Heather Redmond - Płonne nadzieje - recenzja

by - 17:14:00

Próżno szukać bardziej klimatycznej scenerii dla powieści kryminalnej od owianych mgłą ulic w dziewiętnastowiecznym Londynie. To właśnie tam w roku 1417 powstały pierwsze latarnie. Bijące z nich światło oświetliło szersze i węższe ścieżki, nadając nocom zupełnie innego charakteru. Ich wynalezienie z pewnością było jednym z „małych kroków dla człowieka, ale wielkich skoków dla ludzkości”. Nietrudno wyobrazić sobie tych wszystkich elegancko odzianych gentlemanów, którzy przemierzali stolicę Anglii w jedną i drugą stronę w chwili, w której rozgrywa się najnowsza powieść Heather Redmond, będąca drugą częścią cyklu „Charles Dickens na tropie”, czyli w roku 1835. Być może któryś z nich przywdział dziś elegancki frak w barwie najgłębszej nocy – bo właśnie spieszy na spotkanie ze swoją młodziutką narzeczoną. Na głowie ma odświętny cylinder, a całości stylizacji dopełniają pieczołowicie ułożona poszetka, wyglancowane buty i elegancka laska, którą dobrze zapowiadający się młodzieniec powinien nosić chociażby dla podkreślenia swego statusu. Cóż… nad tym ostatnim jeszcze pracujesz i to w pocie czoła – lub raczej atramentu na stronach – ale o wygląd na wizytę u przyszłej małżonką trzeba się postarać. I nie byłoby nic niezwykłego w tej londyńskiej nocy, gdyby nie fakt, że przed drzwiami mieszkania czeka na Ciebie coś, czego zdecydowanie nie spodziewałeś się tam zobaczyć. Czyżby Charles Dickens o budzącej podziw umiejętności łączenia wątków i doskonałym nosem, zdolnym uchwycić trop, prowadzący do rozwiązania zagadkowego zabójstwa, znów był potrzebny? Och, ukochana, chyba musisz jeszcze moment poczekać, nim przyjdzie nam dzielić kolejne krotochwile. Obowiązki wzywają!

„Dickens zachodził w głowę, jak długo zdołają uniknąć kolejnych występków, skoro już tego zakosztowali. Miał niepokojące przeczucie, że jeszcze o nich usłyszą.”

Pod drzwiami domu czy mieszkania można znaleźć pozostawione przez mleczarza butelki pełne białego napoju, dostarczoną niepoprawnie przesyłkę lub podrzucony list. Jeżeli dałeś się we znaki sąsiadom, nie powinno Cię zdziwić ani na jotę zobaczenie pod nimi niechcianego prezentu w niegrzecznej lub jeszcze bardziej niemiłej postaci. Jeśli natomiast na co dzień zajmujesz się dziennikarstwem śledczym, stare wydanie miejscowej gazety z tropem do rozwiązania zagadki kryminalnej nie będzie żadną niespodzianką. Tylko kto i co właściwie próbuje Ci w ten sposób zasugerować? Na którym z artykułów powinieneś się skupić? I… dlaczego właśnie Ty? Czyżby Twoje ostatnie dochodzenie na tyle rozsławiło Twą skromną personę, że jeden ze śmiałków postanowił zlecić Ci nową misję? Ustalenie szczegółów zajmuje Ci o wiele mniej czasu niż początkowo zakładałeś – a już zdecydowanie mniej aniżeli stworzenie do gazety kolejnej relacji z wiecu politycznego, których w okolicach ostatnio zbyt wiele, przez co Twoja praca staje się coraz bardziej nużąca. Opisana na łamach dziennika zbrodnia sprzed lat już wkrótce połączy się bowiem z tą, która… rozegrała się tuż pod Twoim węszącym spiski nosem – bo za ścianą wynajmowanego pokoju.

„Czemu starsza pani miałaby zostać zabita w starej sukni ślubnej?”

Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który choć raz nie pomyślał, że chciałby zamordować swoich sąsiadów ze szczególnym okrucieństwem – lub chociażby magicznie uczynić, że znikną. Powody tego rodzaju (teoretycznych) zabójczych skłonności mogą być różne: od zbyt głośnego słuchania muzyki, tudzież przemieszczania mebli o trzeciej nad ranem - w chwili najwyższej konieczności, poprzez posiadanie gromadki hałaśliwych dzieci, które uwielbiają bawić się w entą wojnę światową lub skutecznie przetrzebić swe szeregi, aż po uprawianie sportów dla dorosłych na absurdalnie skrzypiącym posłaniu (czy też celowo i chwalebnie obnażających pewne aktywności) lub dysponowanie psami, dla których obszczekanie wszystkich kątów w środku nocy jest misją konieczną do wykonania; to be or not to be. Choć dopiero wiele dziesięcioleci później Avi będzie rapował: „a ja lubię ciszę, gdzie usłyszę – tam idę” i zachwyci mnie swym utworem „C’est la vie”, już w XIX wieku każdy marzył choć raz o chwili bez absolutnie żadnego dźwięku. Jako że los bywa przewrotny, w związku z czym trzeba zawsze uważać, czego się sobie życzy, tego dnia… za ścianą Twojego mieszkania jest aż podejrzanie milcząco. W dwójnasób, bowiem zamiast wiekowej sąsiadki, znajduje się za nią jej trup. Pachnący niekoniecznie przyjaźnie dla nozdrzy, prezentujący mało estetyczny widok i całkowicie bezdźwięczny. Na domiar złego definitywnie zamordowany i jeszcze bardziej martwy… a przy tym odziany w suknię ślubną, uszytą na dawną modłę. Uciekająca panna młoda czy też przyszła-niedoszła aktorka „Ze śmiercią jej do twarzy”? Trudno stwierdzić. Połączywszy szybko kropki pomiędzy podrzuconą gazetą i niezaślubioną-ślubną po sąsiedzku, wiesz już na sto procent, że czeka Cię kolejne śledztwo z dwoma zbiegłymi więźniami w tle. Czy uda Ci się je rozwiązać i tym razem, a rozwikłanie zagadki nie sprowadzi nieszczęścia na Ciebie i tę, którą masz już niedługo, nomen omen, pojąć za żonę?

„A może od razu miejmy nadzieję znaleźć tam Świętego Graala?”

Heather Redmond, której ostatni brytyjski przodek wyemigrował z Londynu w XX wieku, dzięki wykreowanym przez siebie powieściom dała się poznać jako zagorzały anglofil, wielbiciel Dickensa i epok, które przeminęły – choć, również dzięki niej, na szczęście nie z wiatrem. Mające przepiękną okładkę „Płonne nadzieje” to druga część stylizowanego kryminału z serii „Charles Dickens na tropie”. Choć poprzednia, nosząca tytuł „Opowieść o dwóch morderstwach”, podobała mi się nieco bardziej, muszę przyznać, że Redmond udało się utrzymać dobry poziom i stworzyć kunsztowną historię, pełną misternych intryg i owianą tajemnicami z przeszłości. Z każdej kartki aż czuć tamten niepowtarzalny, dziewiętnastowieczny londyński klimat, który – dzięki udanej pisaninie Autorki – staje czytelnikowi przed oczyma jak namalowany. Klasyka kryminału w stylu Christie, ale (uff!) podana o wiele bardziej dynamicznie, splata się z historiami obyczajowymi, które przypadły w udziale głównym bohaterom. Co istotne, obie wydane przez Skarpę Warszawską propozycje Redmond można czytać jako oddzielne powieści – lecz polecam zachować kolejność, aby lepiej wczuć się w ten stworzony dla Dickensa, śledczy świat i zaprzyjaźnić z jego postacią. Przyznaj zresztą, czyż nie cudownie byłoby zawrzeć znajomość z cenionym, brytyjskim pisarzem? Czy to nie brzmi intrygująco: poprowadzić wespół z nim kryminalne dochodzenie? No i wreszcie… jak bardzo ciekawe byłoby odkrycie zwłok za ścianą? Wszak: „Każdy ma jakiegoś trupa w szafie. Najważniejsze, by tego trupa móc z kimś zakopać.” 7/10

PS Proszę o przemilczenie tych przyszłych i obecnych, znajdujących się w moich szafach. Same prowadzą między sobą wystarczająco zażarty bój. Pozdrowienia od osobowości numer trzy. Siódma jest dziś w złym humorze.

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)