Konrad Makarewicz - Głęboko pod powierzchnią - recenzja

by - 17:17:00

„Nie pytaj, kiedy. Miesiąc, rok, dekadę. Nie wiem, ile to potrwa. Wiem jedynie, że wróci.”

Możesz próbować uciec, jednak to całkowicie bezskuteczne. Twoje demony zawsze podążą za Tobą. Przeszłe wydarzenia, rzutujące na to, kim teraz jesteś, odcisnęły na Tobie niezaprzeczalne piętno. Miłość i nienawiść, dwa najsilniejsze uczucia, które oddziela od siebie jedynie niezauważalna, wręcz rachityczna kreska, opętawszy Cię nawet i tylko raz, będą Ci towarzyszyły aż po kres Twoich dni. A ten, cóż, może nastąpić o wiele szybciej niż myślisz…

„- Nie kocham Cię.

- To nic, (…) wystarczy, że ja Cię kocham.”

Miłość. Szaleństwo. Pożądanie. Obsesja. Nienawiść. Karuzela wszystkich możliwych emocji i kawalkada nieprzewidywalnych zdarzeń. Opętany uczuciem do Nadii, nie widzisz poza nią świata. To dla tej znacznie młodszej od siebie kobiety, zostawiłeś poprzednią partnerkę. To dla niej chcesz żyć, trwać i czuć. Wyjechawszy do pracy do dalekiej Szwecji, nie możesz się już doczekać chwili, w której Twoja miłość do Ciebie dołączy. W końcu będziecie mogli zacząć budować wspólną przyszłość. Nie wiesz jednak tego, że ukochana kobieta dawno już nie jest Twoja. A może tak naprawdę nigdy nie była.

„Miał wrażenie, jakby odchylił drzwi szafy, do której przez minione lata upychał zbędne przedmioty, a cała nagromadzona graciarnia zwaliła się na niego swym ciężarem.”

Najpierw Wasze rozmowy stają się coraz bardziej banalne. Potem zanika jakakolwiek bliskość. Choć przecież miało być tak pięknie, Nadia nagle znika bez słowa. Przerażony tym, że mogła stać się jej krzywda, poruszasz się po jej zostawionych na piasku śladach, w końcu natrafiając na trop kobiety. Jakże wielkie jest Twoje zdziwienie, kiedy okazuje się, że ta ma już nowego ukochanego… Nie potrafisz się z tym pogodzić. Oddałbyś wszystko, aby do Ciebie wróciła, co w końcu czyni – na powrót wywracając cały Twój świat do góry nogami. Zaślepiony natłokiem uczuć, wybaczasz jej co rusz mniejsze i większe przewiny. Próbując ocalić Was, niszczysz samego siebie. Miecz obosieczny: z nią jest Ci źle, lecz bez niej jeszcze gorzej. Przeżywacie piękne chwile jedynie po to, aby za chwilę okrutnie się zranić. Sinusoida wiecznych wzlotów i upadków. Nic nie jest na stałe – wszystko tylko na moment. Jeśli jednak jest łatwo, to jest nudno, prawda?

„Zapomnieć o Nadii było tym samym, co wyprzeć się samego siebie. Stała się jego częścią – tkanką i duchem, bez których ubożał; intuicją, bez której nie wiadomo, co nazwać dobrem, co kłamstwem czy nic nieznaczącym głupstwem.”

Kiedy po raz kolejny odchodzi, zostawiając Cię na powrót bezbronnego niczym rannego ptaka, postanawiasz opuścić kraj. Jedziesz na Ukrainę – tam, skąd pochodzi wciąż kochana przez Ciebie toksycznie kobieta; tam, gdzie spędziliście swoje pierwsze wspólne wakacje. Próba pozostawienia wszelkich uczuć za sobą spełza na niczym, ale wskutek nieprzewidywalnego splotu wydarzeń, w jedynie nieco odrobinę znanym sobie kraju, znajdujesz na moment to, czego poszukiwałeś: emocje. Uczucia tak ogromne, że przysłonią Twoje własne, nieprzerwanie żywione do Nadii. Ukrainę zaczyna toczyć wojna, a Ty nie chcesz pozostawać bierny. Zbyt wiele marazmu, stagnacji i stuporu było już w Twojej egzystencji. Wespół z zaprzyjaźnionym mężczyzną chwytasz za broń i dołączasz do obrony terytorialnej, pomimo braku jakiegokolwiek przeszkolenia. Bez chwili zastanowienia pomagasz towarzyszom broni i włączasz się w konflikt zbrojny, który tak naprawdę nie jest przecież Twój. To nic – nawet, jeśli dasz się zabić, przynajmniej będziesz mógł stwierdzić, że nareszcie poczułeś coś innego, coś znacznie ważniejszego niż miłość do Nadii, która okazała się diabelnie niszczycielską siłą. Kiedy nad głowami słyszysz myśliwce, a dookoła wybuchają bomby, nareszcie czujesz się potrzebny i… całkowicie wolny.

„Tymon otrzymał to, czego szukał. To, na punkcie czego miał w ostatnim czasie obsesję. Chciał znaleźć się na krawędzi, zaryzykować. Chciał widzieć wokół ruiny oraz trupy, a teraz to dostał. Zaspokoił żądzę. Otrzymał wszystko w nadmiarze i więcej nie potrzebował.”

Miłość. Najsilniejsze uczucie. Magia, ale również chaos. Wprowadzając czytelnika do świata burzliwego związku Tymona i Nadii, Konrad Makarewicz umieszcza go tak naprawdę na iście makiawelicznym rollercoasterze emocji, z którego nie sposób wysiąść bez szwanku. Choć sięgając po tę historię, liczyłam się z tym, że znaczną jej część zajmować będzie toczący się pomiędzy głównymi bohaterami uczuciowy dramat, nijak nie spodziewałam się, że Autor stworzy na tyle barwną, bogatą i rozległą warstwę emocjonalną, która mnie… uwiedzie. Porwie w wir kolejnych okrążeń i zawirowań i wyrzuci w końcu całkowicie pomiętą. Podczas lektury niejednokrotnie zadawałam sobie pytanie, jak wiele można wybaczyć ukochanej osobie. Czy miłość zwycięży każdą krzywdę? Wszakże ich nie wymaże… Gdzie przebiega granica pomiędzy obsesją a prawdziwym uczuciem? Czy zawsze, naprawdę zawsze warto walczyć o coś, co wygląda na z góry przegrane? I czy każdy związek w końcu przekształca się w jedynie (albo aż) przywiązanie? Smutek poczynań i rozważań głównego bohatera momentami toczył się jak na mój gust aż nazbyt spokojnie. Nagle jednak liryczna narracja przekształciła się w przygody Tymona na ogarniętym chaosem wojny froncie, wskutek czego nie mogłam się oderwać od lektury, po której doskonale widać fakt, że Autor był na Ukrainie i stał się świadkiem niedawnych wojennych wydarzeń. Czytając, nieomalże widziałam te wszystkie naloty, czające się zewsząd niebezpieczeństwo i słyszałam świszczące odłamki kul. Znać duży kunszt pisarski Autora można w moim mniemaniu przede wszystkim po tym, że niesamowicie spokojną i uczuciową fabułę przeniósł on nagle do świata, który można by określić nie bez przesady sensacyjnym. Ten swoisty aliaż naznaczonej tragedią romantycznej opowieści z historią o wojaczce, opowiedzianą oczami zwykłego przecież cywila, to „kawał” dobrej lektury – czegoś zupełnie innego w świecie książek, które sztywno trzymają się jednej ramy. Było to moje pierwsze, jednak zdecydowanie nie ostatnie spotkanie z twórczością Konrada Makarewicza. 7/10

„Życzył sobie, aby odeszła nie pozostawiając najdrobniejszego śladu, który mógłby zwietrzyć i dzięki niemu znów ją wytropić, gdy zatęskni.”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)