ks. Stephen J. Rossetti - Dziennik amerykańskiego egzorcysty - recenzja
Zapraszam do obejrzenia trailera książkowego, który przygotowałam dla opisywanego poniżej „Dziennika amerykańskiego egzorcysty”, stworzonego przez księdza Stephena Rossetti, od wielu lat zajmującego się wypędzaniem demonów. Znajdziesz go tutaj: (KLIK). Zanim jednak przedstawię Ci swoją opinię na temat tej wyjątkowej propozycji czytelniczej, chciałabym zaznaczyć, że mój zwiastun utrzymany jest w innej – o wiele mroczniejszej❗ – konwencji niż ona sama. Kiedy bowiem widzę słowo „egzorcyzmy”, od razu przychodzą mi na myśl popularne, budzące grozę (przynajmniej u niektórych) filmy oraz powieści. Tymczasem swój „Dziennik…” ksiądz wykreował… zwracając się przede wszystkim do czytelników wierzących w Boga. Nic w tym zresztą dziwnego; skoro istnieje Szatan, musi występować także jego przeciwwaga - zdaniem katolickiego Duchownego, nawet i silniejsza od Króla zła…, która, jeżeli tylko odpowiednio mocno jej zaufasz, pomoże Ci pozostać po tej dobrej, świetlistej stronie. Jeśli zaś opęta Cię byt spod ciemnej gwiazdy, z którym nie będziesz mógł sobie poradzić – no cóż, tutaj właśnie zaczyna się misja egzorcysty
➡ Jeżeli fascynuje Cię temat egzorcyzmów, przedstawiony
w sposób stawiający na ciele wszystkie włoski – NIE jest to propozycja dla
Ciebie. Próżno szukać w stworzonym przez Księdza „Dzienniku…” scen mrożących
krew w żyłach i wykrzywiających twarz w grymasie przerażenia. (Skoro kłujących igiełek strachu zabrakło w
samej książce, postanowiłam zagwarantować Ci je trailerem – nie martw się,
wiem, jak za nimi przepadasz i życzę Ci bardzo kolorowych snów! 😉) Jeśli jednak chcesz dowiedzieć się więcej o
życiu egzorcysty, a także o przypadkach, z którymi w roli wyspecjalizowanego
duchownego walczył ksiądz Rossetti, „Dziennik…” zdecydowanie Ci się spodoba. Co
więcej, książkę POLECAM JEDYNIE wierzącym i praktykującym katolikom. Dlaczego?
Sprawdźmy. Możesz nawet zostawić światło zgaszone… chyba, że planujesz później
wrócić do samej rolki –z dźwiękiem! – wtedy to już inna kwestia. 😉
„Demoniczna osobowość może nawet manifestować się na jej twarzy.”
Światłość stoi naprzeciw ciemności i niezmiennie toczy z nią swój bój – a może raczej zupełnie odwrotnie. Jedno nie istniałoby bez drugiego lub byłoby bez niego kompletnie bezwartościowe czy niedostrzegalne. Ksiądz Rosseti przedstawia to doskonale w swoim „Dzienniku…”, w którym każdy z krótkich rozdziałów przedstawia pobieżnie prawdziwą historię dotyczącą całego szeregu widzianych na żywo i zwalczanych opętań w towarzystwie wyjaśnionych prostym językiem myśli teologicznych. Nie są one niezrozumiałe, jako że Ksiądz obrazowo przedstawia wersety z Biblii, odnosząc je także do życia codziennego. Zapomnij o archaizmach oraz zdaniach wielokrotnie złożonych; konstrukcje wyrazowe są w tej książce ułożone w sposób bardzo nieskomplikowany. Jako fanka wręcz poetyckiej narracji, mogłabym stwierdzić, iż są… zbyt proste. Niektóre z objaśnień odbieram jako nader łopatologiczne. Chciałabym wierzyć, że każdy czytający książki pasjonat literek jest na tyle światły, aby zrozumieć analogie i „trudne” zdania bez szeregu zbędnych, brzmiących czasem dość infantylnie, tłumaczeń. Muszę jednak zauważyć, że ksiądz Rossetti bez wątpienia stworzył unikatową, oryginalną propozycję, której – w takiej formie – na polskim rynku książki wcześniej nie było.
Zdecydowanymi plusami „Dziennika amerykańskiego egzorcysty” są tytuł oraz projekt okładki, które przyciągają wzrok i przykuwają uwagę. Skoro jednak przy tym jesteśmy… sposób promowania tej propozycji uważam za mylący. Reklamowana jest ona hasłem: „Poznaj kulisy największych egzorcyzmów”, podczas gdy są one podane „jak przez szybę”, a przy nazwisku księdza z przodu nie stoi „ks.”, które powinno się tam znaleźć. Widnieje ono jedynie z tyłu książki, zupełnie jakby przynależności do wiary należało się wstydzić… lub nie chciało ograniczać grupy docelowej, którą zdecydowanie nie są fani opowieści o demonach z dreszczykiem, a właśnie wierzący, chcący poznawać słowa Boże na nowo oraz dowiedzieć się, jak postępować, by zminimalizować ryzyko opętania przez złe duchy. Celowe wprowadzenie w błąd czy pozostawienie potencjalnego czytelnika w przypadkowej sferze niedopowiedzeń? Faktem pozostaje, że jest to w dużej mierze pozycja religijna – i że dla katolików przygotowana jest wspaniale.
Książkę pozostawiam tym razem bez oceny punktowej – nota będzie zależała bowiem od tego, czy trafi na nią praktykujący katolik czy jego przeciwieństwo. Ten pierwszy zachwyci się nią bez reszty, podobnie właściwie jak taki, który jest całkowicie neutralny. Agnostyk lub niewierzący może poczuć się przytłoczony ilością myśli teologicznych i zdań traktujących o miłości do Boga oraz jego wyższości nad wszystkim innym, co chciałabym szczerze podkreślić. Sama (nie znajdując się nawet po środku, a pewnie gdzieś tam, gdzie nie był jeszcze nikt 😉) jestem trochę zawiedziona, że „Dziennik…” nie okazał się lekturą gwarantującą tak zwane mocne wrażenia. Gdybym chciała wysłuchać kazań, udałabym się do kościoła. Od książek na ten temat oczekuję oprócz rad i wniosków czegoś więcej; mroku, strachu i… nutki szaleństwa. Wszak Proust powiedział, iż chcąc uczynić rzeczywistość znośną, musimy utrzymać w sobie kilka drobnych szaleństw. Kto jednak określił, kiedy przestają one być drobne? A także… czy kiedykolwiek czułeś się przez nie… opętany tak, że to one zaczęły zawiadywać Tobą, a nie Ty nimi?
„Lucyfer (…) był błyskotliwy, przebiegły, wyważony i zabójczy.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)