Stach Szulist - Książę z Jemenu - recenzja
Choć przeczytałam już w dinozaurzym życiu niezliczoną ilość romansów (co z pewnością będzie dla niektórych zaskakujące), zaledwie niewielka ich część znajdowała się “pod tęczową banderą”. Mam wielu przyjaciół, których można określić takim mianem, toteż w podobnej tematyce czuję się naturalnie. Przyznaję jednak, że “Książę z Jemenu”, za jakiego napisanie odpowiedzialny jest Stach Szulist, jawił się jako pewna zagadka. Byłam bowiem na wskroś ciekawa, jaki poziom literacki utrzyma historia miłosna, w której główne skrzypce odgrywa związek dwóch mężczyzn. Sięgając pamięcią wstecz, doszłam do wniosku, że z taką narracją (a nie poboczną) nie miałam jeszcze do czynienia. Jako osoba zawsze otwarta na poznawanie nowości, a przy tym wieloletni recenzent, podeszłam do tej opowieści z ogromnym zainteresowaniem i bez konkretnych oczekiwań. Czy ów semantyczny eksperyment się powiódł?
“Był wielkim, rozłożystym i wielobarwnym wachlarzem emocji, nieopisanie rozedrgany, sztucznie roześmiany, aż naszło mnie skojarzenie natrętne: czyżby tak wyglądał człowiek szczęśliwy? Zakochany bez pamięci? Bo jeśli tak, to nie chcę!”
Powyższy cytat jest jednym z najbardziej urzekających, które znalazłam w “Księciu...” - przy czym muszę zauważyć, że można go przyporządkować właściwie do każdego odcienia miłości. Autor wielokrotnie posługuje się wielbionym przeze mnie szykiem przestawnym, a jego złożenia słów często przypominają literaturę piękną. Kwestię tę rozwinę jednak w standardowej, oceniającej części recenzji. Póki co, zanim opowiem własną zwichrowaną historię o tej nieszablonowej historii, zdradzę Ci tylko, iż Pisarz wielokrotnie uśmiechnął mnie... unikalnością metafor - część nawet mnie rozbawiła. Nadaje to owej powieści rozrywkowego charakteru i czyni ją intrygującym wyborem na lżejszy wieczór. Czyż nie takich często się poszukuje?
“Wtenczas wydawało mi się, że wiem, ale teraz nie mam pojęcia. Bo to jest tak. Czegoś w tamtej chwili chciałem, pragnąłem, no i wydawało mi się, że mogę to znaleźć w takim wielkim skupisku przemieszczających się ludzi, jak ten dworzec. Znalazłem się tam chwilę przed Twoim pojawieniem się. Nie wiem, co mnie wtedy naszło, jakiś impuls, że postanowiłem do Ciebie podejść (...). Poza tym lubię obserwować ludzi (...).”
Przed chwilą otrzymałeś wyniki egzaminów maturalnych i pewnie każda inna osoba na Twoim miejscu byłaby skrajnie szczęśliwa z tego, jakie są dobre - ale Ty odczuwasz tylko wręcz cyniczny rodzaj smutku. Nie cieszą Cię wysokie procenty, bo wiesz dokładnie, co usłyszysz, jak tylko przekroczysz próg domu. Będący byłym wojskowym ojciec i wymagająca matka, której pasją jest porównywanie się do grona przyjaciółek, rozpoczną sąd nad Karolem. Dlaczego chłopak, który jest nadspodziewanie mądry odmawia pójścia na studia - a najlepiej szkolenia militarnego jak tata? Młodzieńcza przekora czy jednak głupota? A Ty tylko nie chcesz być do niczego zmuszany, a przy tym marzy Ci się zrealizować w końcu szczenięce marzenie: pracować na kolei. Obserwować tych wszystkich anonimowych, spieszących się ludzi. Tych snujących się bez celu i patrzących zamyślenie w przestrzeń. Może czasem zgadywać, dokąd tak naprawdę się wybierają. Do domu, pracy, na wakacje albo w ostatnią podróż? Nieważne. Litania się rozpoczyna, chociaż znasz ją już na pamięć. Twoi znajomi świętują z rodzicami, wówczas, gdy Ty ledwie rejestrujesz te same, wypowiadane kolejny raz zdania. Musisz studiować. Musisz stać się kimś. Musisz mieć odpowiednią pozycję. Musisz. Właściwie dlaczego? Jesteś dorosły i masz prawo nareszcie o sobie decydować. Wybuchasz, skutkiem czego ojciec postanawia złożyć Ci pewną propozycję. Obiecasz zastanowić się nad podjęciem dalszej nauki lub najlepiej wybraniem się do wojska przez kolejny rok, który spędzisz w dużym mieście, na przykład Warszawie - w mieszkaniu, jakiego czynsz opłaci Ci tata. Początkowo jesteś nastawiony sceptycznie do jego pomysłu, bo znowuż przypomina Ci to raczej nie ukłon w Twoją stronę, a nakłanianie do pewnych decyzji. Potem jednak przypominasz sobie o tym, że w Tczewie też nie masz już pełnego spokoju. Wszystko przez coraz bardziej natrętnego, zakochanego w Tobie do imentu Maksa, z którym owszem, spontanicznie przeżyłeś pierwszy raz, ale nie gwarantowałeś mu przecież związku i miłości aż po grób. Powoli masz dosyć jego otaczania i wręcz żenujących tekstów, zatem przenosisz się do Stolicy.
“W którymś momencie zastanawiania się nad tą jej umiejętnością, czasem nazywaną przeze mnie fenomenem, dochodziłem do wniosku, że musiała się cholernie dużo różnych rzeczy naczytać, nasłuchać, naoglądać, a nawet przeżyć, żeby tak teraz wszystko wiedzieć. Sypać mądrościami życiowymi jak gołębiami z kapelusza.”
Przed wyjazdem odwiedzasz jeszcze babcię - osobę, która jest odpowiedzialna za przekazanie Ci życiowych wartości i jaką zawsze kochałeś ponad wszystkich innych. Ciepła, nieoceniająca, wyrozumiała - taki ktoś, kto powinien trafić do Nieba, frunąc na puszystym obłoku. Czasem wydaje Ci się nawet, że jest świadoma tego, iż wolisz mężczyzn, choć nigdy jej o tym nie powiedziałeś. Jadąc do Warszawy, wspominasz z nostalgią chociażby to, jak nie potrafiłeś zapamiętać najważniejszych rzeczy ze szkolnych lektur, zdenerwowany. A ona, wówczas, gdy jadłeś przygotowany przez nią obiad czy rozliczne słodkie przysmaki, czytała Ci i opowiadała tak, że nagle czułeś się jak ktoś najważniejszy na świecie - i nabywałeś wiedzę z przyjemnością. Szkoda, że rodzice tacy nie byli... Nieważne. Stolica na pierwszy rzut oka Cię onieśmiela. Z kolei wysłanniczka właściciela wynajmowanego mieszkania już po pierwszej rozmowie sprawia, że masz ochotę stąd uciec. Wywiad środowiskowy, karcące spojrzenia na to, że jesteś taki młody i informacja o tym, że choć czynsz jest uregulowany, będą Cię obowiązywać dodatkowe opłaty. Myśląc o wciąż płaczącym za Tobą Maksie dochodzisz do wniosku, że nie wrócisz do domu -dasz radę. Znajdziesz pracę, w końcu wolny od wszelkich narzekań i oczekiwań. Podczas przypadkowego spaceru w samym centrum dopada Cię jednak przeznaczenie, strzała Amora właściwie. Oto zauważasz najpiękniejszego mężczyznę, jakiego widziałeś. Ciemna oprawa oczu, opalona skóra i spojrzenie, które wydaje się błądzić po wszystkim i niczym jednocześnie. Mężczyzna przybył z Jemenu i ma na imię Tahir, co ustalasz chwilę później, gdy do Ciebie podchodzi i informuje, że jest przewodnikiem po mieście. To nieprawda, lecz zdradzą Ci to dopiero kolejne spotkania. Może jednak... w istocie nim jest. Przewodnikiem po życiu, miłości i odkrywaniu swojego dorosłego wcielenia.
“Po jego minie wnosiłem, że muszę zmusić go do dokończenia zaczętej myśli, bo inaczej sam się będę zadręczał. Tak już mam i, odkąd pamiętam, zawsze miałem, że jak ktoś nie dokończył wypowiedzi, to mnie to potem dręczyło (...).”
Stach Szulist powieścią “Książę z Jemenu” zaprosił czytelnika do odbycia podróży po procesie dojrzewania kilku bohaterów, którzy wraz z rozwojem fabuły dociekają, kim tak właściwie jest ich “JA”. Główna postać, Karol dość gadatliwą narracją przedstawia odbiorcy perspektywę teraźniejszą, kiedy to decyduje się na przenosiny do Stolicy, przy okazji czyniąc wiele przeszłych dygresji, jakie rzucają światło świadomości na jego obecne wybory i rys charakterologiczny. “Obecnie” płynnie naznacza “kiedyś”, stając się właściwie gawędą dla odbiorcy. W pełni rozrywkową, choć gości w niej także niewielka zagadka kryminalna czy kilka narzucających rozważania scen. Czuję się w obowiązku nadmienić również, że w książce występują te przeznaczone dla dorosłych czytelników - w związku z czym tylko tacy powinni rozważyć lekturę. Co ciekawe, podane są stosunkowo z klasą - i to o wiele większą niż w znacznej części budzących niesmak erotyków (choć i wśród nich znalazłam sporo wyjątków!). W treści odnotowałam tylko dwa minusy. Pierwszy z nich jest subiektywny - Autor postponuje polski rap, a chwali ten amerykański. Nie zgadzam się z tym - to w tym pierwszym znaleźć można wersy rodem z wierszy, jeśli się zagłębi w odpowiedni zakątek muzyczny. Druga wada, już obiektywna, to moim zdaniem zbędna generalizacja. Nie wszyscy prawicowcy oraz wierzący są złem wcielonym. Owszem, bywają - ale, jak to zawsze głoszę, w każdym środowisku znajdzie się zarówno jednostki zepsute, jak i dobre. Na koniec winnam pochwalić raz jeszcze językową barwność, którą zarysowałam we wstępie recenzji. Naiwność i cringe’owość młodzieżowej miłości Autor podkreśla nie wprost, a wierszem bohatera: “Kocham Cię (...) nawet w talerzu z zupą widziałem Twoją twarz, Twoje nagie ciało (...) i prawie się tą zupą udławiłem.” - świetne! Nader niezbędna męska część ciała zostaje określona... harcującym wojownikiem czy orężem miłości - można uśmiechająco? Można. Choć od takiego oręża da się zginąć, co jednak prawdziwemu wojownikowi przydarzyć się nie powinno. 😉 I jeszcze na deser: “(...) nacierałeś na mnie, jak (...) ruski czołg na ukraińską piechotę.” - panie i panowie, nie mam więcej pytań. Jedna z najlepszych metafor, jakie ostatnio widziałam. 😉 Owszem więc, doskonale się bawiłam. Ciekawy eksperyment i dobra rozrywka na oryginalny wieczór - 7/10.

0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)