Anne Marie - Modus operandi - recenzja
Jaki jest mój modus operandi, zapewne chciałbyś zapytać. Czy w ogóle jakikolwiek posiadam, zachowuję się w charakterystyczny sposób, naznaczając swoje przestępstwa swego rodzaju podpisem? Czy popełnione przeze mnie zbrodnie ukształtowały indywidualne cechy charakteru i posiadane możliwości? Nie mogę Ci tego zdradzić. Tak, nawet Tobie. Obciążenie siebie samej wskazywałoby na to, że brak mi sprytu i inteligencji; dobry złoczyńca nigdy nie pogrąży się samodzielnie. Będzie robił wszystko, aby uniknąć kary – i odpowiedzialności deliktowej. Ex delicto, z czynu zabronionego – skutek tego, co niedozwolone albo konsekwencja przestępstwa. Jak daleko sięgnie w tym przypadku? Jak wiele tragedii uczyni? Jeszcze tego nie wiem. Nie zaplanowałam też zakończenia naszej niebezpiecznej przygody. Tej, która absolutnie nie miała prawa zaistnieć, zmaterializowanej przez wszechświat przed naszymi oczami w tak nieprzewidywalny sposób. Naszkicowałam wszystkie swoje ucieczki. Zmiany tożsamości. Ścieżkę zawodową, którą od lat dzielnie podążam, realizując obecnie studia podyplomowe na szwajcarskim uniwersytecie w Bazylei. Dopiero co skończyłam psychologię i niewiele brakowało, bym została profilerem kryminalnym, skupiającym się tylko na wykonywanej pracy – bez żadnych uczuć. W swoich przewidywaniach nie uwzględniłam jednak Ciebie… Jedynej osoby, przed którą próbuję zbiec od tak wielu lat. Dlaczego świat sprawił, że przeszłość dogoniła mnie akurat teraz?
„I nawet gdy już poznam Twoją tajemnicę, nie będzie mi łatwo o Tobie zapomnieć.”
Tak mogłaby swoją historię przedstawić pokrótce Lena – główna bohaterka „Modus
operandi”, której motywy działania… nie są jeszcze do końca znane nawet jej
samej. Znajdująca się za piękną okładką fabuła snuta przez Anne Marie, okazała
się wciągającą opowieścią o świetnej dynamice, gwarantującej doskonałą rozrywkę
miłośnikom obyczajówek, kryminałów i… prawniczego świata, w którym sędzią tym
razem będzie sam czytelnik. Czy takie połączenie może się udać?
„Fałszywa tożsamość, zmyślone wspomnienia, ciągła ucieczka…”
Kiedyś Szymon Wydra śpiewał: „Całe życie grasz – co Ty z tego masz? Tylko fałsz…” i utwór ten zdecydowanie mógłby stanowić ścieżkę dźwiękową dla dwudziestu sześciu lat, które spędziłaś na tym świecie. Uciekasz. Wciąż uciekasz, chowasz się i ukrywasz. Nawet Twoja najlepsza przyjaciółka ze studiów, z którą dzielisz mieszkanie, nie wie do końca, kim jesteś, skąd przybywasz i dokąd zmierzasz. Maski. Kreacje. Teatr. Obłuda. Przywykłaś – bo musiałaś. Wybór pomiędzy byciem martwą, a przywdzianiem nowej tożsamości, której konsekwentnie będziesz się trzymać przy absolutnie każdym, jest stosunkowo prosty. Nie będziesz kochać. Nie wyjdziesz za mąż. Poświęcisz swoje życie pracy profilera kryminalnego, nie wiążąc się z nikim i nie narażając go tym samym na niebezpieczeństwo. Tak trzeba. A jeżeli zaistnieje taka konieczność, porzucisz absolutnie wszystko i ukryjesz się w nowym miejscu. Przecież analizować miejsca zbrodni możesz na całym świecie. Na razie jednak jest stosunkowo spokojnie – udało Ci się ukończyć studia psychologiczne z więcej niż zadowalającym wynikiem i właśnie rozpoczynasz te podyplomowe, które uczynią Cię pełnoprawnym konsultantem detektywistycznym. Nowy rok akademicki, pierwsze zajęcia i… kompletnie niespodziewany przewrót w Twoim życiu. Zamiast wiekowego staruszka, od lat siłą wbijającego do głowy studentom praktyczne kwestie związane z zabezpieczaniem dowodów… on. Młody, charyzmatyczny i niesamowicie przystojny. Wchodzi do laboratorium pewnym siebie krokiem, zapalając wszystkie światła i czyniąc ze swojego wejścia estradowe przedstawienie. Po kolei wiedzie po każdym z obecnych wzrokiem. Kiedy jego przenikliwe spojrzenie w końcu spoczywa na Tobie, wiesz już, że znalazłaś się w ogromnych tarapatach, co potwierdza po chwili jego głęboki, męski głos. Ten mężczyzna, słynny szwajcarski detektyw o najwyższej skuteczności rozwiązanych spraw, lecz złej reputacji prywatnej, jest dla Ciebie wręcz śmiertelnie niebezpieczny, a na domiar złego… doskonale go znasz. To właśnie przed nim uciekałaś przez całe życie, a przewrotny los zdecydował się akurat w tym momencie postawić go na Twojej drodze… czy też katedrze. Czy uda Ci się i tym razem wydostać z sytuacji pozornie niemającej żadnego wyjścia?
„Wróciły wszystkie uczucia, których doświadczyłam podczas tego pierwszego pocałunku. Jeśli mogłam go mieć całkowicie dla siebie chociaż ten jeden wieczór, miałam zamiar z tego skorzystać. Żałować i płakać, że sama kolejny raz złamałam sobie serce, będę jutro.”
Pierwsze zabezpieczone miejsce zbrodni. Pierwsza rozwikłana zagadka kryminalna. Pierwsze motyle w brzuchu, których nie czułaś od czasów licealnych. Pierwsza rozmowa po zajęciach, zdecydowanie nieprzeznaczona dla ciekawskich uszu. Pierwsze kłamstwa. Pierwsza, niebędąca randką, randka. Pierwszy bukiet kwiatów… ale otrzymanych nie od tego spodziewanego, a elementu z własnej przeszłości, o którym wolałabyś zapomnieć – jak zresztą o większości z nich. Pierwsze łzy. Kolejne niebezpieczeństwa. I następna przymusowa ucieczka. Przecież mogłaś się spodziewać, że tak to się skończy, prawda?
„Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Sytuacja między nami była zbyt skomplikowana, aby można było ją ot tak po prostu wyjaśnić. Coś nas do siebie ciągnęło. Czułam to bardzo dobrze i wiedziałam, że i on to odczuwa.”
Choć Anne Marie napisała dwanaście książek, jest to moje pierwsze spotkanie z Jej twórczością. Nie do końca wiedziałam, czego się po niej spodziewać, bowiem „Modus operandi” określany jest jako romans… z czym nie do końca się zgadzam. Owszem, w książce występuje motyw uczuciowy, jednak nie jest on jedynym, ani nadrzędnym wątkiem – a przy tym został podany z niesamowitą klasą. Na nieliczne sceny nieprzeznaczone dla dzieci, kurtyna zostaje opuszczona zawsze we właściwym momencie. Nad miłością zdecydowanie przeważają zaś wątki kryminalne, nasączone odpowiednią dawką niebezpieczeństwa oraz te prawnicze – podane w pełni przystępnie, dzięki lekkości językowej Marie. W lekturze z pewnością zakochają się wszyscy zainteresowani pracą detektywów, profilerów czy psychologów kryminalnych, ale również miłośnicy dobrych historii obyczajowych z nutą strachu w tle. Mieszanka motywów: slow burn, enemies to lovers, teacher-student, age gap oraz czyhających na bohaterów zagrożeń i świata przedstawicieli Temidy, w sposób płynny i udany łączy się w wyjątkową całość, gwarantując doskonałą rozrywkę. Tom pierwszy serii, mający piękną okładkę i dumnie noszący nazwę „Ex delicto”, będący czymś unikatowo eklektycznym w literaturze, na swój sposób kojarzy mi się z jednym moich ulubionych seriali, czyli „Harvey Specter”. Tfu, wróć – czyli oczywiście „Suits”. 😉 Wszak wiadomo, że każdą, mającą dziesięć lub więcej sezonów, produkcję ogląda się dla fabuły – a nie dla głównego bohatera i tej najważniejszej, tak wyczekiwanej przez cały czas sceny końcowej. 😉 A skoro już o niej mowa, Anne Marie stworzyła wręcz mistrzowskie zakończenie. Przeczytawszy je, nie mogę się doczekać kontynuacji! 8/10
„Iskierko, nie igraj z czymś, co może Cię bardzo łatwo i w każdej chwili
zgasić.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)