Agata Cieszyńska - Opowieść - recenzja
Teleportacja, zdolność zatrzymywania czasu i nieumiejętność mówienia nieprawdy… każda z tych trzech rzeczy może być zarówno niezwykłą mocą, pożądanym na dłuższą lub krótszą chwilę darem albo przekleństwem. Ekspresowe przemieszczanie się z jednego miejsca do drugiego zapewne pomogłaby w uniknięciu wielu kłótni – tych małżeńskich i przyjacielskich, kiedy to w słyszysz przez telefon, że druga osoba zjawi się „już za pięć minut”, najczęściej magicznie zmieniających się w trzydzieści lub pełną godzinę. Gdybyś jednak był przerzucany z jednej lokalizacji w inną bez uprzedzenia, stałoby się to kłopotliwe i dla Ciebie, i dla otoczenia. Nawet przypadkowe spowodowanie u kogoś zawału byłoby raczej surowo osądzone. Wciskanie zaczarowanych przycisków „stop” i „play” w wybranych przez siebie momentach brzmi wprost cudownie. Sama z przyjemnością bym z nich skorzystała, zerując swoje stosy hańby… które ewoluowały w zasadzie w całe regały. Zawładnięcie upływem czasu umożliwiłoby również niezliczone psikusy, znalezienie chwil na czekające w kolejce pasje czy… właściwie wszystko, co tylko sobie zamarzysz – zakładając, że inne wybrane osoby posiadłyby tę samą umiejętność. Gdyby jednak zegar stawał i ruszał w losowych porach, przysporzyłoby to więcej szkody niż pożytku. Tak samo wygląda sytuacja z kłamstwami – choć najczęściej są one naganne, niekiedy przemilczenie części rzeczywistości jest tak zwanym mniejszym złem. Gdybyś zawsze mógł mówić tylko prawdę, pewnie niejednokrotnie znalazłbyś się w tarapatach. Wszystko to udowadnia, że każdy medal ma dwie strony, awers i rewers; negatyw i pozytyw… dobro i zło. Doskonale unaocznia to „Opowieść” – debiutancka propozycja Agaty Cieszyńskiej z pogranicza fantasy, science fiction oraz ciepłej, rodzinnej historii obyczajowej. To przewrotna – nomen omen – opowieść, której magia na drugie imię. Magia w wersji slow…
„(…) czas zatrzymał się w miejscu. Tak, jakby po prostu stanął, a tego mi przecież najbardziej wtedy było potrzeba.”
Rodzina od zawsze była dla Ciebie wartością nadrzędną. Nic dziwnego – wychowałeś się wśród wielu ludzi, którzy otaczali Cię troską, opieką i miłością, dzięki czemu wyrosłeś na dobrego człowieka. Na początku, prócz rodziców, w najbliższym kręgu było Was dwoje – Ty i Twoja przybrana siostra. I już, już, kiedy wydawało się, że tak właśnie zostanie, a Ty stałeś się nastolatkiem, powoli klarującym swoje przyszłe plany, na świecie pojawiły się jeszcze dwie siostry – bliźniaczki. Szok dla mamy i jeszcze większy dla taty – dla Ciebie zaś czysta radość. Pomoc w opiece nad nimi nigdy Ci nie ciążyła, obowiązek ten traktowałeś z przyjemnością. Rodzinne pikniki, wspólne czytanie, spacery po kamiennogórskim lesie i odkrywanie tajemnic czy poszukiwanie skarbów – czas upływał Wam wszystkim wręcz sielankowo. Aż do pewnego wieczoru, wieczoru wigilijnego, kiedy to rozpoczęła się Twoja własna opowieść – osobista „Opowieść Wigilijna”.
„Czuł się dziwnie i bardzo nieswojo w tej całej sytuacji, musząc przekonywać rodziców najpierw, że umiał spowolnić bieg czasu, a potem, że potrafił się teleportować.”
Podarki już czekają zapakowane, a po całym domu rozchodzą się nęcące zapachy – ryba po grecku, paszteciki z grzybami, czerwony barszcz i piernik niedługo będą cieszyć Wasze podniebienia podczas tej najważniejszej w całym roku wieczerzy. Pora jeszcze na element sine qua non, czyli ubranie choinki; tym razem wyjątkowo okazałego świątecznego drzewka. Pojawiasz się w pomieszczeniu w najbardziej odpowiednim momencie – bliźniaczki właśnie usiłują umieścić na jego szczycie gwiazdę, co grozi epicką katastrofą. Nie myślisz o tym, co robisz, tylko znajdujesz się obok nich w mgnieniu oka, wybawiając małe od wypadku i… choinkę od niechybnej śmierci. Uff! Niedoszły kryzys opanowany. Siostry nie wydają się być jednak zadowolone z sytuacji, a przynajmniej nie do końca. Patrzą na Ciebie z niedowierzaniem, a po chwili podskakują podekscytowane i koniecznie chcą się dowiedzieć, w jaki sposób teleportować się tak jak Ty przed chwilą. Przepraszam, co?! Stwierdziłbyś pewnie, że wypiły za dużo kompotu z suszu, gdyby nie fakt, że nie jest to jedyna niezwykła rzecz, która ostatnio Ci się przydarzyła. Nie tak dawno miałeś wrażenie – nie, byłeś pewien – że na pewien okres zatrzymał się czas. I jeszcze ten dziwny, wydostający się z Ciebie krzyk… Co się dzieje?
„Posłuchaj, jesteś Aureusem z chmur i jesteś nam wszystkim, wszystkim aureusom, szalenie potrzebny. Pieśni mówią, że możesz pomóc ocalić resztki naszego świata.”
Z tak niezbędnymi odpowiedziami przychodzą do Ciebie dopiero Twoi kochani dziadkowie. Gdy słyszysz od nich, że dla własnego bezpieczeństwa musisz natychmiast uciekać, cały Twój świat staje na głowie. Pora na wyprawę; podróż życia, w trakcie której odkryjesz, kim naprawdę jesteś i odnajdziesz własne przeznaczenie. Nigdy nie byłeś normalnym człowiekiem… a Aureusem z chmur, którego misją jest ocalenie resztek świata; mającym magiczne moce Aureusem… czyli właściwie kim?! To objawi Ci dopiero Twoja własna powieść – unikatowa „Opowieść” drogi.
„Masz dar, masz moce, których nie da się wyjaśnić prawami natury wykładanymi w ludzkich szkołach.”
Czyż ta historia o historii nie sugeruje oryginalnej, porywającej i ciekawej fabuły dla książki fantasy? Również sądzę, że tak właśnie jest. I zapewne tak byłoby w debiucie Agaty Cieszyńskiej, gdyby nie fakt, że zanim dojdziemy w nim do meritum, epicentrum i tego „czegoś”, co będzie najistotniejszym elementem całej narracji, musi upłynąć całe sześć rozdziałów, czyli w tym przypadku ponad sto stron. Zapewne zapytasz – co wobec tego dzieje się na tych początkowych kartkach? Niestety, niezbyt wiele. Na „dzień dobry” czytelnik zostaje wrzucony w sam środek skomplikowanej, bardzo wielokrotnie złożonej opowieści rodzinnej, co pociąga za sobą konieczność spamiętania od razu kilkunastu, a potem kilkudziesięciu imion i przyporządkowania ich do konkretnych osób. Na domiar złego, imion nie byle jakich. Główną postacią jest Tytus, ale to nie wszystko. Rozalia, Teodor, Adalina… Nie, to też nie to. Igalina doprowadziła mnie wręcz do łez rozpaczy – uparcie kojarząc się mojemu mózgowi z iguaną. Przepraszam. Faktycznie trochę wody w rzece musiało upłynąć, nim do tego nietypowego nazewnictwa przywykłam. Długi czas nie mogłam nawet ustalić, jaka będzie główna oś mojej recenzji, bo… nic nie wydawało się istotne. Przez pierwsze sto stron mniej lub bardziej dziecięcy bohaterowie spacerują, rozmawiają, bawią się, znowu spacerują i jeszcze raz idą na przechadzkę, co… bardzo mnie znużyło. Żałuję, bowiem jak już przez tę niecałą jedną trzecią książki przebrnęłam, rozpoczęła się prawdziwa „Opowieść” – kapitalna historia fantasy, od której magicznego wymiaru wręcz nie mogłam się oderwać. W związku z tym, że to debiut, nie może być idealny – dlatego już nie mogę się doczekać, aż sięgnę po kolejną książkę Autorki. Gorąco liczę, że już od samego początku zostanę w niej wrzucona w szaleńczy wir zaczarowanych wydarzeń z innego świata, pełen przygód, niebezpieczeństw i zwrotów akcji – tak jak to było w tym przypadku w dalszych częściach powieści. Mam również nadzieję na znacznie szybszy rozwój fabuły, która nie będzie się dłużyła – a od razu chwyci „tym czymś”, pozbawionym zbędnych opisów, powtarzanych w kółko informacji i zdarzeń niewnoszących niczego do nadrzędnych wątków. Nie zmienia to jednak faktu, że Agata Cieszyńska, dzięki swojej pierwszej książce, dała mi się poznać jako Pisarka z dużym potencjałem do snucia magicznej narracji z pogranicza jawy i snu, którą z pewnością można by urzec niejednego nastolatka oraz dorosłego fana fantasy, jeśli tylko dodać jej dynamice pazura oraz odpowiedniego rytmu; fantazji bowiem zdecydowanie jej nie brakuje. Mocne 5/10.
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)