Camille Gale - Dziewczyna zza ściany - recenzja
Mój Mąż lubi powtarzać, że jeśli ktokolwiek poważyłby się na to, aby mnie porwać - maksymalnie pięć minut później próbowałby mnie oddać, oferując dopłatę. Myślę, że jest w tym doza przesady, jako że przez trzysta sekund byłabym w stanie uczynić wiele uszkodzeń psychicznych i fizycznych. 😉 Zawsze istnieje również opcja alternatywna – taka, że porywacz okaże się bardzo, bardzo złym, wysokim, artystycznie potarganym, ciemnookim brunetem w niebanalnych tatuażach, skrzywdzonym przez życie, mszczącym się na okrutnym losie i brzdąkającym rockowe kawałki na gitarze – naturalnie nie dla rozrywki porwanej, a zabicia czasu przed otrzymaniem okupu. W takim przypadku mogłabym zechcieć bliżej go poznać, oczywiście w celach czysto naukowych: wszak większość złoczyńców w romansach wykreowana jest w podobny sposób. Chętnie sprawdziłabym, jak to w istocie jest. Znasz ten typ, przynajmniej z kart powieści: skórzana katana, czarne rurki, ciasne tak, że wkładane zapewne na leżąco, kilka bransolet i wielki zegarek na nadgarstku, muskularne przedramiona, na brzuchu sześciopak bynajmniej nie po Tyskim no i tyłek, w który nic – tylko klepnąć. Ciemne, wielkie oczy, połyskujące smutno jakimiś nieprzejawianymi uczuciami w świetle księżyca i przydługa grzywka opadająca na przystojne lico... A jak się odezwie tym głębokim, męskim głosem to uchhhh... Porwij mnie, porwij mnie raz jeszcze i pokaż, jaki to jesteś zły, ojej, porwij no... Chwila, przecież już porwał. No to niech nie wypuszcza! Porywacz jak z obrazka – w niemalże każdej powieści dla kobiet z motywem uprowadzenia. Dlatego właśnie to moje mogłoby się przedłużyć, bo jak wiemy teoria swoje, a praktyka zupełnie co innego, o czym w niektórych przypadkach można lubić się przekonywać. Nawet, jeżeli będzie to oznaczało, że szare komórki związanej niewiasty wyparowały już w chwili, w której odziany w czerń okrutnik po raz pierwszy mrugnął nieziemsko długimi rzęsami, rzucającymi cień na jego pełne i zmysłowe usta. Jakby potem trzeba było podać rysopis seksownej kreatury policji, trzeba się przypatrzeć, no co.
Książek z niewartą uwagi fabułą, stanowiącą w istocie pochwałę proszenia się trzpiotek o uwikłanie w relację, którą można określić prostym mianem “syndrom sztokholmski” jest mnóstwo - a nawet i za dużo. Blania coś o tym wie, bo konkurencja wciąż rośnie. Kiedy natrafiłam więc na “Dziewczynę zza ściany”, klasyfikowaną jako zestawienie thrillera psychologicznego z romansem i traktującą o... porwaniu (póki co jeszcze nie) Szatanowi ducha winnej kobiety, która stała się świadkiem przypadkowej zbrodni, doszłam do wniosku, że pora sprawdzić, jak obecnie motyw złol/uprowadzona wygląda. Póki co, dalej w teorii, bo żaden Depp, Macht czy inny Corey Talor nie kwapi się, by przeprowadzić zajęcia praktyczne, przy okazji których Mąż mógłby sprawdzić swoją teorię o zwrocie w pięć minut, a ja swoją o tym, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, no bo przecież w ciężarówce Snowa byłoby wygodniej niż u Bomera, który - jak to się niestety okazało - niekoniecznie gra do naszej bramki, więc i czas płynąłby zupełnie inaczej. Na czym to ja... A. Teraz przez chwilę poczuj się jak Hope, której imię nie do końca pasuje do sytuacji, w której mimowolnie się znalazła. Choć... czy aby na pewno?
Gdyby nie fakt, że po śmierci Waszych rodziców wciąż starasz się pomagać finansowo młodszemu bratu, a w LaserCorp całkiem dobrze płacą, z pewnością nie wytrzymałabyś tyle czasu z czyniącym coraz bardziej nachalne i obrzydliwe aluzje szefem, który uwielbia naruszać Twoją przestrzeń prywatną i bez większego powodu przetrzymywać Cię jak najdłużej w biurze. Jest stanowczo zbyt późno, kiedy w końcu możesz wrócić do domu, przemykając pokątnie ciemnymi uliczkami. Na domiar złego, chwilę po opuszczeniu budynku dociera do Ciebie, że nie zabrałaś komórki - a na jej brak przez cały weekend nie możesz sobie pozwolić. Zawracasz, przypadkowo krzyżując swoje ścieżki z zaplanowaną drogą zemsty mężczyzny w kapturze, który właśnie... pochyla się z bronią nad zwłokami Twojego szefa. Zamierasz, wiedząc, że stałaś się świadkiem czegoś, czego nie powinnaś. Te skryte w mroku oczy...
“To uczucie jest dokładnie tym samym, co ja czuję do niego. To intensywność, którą moglibyśmy sobie podarować choć ten jeden raz. Jego ruch.”
Kiedy odzyskujesz świadomość, szybko ustalasz, że - oględnie rzecz ujmując - nie znalazłaś się w najlepszej sytuacji. Związana, w kompletnie obcym pokoju, mieszczącym się w domu na okolonym lasami odludziu – z milczącym mężczyzną, który gdzieś Cię wywiózł, nie wiedząc zapewne co zrobić z bezwolnym świadkiem popełnionego morderstwa. Kim jest? Dlaczego zastrzelił Drew? Jakie ma wobec Ciebie plany? Skoro cały czas nosi obszerny kaptur i maskę, najpewniej nie chce, byś zobaczyła jego twarz - może więc jednak Cię uwolni? Choć po co wówczas wywiózłby Cię... no właśnie: gdzie? Pytania mnożą się jak szalone, a Ty postanawiasz obrać jedyną możliwą taktykę - uzyskać odpowiedzi na wszystkie z nich i przy okazji maksymalnie zbliżyć się do porywacza. Może, jeśli Ci zaufa... daruje Ci życie. Słowo za słowem. Krok za krokiem. Jedna tama opadająca zaraz za kolejną; z każdą z nich dostrzegasz, że to wcale nie tak, jak sądziłaś. Nic nie było takim, jakim je postrzegałaś. Nie zmienia to jednak faktu, że w dalszym ciągu tkwisz z Knoxem w najsamotniejszej chatce na świecie. Niemalże patowa sytuacja, z której trudno wyjść. Kawałki ciasnej skorupy, odpadające... a potem wracające na swoje miejsce i na nowo stające się pancerzem mężczyzny nie klarują Twojej przyszłości w jakichkolwiek jasnych barwach. Do głowy przychodzą Ci coraz bardziej szalone plany. Ucieczka. Jej udaremnienie. Próba ataku. Cokolwiek... W końcu wybierasz najlepszą z możliwych opcję – bo choć wiesz, że w sytuacji, w której się znalazłaś, nie ma niczego normalnego – niekiedy jesteśmy zmuszeni do zagrania dokładnie takimi kartami, jakie przypadły nam w udziale i niespodziewanej wygranej. Problem pojawia się tylko w sytuacji, w której triumf... będzie równoznaczny najbardziej gorzkiej porażce. Co zrobisz, Dziewczyno zza ściany, w chwili najważniejszej próby?
“To piękny obrazek, który nie miał szans się ziścić. Dostałem tylko ten mały wycinek rzeczywistości w skradzionym i ograniczonym czasie.”
Gdybym miała opisać “Dziewczynę zza ściany” w pigułce, zdecydowałabym się na: teatr tańca cieni dwóch aktorów. Mroczny, niepokojący, senny, ewoluujący w ognisty; duszny, klimatyczny, pochłaniający sto procent uwagi. Opowiadany dwustronną narracją przeciwników, a może partnerów w nieoczekiwanym tańcu; nietuzinkowy. Powieść Gale w żadnym razie nie stanowi pochwały uczuć, które ofiary mogą żywić do oprawców. Jest zaś doskonałym obrazem powoli rodzącej się relacji o podstawach zupełnie innych niż bohaterowie początkowo założyli. Wydająca się powolną akcja okrąża czytelnika niezauważalnie tak, że ten nawet nie wie, w którym momencie miał jeszcze szansę, by się z niej wydostać. Gatunkowo faktycznie skrzyżowanie thrillera psychologicznego z romansem, jednak to mistrzowsko zaszachowane zagrywki umysłowe odgrywają pierwszoplanowy koncert. Tragiczne, nasączone determinizmem solo, które w kulminacyjnym momencie powoduje u czytającego bezbrzeżny smutek. Pożądane zapewne przez obiektywnych, dla których oko i szkiełko zawsze będą ważniejsze, a jednak... pozostawiające pewną pustkę, bo przecież fortuna czasem nie toczy się kołem. Camille oplata słowem i robi to w sposób niezwykle umiejętny - jeszcze na długo po lekturze pozostawiając na czytelniku uczucie żałości, podobne powiewającej leniwie na starym strychu pajęczynie, która na zawsze zawisła na wspomnieniach i jedynie czasem skrzy się, gdy padnie na nią zabłąkany promień słonecznego światła. Może w istocie “życie to nie teatr”, ale Gale udowadnia, że niektóre przedstawienia obserwuje się z zapartym tchem. 8/10
“Świat wokół przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Istnieję tylko ja i moja fantazja. Zabiłbym każdego, kto ośmieliłby się mi teraz przerwać.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)