Stacy Willingham - Tyle groźnych miejsc - recenzja
„Jesteśmy tylko tym, w co postanawiamy wierzyć, ale wszystko to i tak miraż, zniekształcony, niewyraźny, lśniący gdzieś w oddali, co chwilę zmieniający wygląd. Pokazujący nam dokładnie to, co chcemy widzieć, kiedy chcemy to zobaczyć.”
Osiemnaście miesięcy. Tyle dokładnie miał Twój synek Mason, kiedy zniknął z dziecięcego łóżeczka. Po spokojnym poprzednim wieczorze, tego poranka absolutnie nic nie zwiastowało tragedii. W nocy utuliłaś go do snu, czytając jedną z bajek i nucąc ulubioną kołysankę. Przespałaś spokojnie kilka godzin, ciesząc się tym, że kiedy wstałaś dziecko jeszcze się nie obudziło – w związku z czym mogłaś złapać chwilę oddechu, wypić kawę i przeczytać wiadomości. Zaniepokojona tym, że mały jeszcze nie domaga się Twojej uwagi, dwie godziny po własnej pobudce zajrzałaś w końcu do jego pokoju, otwierając tym samym drzwi największej tragedii, jaka może spotkać każdą matkę, na oścież. Łóżeczko było puste, a znajdujące się za nim okno – otwarte. Nigdzie żadnych śladów. Ani dziecka, ani obcego intruza, który mógłby je porwać. Śledztwo szybko utknęło w martwym punkcie. Poszukiwania i przesłuchania spełzły na niczym, a w elektronicznej niani akurat tej nocy wyczerpały się baterie. Podejrzenia szybko padają na Ciebie i Twojego męża – jednak przecież żadne z Was nigdy nie skrzywdziłoby niespełna dwuletniego Masona, prawda?
„Całe moje istnienie to jeden wielki czynnik stresogenny; a mój dom to miejsce zbrodni, która wciąż nie została rozwiązana.”
Po kilku miesiącach Ben odchodzi. Nie wytrzymuje ogromnej presji i coraz bardziej zakrawającej o szaleństwo choroby, która Cię toczy. Od dawna nie wierzysz prowadzącemu śledztwo detektywowi, wskutek czego prowadzisz własne poszukiwania. Stworzonej przez Ciebie mapy powiązań pomiędzy otaczającymi Was osobami nie powstydziłby się żaden policjant. To jednak dla Ciebie za mało – bierzesz czynny udział w spotkaniach z pasjonatami zbrodni, wszędzie, gdzie tylko się da, opowiadając swoją tragiczną historię. Nie możesz pozwolić, by ludzie zapomnieli o Masonie. Nie chcesz dopuścić do tego, aby każdy przestał się zastanawiać, co tak naprawdę się z nim stało. Jak prawdziwa matka – lwica – wciąż walczysz o to, by rozwiązać zagadkę zniknięcia syna. Po początkowym sceptycyzmie, cieszy Cię fakt, że po występie na True Crime Conie, konferencji dla miłośników rozwikływania kryminalnych tajemnic z życia wziętych, poznajesz w samolocie znanego autora podcastów, który oferuje Ci pomoc w znalezieniu dziecka. Choć tonący i brzytwy się chwyta, niestety nie bierzesz pod uwagę faktu, że… to spotkanie mogło nie być przypadkowe. Może, jednak tylko być może, Waylonem kierują zupełnie inne pobudki niż przypuszczasz…
„(…) jesteśmy zbyt ufni, za często zakładamy, że nikt nas nie skrzywdzi. Że nikt nie patrzy, kiedy nocą chodzimy po domu przy podniesionych roletach, a światła z zewnątrz uwidaczniają każdy nasz ruch.”
Od zniknięcia Masona minął prawie rok. 365 dni całkowicie bezowocnych poszukiwań i popadania w odmęty szaleństwa, w których jawa mieszała się ze snem, którego wciąż tak bardzo Ci brakuje. Odkąd Twojego synka zabrakło, nie możesz przespać spokojnie nawet godziny, zmuszając mózg do nadludzkiego wysiłku pozostawania w nieustającej czynności. Bezsenność sprawia, że coraz częściej nie jesteś już pewna co jest prawdą, a co jedynie wymysłem. Wskutek tego zaczynasz zastanawiać się nawet czy ci, którzy ocenili Cię jako złą matkę, nie mieli jednak racji. Wszakże już kiedyś, w dzieciństwie, w Twoim życiu wydarzyła się ogromna tragedia. Choć wówczas związana była z lunatykowaniem, znajdując się u kresu sił, nie potrafisz stwierdzić, że historia nie zatoczyła koła… Granica między obłędem a rzeczywistością jeszcze nigdy nie była tak płynna. Czy kiedykolwiek uda Ci się ustalić, co stało się z Twoim synkiem?
„Wrażenie, że ktoś gdzieś próbuje mi coś powiedzieć. Że coś mi umyka – coś ważnego. Że coś wiem. Ale za żadne skarby nie mogę sobie przypomnieć, co takiego.”
Po „Błyskach w mroku”, które jak na thrillerowy debiut wypadły całkiem przyzwoicie, Stacy Willingham pojawiła się z kolejną książką, która całym swoim utrzymanym w rosnącym niepokoju i smutku fabularnym jestestwem udowadnia, że Autorka poczyniła ogromny progres. O ile w poprzedniej powieści zdarzały się momenty, w których sądziłam, że akcja zyskałaby na szybszym tempie, o tyle lektura „Tylu groźnych miejsc”, która zajęła mi dokładnie jeden wieczór, jest absolutnie nieodkładalna. Oddając narrację popadającej w coraz większy obłęd matce, Willingham zdecydowała się na doskonały zabieg, udanie obrazując cienką granicę pomiędzy jawą a snem oraz miliony odcieni szarości, występujące u każdego człowieka pomiędzy bielą a czernią. Lektura pełna jest nieprzewidywalnych plot twistów – choć miałam swoje teorie na rozwiązanie zagadki zniknięcia chłopca, każda z nich była chybiona, co poczytuję za duży plus. To tego poszukuję w thrillerach, podobnie jak jeszcze jednej rzeczy: emocji. W tej książce jest ich co niemiara, a – co ciekawe – momentami byłam bliska łez. Oryginalnie mrożącymi krew w żyłach smaczkami są rozdziały z przeszłości bohaterki, ukazujące przez zakrzywione zwierciadło jej dzieciństwo. Jeśli szukasz thrillera, który sprawi, że zapomnisz o otaczającym Cię świecie i porwie w wir onirycznej rzeczywistości – „Tyle groźnych miejsc” to doskonały wybór. Poprzedniej książce Autorki przyznałam bodajże 7 punktów. Tym razem bardzo zasłużone – 9/10. A Ty… pamiętasz swój ostatni sen? Jesteś pewien, że tylko Ci się to śniło? A może kiedyś, gdzieś tam, tak było naprawdę? Ach śpij…
„Lubię myśleć, że nasze wspomnienia przypominają lustro: pokazują odbicie jakiegoś obrazu, znajomego, ale jednocześnie odwróconego. Zaburzonego. Nie do końca prawdziwego. Nie da się jednak zajrzeć przeszłości prosto w oczy i zobaczyć idealnie odwzorowanych rzeczy, dlatego musimy polegać na wspomnieniach.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)