi tygodniami w otoczeniu ogromnego dworu, po czym podjął ją z wielką pompą i dojechał do… Pragi, czyli na drugą stronę Wisły. Wtedy się zatrzymał, cały czas śląc do księcia Józefa listy zapewniające, że niedługo się pojawi oraz ogłaszając wszem i wobec:
„Ufajcie! Gdy zajdzie potrzeba ofiary z życia mego, nie będę go szczędził!”
Nikt nie wiedział, że już 21 czerwca „król” wysłał do Katarzyny II wiernopoddańczy list, w którym w pełni zdał się na jej łaskę i niełaskę. Cały czas pozostawał w potajemnych kontaktach z ambasadorem rosyjskim w Warszawie, przez ręce którego przekazywał kolejne błagalne epistoły, w których nawet proponował, aby caryca urządziła Polskę według swojego widzimisię, nie wyłączając wcielenia do Cesarstwa. Wreszcie „zdobył” się na czyn stanowiący ostateczną zdradę narodu, państwa i wojska – 25 lipca ogłosił oficjalny akces do Konfederacji targowickiej. Wraz z tym aktem wojna dobiegła końca, gdyż armia otrzymała rozkaz wstrzymania wszelkich działań. Jej naczelny dowódca, książę Józef Poniatowski, który popadł w skrajną rozpacz, wystosował pismo, w jakim zawarł takie oto słowa:
„Najjaśniejszy Panie! (…) dowiaduję się, że się łączysz z ludźmi, którzy miłości własnej zaprzedali krew współobywateli swoich (…), że odtąd tacy ludzie wspólnie z WKMością dawać będą prawa tym, którzy za szczęście sobie mają tysiąc ofiar z życia swego uczynić (…) Rzekłem sam w sobie: Wielki Boże! Czemużem przed tym dniem nieszczęśliwym na polu bitwy nie zginął (…). Najjaśniejszy Panie; należało Ci poświęcić siebie samego, poświęcić nas wszystkich. Co za okrutna litość, której okupem wstyd i hańba.”
Jaka była odpowiedź „władcy” na tak wezbrane bólem i upokorzeniem wezwanie kierującego jego wiernym wojskiem?
„Pamiętaj, że przede wszystkim trzeba zapłacić moje (…) długi”.
Ku rozpaczy Konfederatów targowickich, wojska rosyjskie wkroczyły do Warszawy bez walki – Szczęsny Potocki marzył o dokonaniu efektownego szturmu miasta ze sobą na czele. Liczył, że tego rodzaju „chwała” wojenna uzyskana na trupach rodaków spowoduje, że caryca odda mu polski tron po usunięciu z niego Poniatowskiego. Bardzo się mylił. Imperatorowa miała wobec kraju całkowicie inne plany. I musiała się śpieszyć, gdyż narastał w nim opór. Nie pomagało wprowadzenie całkowitej cenzury i szeroko zakrojonych represji. Rosyjski generał donosił:
„Mamy w Polsce wspólnie z konfederacją (…) mnóstwo nieżyczliwych. Nie ma wątpliwości, że nienawidzą nas i zdecydowaliby się na wszystko, gdyby mieli jakikolwiek widoki powodzenia.”.
Na mocy konwencji z królem pruskim przeprowadzono drugi rozbiór polski, a Rosja zagarnęła ogromne terytoria na Wschodzie. Jak pisał jeden z jej wielmożów:
„Nowy nabytek, ze względu na liczbę ludności i położenie geograficzne, należy do najznakomitszych w dziejach Rosji. Wyśmienita też zdarzyła się pora dla dokonania takiej zdobyczy: nikt nie może zaprotestować, wszystkich ręce zajęte!”
Konfederaci targowiccy, spodziewający się objęcia władzy w nieuszczuplonym kraju, srodze się zawiedli. Katarzyna II bezwzględnie złamała dane im obietnice, co znakomicie oddaje ówczesny wierszyk:
„Zawiódł król pruski marszałków, marszałkowie posłów, a carowa rosyjska targowickich osłów.”.
Co robił w tym czasie „król” Staś? Czy protestował, próbował stawiać opór, wzywał naród do przebudzenia, jak przystało na władcę? Nie – wysłał do carycy list, w którym obwieszczał, że chętnie zrzeknie się tronu, byleby jego długi zostały zapłacone. A następnie, lejąc krokodyle łzy, podpisał traktaty oznaczające kolejne rozszarpanie własnego państwa. Taki to „wielki” monarcha nam się trafił w chwili próby. Choć był tchórzem, lowelasem i zwyczajnym niegodziwcem, pozbawionym choćby odrobiny ambicji i wstydu, nie można odmówić mu daleko posuniętej zaradności, jeśli chodzi o sprawy osobiste. Skończył tak, jak powinien – dwa lata po zaakceptowaniu trzeciego rozbioru i wymazaniu Polski z mapy Europy, wyjechał do Petersburga, gdzie pobierał wyznaczoną mu łaskawie pensję (na którą aż nadto zasłużył) i 12 lutego 1798 roku oddał w końcu obmierzłego ducha wieczności.
A co z konfederatami targowickimi? Wobec powszechnego oporu i znienawidzenia, głośno i bezskutecznie protestując przeciwko oszukaniu ich przez carycę, usunęli się w cień. Część wyjechała do rozległych majątków na Wschodzie, część do Piotrogrodu. Mniej znaczących powieszono publicznie podczas Insurekcji kościuszkowskiej w 1794 roku. Na zakończenie warto przytoczyć słowa listu Szczęsnego Potockiego:
„Nie mówię już o przeszłej Polszcze i Polakach. Znikło już i to państwo, i to imię, jak znikło tyle innych w dziejach świata. Każdy z przeszłych Polaków ojczyznę sobie obrać powinien. Ja już jestem Rosjaninem na zawsze.”
Trudno o bardziej wymowny dowód kondycji moralnej konfederackiego środowiska, które okryło się wieczną hańbą, godną najwyższej pogardy.
„Konfederacja Targowicka. Wojna polsko – rosyjska 1792 w obronie Konstytucji 3 maja” Władysława Smoleńskiego jest monumentalnym, liczącym grubo ponad czterysta stron, dziełem historycznym. Opisuje wydarzenia z lat 1792–1793, skupiając się na największej zdradzie narodowej w historii Polski, która doprowadziła do wkroczenia obcych wojsk na jej terytorium, a następnie drugiego rozbioru. Zaznaczyć przy tym trzeba, że nosi nieco mylący tytuł. Nie jest to bowiem praca przedstawiająca drobiazgowo działania wojenne z roku 1792, jak to jest w przypadku pochodzącej z 1909 roku książki Adama Wolańskiego: „Wojna polsko-rosyjska 1792 roku”, mającej bagatela 800 stron czy nawet szczupłego opracowania Piotra Derdeja: „Zieleńce-Mir-Dubienka 1792”. Autor skupia się przede wszystkim na politycznej stronie zagadnienia, przedstawiając detalistycznie proces tworzenia Konfederacji targowickiej, a następnie działania jej uczestników, zmierzające do objęcia w Rzeczypospolitej władzy w oparciu o rosyjskie bagnety oraz usiłujące zdobyć umysły rodaków. Czytający znajdzie w niej obszerne opisy zamiarów konfederatów, przebieg ich życia i powodów, dla których zdecydowali się zdradzić ojczyznę. Książkę wypełniają czynione często z gorzką ironią podsumowania ich poczynań, niepozostawiające złudzeń co do lotności umysłów, małości osobowości oraz tragicznych skutków, jakie przyniosły zarówno dla nich samych, jak i państwa. Smoleński nie ukrywa także swojego stosunku do króla Stanisława Augusta, bez skrupułów odsłaniając jego machinacje i żenujący format moralny.
Czytelnik dowie się także, że własną pracę w postaci Konstytucji 3 maja splamiło wiele osób stronnictwa patriotycznego, przystępując do Konfederacji targowickiej - na czele z Hugonem Kołłątajem, o czym zresztą pośpiesznie i usłużnie zawiadomił wiernopoddańczym listem Katarzynę II. Muszę przyznać, że nie spotkałam się jeszcze z tak kompletnym i szczegółowym dziełem, dotyczącym tamtych czasów i opisującym z wielkim pietyzmem każdy krok targowickich zdrajców narodowych. Odbiorca znajdzie w nim wszelkie możliwe informacje na ten temat, zanurzając się w dynamiczną i pełną dygresji narrację, prowadzoną brawurowo przez historyka. Jej mocną stroną jest wykorzystywanie w szerokim zakresie urywków obszernej korespondencji prowadzonej pomiędzy aktorami tego dziejowego dramatu, uwypuklającą skryte przed opinią publiczną zamiary oraz stan ducha. Na podkreślenie zasługuje piękny, wręcz wytworny język, jakim posługuje się Smoleński. Książka została skreślona 120 lat temu, kiedy jeszcze historycy brali sobie za punkt honoru władanie mową w pełni literacką, nieustępującą tej, jaką stosowali godni nagrody Nobla, wielcy pisarze. Wydawnictwo Biały Kruk zadało sobie przy tym wiele trudu, aby go nieco uwspółcześnić i przystosować do wrażliwości obecnego czytelnika. Efekt jest imponujący!
Na uznanie zasługuje również samo wydanie. Jego bogactwo wręcz oszałamia – twarda okładka, na której reprodukowano barwny obraz Wojciecha Kossaka „Bitwa pod Zieleńcami”, kredowy papier, atrakcyjne wizualnie wstawki graficzne. Do tego treść urozmaicona licznymi, kolorowymi ilustracjami a każdy rozdział rozpoczynany imponującą czcionką. Szkoda, iż Wydawnictwo nie pokusiło się o zamieszczenie większej ilości map, obrazujących przebieg działań wojennych, ale jest to zrozumiałe, gdyż książka nie skupia się przecież na tej tematyce. To jednak drobna niesnaska; utyskiwanie historiomaniaka, jaki tę propozycję ocenić mógłby tylko notą 10/10, co niniejszym czyni.
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)