Jarosław Molenda - Zbrodnia w Kobierzynie - recenzja
Podczas gdy polską młodzież krytykował Dezerter, intonując: „listy przebojów, fascynacja kiczem - oto polska młodzież, która jest niczym (…) kłótliwa i słaba (…) krzykliwa i głupawa (…) komercja, moda, pieniądze i zawiść”, nieco wcześniej w niemieckich szkołach dzieci rozwiązywały zadania matematyczne, których wynik już w tych najmłodszych latach miał im uświadamiać, jak bardzo zbędne dla jedynego społeczeństwa mającego rację bytu, czyli oczywiście hitlerowskiego, są jednostki słabe, chore i upośledzone. Treść jednego z nich przytacza w swoim wstrząsającym reportażu Jarosław Molenda:
„Budowa szpitala dla chorych psychicznie kosztuje 6 milionów marek. Ile domów
mieszkalnych po 15 000 marek można by wybudować za tę kwotę?”
Statystyczne niemieckie, a więc naturalnie jasnowłose, błękitnookie, zgrabne, powabne i symetryczne, dziecko z takiego polecenia zrozumie jeden przekaz; przekaz podprogowy, który właśnie z całą stanowczością chce mu siłą, choć nie wprost, włożyć do głowy przykładny niemiecki nauczyciel: człowiek chory psychicznie nie jest człowiekiem. To obciążenie dla państwa, z którego ten… czerpie utrzymanie, a więc korzyści finansowe, nie oferując od siebie nic w zamian. Zupełnie nieistotnym jest, iż z powodu swojej przypadłości, której przecież nie wybrał, ani nie wymyślił sobie sam, nie jest w stanie. Upośledzony? Bezrozumny? Chorowity? Po cóż nam on, skoro nigdy nie będzie wielkim, wzorcowym Niemcem, panem, „nadludziem”? Jako że zabójstwa na nieszczęście dla fanatyków Hitlera wciąż są karalne, nie można się tegoż całkowicie zbędnego balastu pozbyć oficjalnie. Całą szeroko zakrojoną akcję „eutanazji” trzeba odpowiednio ubrać w słowa. Okryć otoczką pastelowego pluszu, która złagodzi ohydny środek. Dla niemieckich tęgich głów, przy których bezuczuciowe roboty okazują się nader litościwe, nie ma jednak nic trudnego. Niemiec potrafi!
Jak już Hitler wszystko pięknie rozpisze w przyprawiającym co rozsądniejszych, a więc nie niemieckich, obywateli o ciarki „Mein Kampf”, a każde dziecko w wieku szkolnym będzie miało wbite go łebka, ile Niemcy wydają na nieprzydatnych społeczeństwu chorych, możemy wznieść propagandę na wyższy poziom świadomości. Zamiast sztuk teatralnych (choć te, słyszane w języku niemieckim, zdecydowanie mogłyby zabić, więc efekt byłby podobny; warte rozważenia!) i baletu, reklamujmy… utylizację niepełnosprawnych. Jeśli nawet kogoś to oburzy, liczby będą mówiły same za siebie – no bo po cóż wielki pan rasy, korona stworzenia, miałby dokładać się do utrzymywania nierobów? Tych bez ręki, nogi, cierpiących na demencję starczą, chorobę afektywną dwubiegunową czy osoby z 24 chromosomami?
A ileż możliwości to stwarza na przyszłość! Jeżeli zdenerwuje Cię Twój zniedołężniały na stare lata ojciec, wystarczy, że zgłosisz to w odpowiednie miejsce i pozbędziesz się problemu. Dziecko Cię irytuje i w ogóle jednak to nie chcesz go mieć? Wiesz, co zrobić. Ba! Donosicielstwo na innych, jeżeli Ci nie zgłosili występujących u nich w rodzinie niepełnosprawności (choć w większości, jak to Niemcy, robili to nader chętnie), będzie nagradzane. W sumie to warto pozbyć się beznogiego w zamian za czekoladę czy nowy radioodbiornik, prawda?
Cóż. Tak właśnie działali Niemcy – już przed drugą wojną światową na terenie własnego państwa, przygotowując je do tego, aby stało się miejscem dla czystej etnicznie rasy nadludzi, a po jej wybuchu także na okupowanych ziemiach. Tak, również w kraju, w którym mieszkasz – w Polsce.
Zasada jest prosta: jesteś bezużyteczny dla państwa? Nie masz prawa nazywać się Niemcem. Człowiekiem właściwie też. Umrzyj. Zniknij. Nie rób nam problemów tym, że oddychasz. Jeżeli niepokornie nie skasujesz się sam, to nie martw się, och nie kłopocz – już my Ci w tym pomożemy! Achtung! Zapraszam Państwa do gazu. Przecież i tak, imbecyle, nie zrozumiecie.
Być Niemcem. To brzmi dumnie, prawda? Tak dumnie…
Jak słusznie zauważa Jarosław Molenda: „O ile wymordowanie polskiej inteligencji było wspólnym celem Trzeciej Rzeszy Niemieckiej i Związku Sowieckiego, o tyle eksterminacja osób z zaburzeniami psychicznymi była zamysłem wyłącznie niemieckim.”
Tutaj należy postawić trzy wykrzykniki!!!
Nie, to nie ci niedobrzy Rosjanie, którzy w dalszym ciągu żyją czasem w biednych mieszkankach bez toalet i zagryzają pędzoną wódkę ogórkami, zdecydowali się na całkowite wymordowanie osób chorujących na umyśle, uznawszy je za jednostki zbędne i niewarte haustu powietrza. To ci piękni Niemcy z blond zaczeską, stukając wyglancowanymi oficerkami, postanowili ich zlikwidować. Wytępić jak szczury. Ponownie: Niemiec potrafi. ŻADNA INNA NARODOWOŚĆ nie wpadła na pomysł „oczyszczania” swoich szeregów z niepełnosprawnych. Niewyobrażalne – przynajmniej dla normalnego człowieka.
Cóż na to lekarze? Przysięga Hipokratesa. Jak powszechnie przyjęto: po pierwsze – nie szkodzić! Tymczasem niemieccy medycy, którymi zostali zastąpieni tak szybko, jak tylko się dało, ci zawiadujący polskimi szpitalami psychiatrycznymi, postanowili stworzyć swoją własną: po pierwsze – zdatny do pracy i przydatny dla ludu? Jeśli nie, to gaz. Jeżeli Żyd – jeszcze szybciej gaz. Narodowości innej niż niemiecka? Najcięższe roboty - albo gaz. Choć może Mengele będzie miał na to jeszcze ciekawszy pomysł…
Pewnie można żałować pacjentów niemieckich szpitali psychiatrycznych, którzy zostali wymordowani w imię czystości rasowej nadludzi – czegoś, w co jedynie niemiecki „człowiek” mógł uwierzyć i to z całą mocą. Mnie szkoda jest tych bytujących w ośrodkach polskich. Mężczyzn. Kobiety. Dzieci. Dzieci! Kilkulatków, rzucanych na paki samochodów jak worki z paszą dla świń. Głodzonych mężczyzn, u których celowo wywoływano śmiertelne choroby. Masowo wywożonych, zdezorientowanych kobiet, rozstrzeliwanych na polu – niemających świadomości tego, co się dzieje, z powodu choroby umysłowej. Choć… być może to bardziej litościwe.
Trzeba przyznać, że Jarosław Molenda wykonał ogrom pracy, o czym świadczy nie tylko kilkadziesiąt stron przypisów – choć to również zasługuje na uznanie. Autor zmierzył się w złem w najczystszej postaci: niczym nieuzasadnioną agresją, zdumiewającą manią własnej wielkości, brakiem jakichkolwiek uczuć wyższych i taką bezwzględnością, której nie powstydziłby się sam Szatan. Można stwierdzić, że Molenda po prostu zmierzył się z Niemcami.
Reportaż „Zbrodnia w Kobierzynie” porusza, wstrząsa i przeraża… przede
wszystkim jednak odsłania prawdziwie niemiecką twarz. Podczas gdy w naszą nie
pozwoliliśmy sobie pluć, nie dawszy pogrześć mowy, ich uśmiechała się szyderczo,
dokonując dwustu tysięcy (!) morderstw, zwanych szumnie „eutanazją”. Tak,
rzeczywiście. Niech liczby przemówią głośniej niż słowa. 8/10
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)