Katarzyna Kujawska i Aleksandra Seliga - Zjawy i mary - recenzja

by - 18:44:00

„Był ze mną spleciony we śnie i na jawie, a ja byłam jego więźniem, niedokończoną historią.”

Sen. Jakże piękny miałam wczoraj sen; jak udanie zwizualizowała się w nim garść najskrytszych pragnień! Jak wiele zmaterializowało się detali ze zlepka mrzonek, jak dużo było magicznych elementów… Tak nieziemski, kiedy trwał – a kiedy trwał, istniała pewność, że sfera z marzeń przykryła zbyt wyblakłą rzeczywistość. Może przeniósł mnie w inny świat; świat z pogranicza jawy i snu, w którym każdy w końcu kiedyś się znajdzie? Mogłabym z taką właśnie myślą obudzić się o poranku, owiana rzednącą mgłą, utkaną z zanurzonych w feerii barw mar, albo i spać dalej – bo przecież myśli mają siłę sprawczą, prawda? Ty mógłbyś otworzyć oczy, mając na ustach zupełnie inną historię o historii: zamiast porywającej baśni – koszmar. Zapętlone odtwarzanie okrutnej, choć nierealnej rzeczywistości (czy na pewno?), zmieniło noc w piekło. Sen. Tak ważny nocny odpoczynek, przybierający u każdego zupełnie odmienną postać. Czasem baśniowy, lecz niekiedy ze zjaw i mar –tak jak w książce napisanej przez Katarzynę Kujawską oraz Aleksandrę Seligę; opowieści o zaczarowanym lesie, który może być tak napawający trwogą, jak i czarujący. Jednego zwiedzie na manowce, drugiego zaprowadzi na kwiecistą polanę. Część urzeknie wiktoriańską grozą i melodią składającą się z nut niepokoju, niektórym uwięzi oddech w płucach. Bez wątpienia jednak „Zjawy i mary” mają dużą szansę stać się najbardziej oryginalną książką, po którą sięgniesz w tym roku.

„To najcenniejsze wspomnienie stało się w mojej pamięci po prostu ostatnim spacerem. Kropka. Wszystko nagle stało się ostatnie.”

Można by stwierdzić, że Etherton jest położone gdzieś za siedmioma górami i za siedmioma lasami, albo optować za tym, że otacza je taka sama liczba jezior. Równie dobrze można utrzymywać, że to świat rodem ze snów. Zasadnicze pytanie będzie wówczas brzmiało – to miejsce z koszmarów czy marzeń nocnych? Od najmłodszych lat próbuje sobie na nie odpowiedzieć Wilhlemina o dwudziestokilkuletnim życiu dalekim od tego, będącego udziałem jej równolatek. W wielkiej posiadłości, która spokojnie mogłaby się zwizualizować z kart jednej z wiktoriańskich, angielskich powieści, oprócz jej rodziny mieszkają również… duchy. Słynny Kacper zapewne poczułby się nieco urażony, jako że niektóre z mar na głowę biją go pomysłowością i serdecznością… choć na tę drugą trzeba sobie zasłużyć. Mina traktuje ich obecność jako coś naturalnego – tak jak to, że jej wiecznie debatująca z rzekomymi kontrahentami wysoko postawiona w społeczeństwie matka mogłaby oschłością oraz wyniosłością konkurować ze wszystkimi brytyjskimi królami razem wziętymi. Rzeczywistość dziewczyny jest wyjątkowa nie tylko dlatego, że mieszka w czymś na kształt nawiedzonego zamku, jest zaznajomiona z dworską etykietą i potrafi wypić herbatę, odpowiednio układając palce dłoni, a w konwersacjach towarzyszą jej duszki, ale również z powodu pobieranych nauk. Przystojny prywatny nauczyciel, do którego mniej lub bardziej jawnie wzdychają wszystkie służki, dzielnie, wiernie i wytrwale instruuje ją jak odnaleźć w sobie prawdziwą moc, ujarzmiać i kontrolować duchy oraz rozkazywać każdej z magicznych istot bez wyjątku. A skoro już przy czarownych umiejętnościach jesteśmy – przed wykładającym te nietypowe sztuki mistrzem fachu niewiele się ukryje: sam para się okazjonalnym czytaniem w myślach, w związku z czym dumanie, iż chętnie widziałoby się go za zasłonką baldachimu w swej alkowie, i to niezupełnie podczas zmiany pościeli, może okazać się nie najlepszym pomysłem. Chociaż… właściwie wszystko zależy od tego, jaki przyświeca nam cel. 😉 Wilhelmina nauki pobiera nader dzielnie (czemu pokojówki wcale się nie dziwią), spełniając życzenia matki, której arcyważne obowiązki kiedyś ma przejąć, aż do momentu, w którym miarka się przebiera. Nagle ot tak z choinki, a raczej z ozdobionego żyrandolem i dwoma duszkami sufitu, ma wyjść za mąż za nieznanego syna burmistrza?! Przymusowe władanie magią to jedno, ale ożenek to już co innego! W pogardzie mając tnące szpony mrozu oraz słońce, a może jedynie okoliczny szepcący las otaczający Etherton, Wilhelmina wsiada na zaprzyjaźnionego rumaka (niebędącego onegdaj osłem) i pędzi do skalistego zakątka, by pomyśleć – a może zmierza ku przeznaczeniu. Wieść niesie, że trafia tam na samo wcielenie diabła… w dodatku w prawie ludzkiej postaci i hipisowskich łachmanach. Wszystko to w nęcącym przeszłością roku 1969. Tymczasem gdzieś tam, ale nie wiadomo gdzie, dokładnie 41 lat później, zielarka Ivy co rusz zostaje bezwolnym uczestnikiem własnego koszmaru, uwięzionym w powtarzającym się śnie z zaczarowanym – a może przeklętym – szemrzącym lasem w roli głównej, podczas gdy niejaki Bay zostaje zaatakowany przez swoją dolę. Etherton Gallery jest galerią sztuki w amerykańskim Tuscon, pełną zapierających dech w piersiach fotografii. Tymczasem niewielkie, zapomniane przez Boga, ale pamiętane przez zjawy i mary, miasteczko Etherton wykreowane przez dwie Autorki, usiane jest wszystkim tym, co możesz sobie wymarzyć… i każdą z rzeczy, których się boisz. Czy odważysz się sprawdzić, co znajduje się na Twojej leśnej ścieżce, a Avi miał rację, rapując: „mara, mara – nie przestraszy mnie, chociaż się stara!”?

„(…) potrafił docenić mistrzowską atmosferę grozy, a ta stworzona była przez najbardziej kreatywną siłę, jaka istnieje – naturę.”

Sięgając po książkę stworzoną przez więcej niż jednego autora zawsze zastanawiam się, czy współpraca pomiędzy kilkoma pisarzami może przebiegać na tyle dobrze, by spod ich piór wyszło coś, co pochłonie mnie bez reszty. Jak bowiem spójnie pogodzić ze sobą kilka wizji? A jeśli konieczny będzie kompromis pomiędzy nimi – czy opowieść zbyt wiele na tym nie straci? Nie wyzbywszy się naturalnych obaw, sięgnęłam po „Zjawy i mary”, opatrzone absolutnie piękną okładką i… muszę stwierdzić, iż była to dobra decyzja. Narracja snuta w książce wręcz poetyckim językiem z kilku perspektyw, mami swoją innością już od pierwszych stron, przenosząc czytelnika w świat owianego tajemnicami Etherton – niepowtarzalnej krainy, która dla każdego z bohaterów przygotowała zupełnie inne odsłony swojego mroku. Pozwolę sobie jednak wskazać jedną znaczącą wadę. Jeśli dobrze rozszyfrowałam, która z Autorek odpowiada za jaką część, na bazie zamieszczonych w książce opisów z krótkim przedstawieniem się, zdecydowanie bardziej przypada mi do gustu twórczość Katarzyny Kujawskiej – miłośniczki eklektycznej prozy wiktoriańskiej. W powieści jest bowiem jedna całkowicie nieprzystająca do jej elegancji postać: budząca niechęć i skrajną antypatię Agni Devi, której przesadne wyzwolenie (żeby nie napisać: wyuzdanie), brak kobiecości (przejawiającej się – niestety – tak w zachowaniu, jak i w mowie) i zbędnie rozbudowana fascynacja… opętanymi naturą komunami sprawiały, że nie mogłam się doczekać, aż rozdziały „jej oczyma” dobiegną końca. Jeżeli faktycznie persona ta jest stworzona przez Aleksandrę Seligę – przepraszam, moim skromnym zdaniem jest to jedyny i zdecydowanie najsłabszy punkt tej świetnej propozycji czytelniczej. Ta mała niesnaska nie zmienia jednak faktu, że w Etherton jest na wskroś klimatycznie, duszno i mrocznie – miasteczko wabi ciemnością, a okalający je las szepcze do ucha smętną, choć nęcącą, żałobną pieśń. Trybiki machiny tajemnic zazębiają się, prezentując działający nietypowo mechanizm. Klimat angielskiej grozy sprzed wieków łączy się płynnie z elementami mistycyzmu i świata fantasy, a ich wzajemne przenikanie się tworzy niepowtarzalny obraz. Taki, w którym chciałoby się choć na chwilę zaistnieć… zupełnie jak we śnie, którego charakter zawsze zależy jedynie od malującego. Nie mogę się doczekać kontynuacji! Mocne 7/10.

„Ale przecież zawsze pragniemy tego, czego nie mamy, prawda?”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)