Tomasz Duszyński - W imię ojców - recenzja
Cóż może być lepszego od akcji powieści, rozgrywającej się w kochanej przeze mnie i darzonej szczególnym sentymentem Kotlinie Kłodzkiej? Fabuła książki, która maluje się przed oczami czytelnika jako dynamicznie przesuwane stop-klatki, ukazujące dzikie połacie ośnieżonych okolic Lądka oraz Dusznik Zdroju, w których stacjonowałam przez ponad miesiąc, bagatela, 23 razy – o ile moje okrojone umiejętności matematycznie nie popełniły błędu w obliczeniach, czego w żadnym wypadku nie można wykluczyć.
“Kotlina Kłodzka zmieniała się w krainę śniegu. Jakby ktoś rozdarł pierzynę, a puch nieprzerwanie sypał z nieba.”
Można napisać wiele o mniej lub bardziej znanych dusznickich i pobliskich im zakątkach, jednak trzeba Ci wiedzieć przede wszystkim jedno: nie ma w Polsce drugiej tak malowniczej, choć pełnej dziewiczych, nieodkrytych i przez to tak pięknych terenów, krainy. Jako zapalona fotograf, doprowadzając swoje bydgoskie zdjęcia do względnej perfekcji, korzystam z mnóstwa programów graficznych, aby nadać im pożądanych barw i odcieni. Używanie jakichkolwiek efektów dla odbitek wykonanych w Dusznikach-Zdroju byłoby... grzechem; są tak nasycone żywymi barwami, że oglądając je człowiek czuje się, jakby znalazł się w kadrze. Czy można wybrać bardziej urokliwe miejsce dla swoich książkowych bohaterów od tej bajecznej krainy? Nie sądzę. No chyba... że chce się skonstruować kryminał, który - dosłownie i w przenośni - zmrozi czytelnikowi krew w żyłach. Wówczas, o co pokusił się ceniony przeze mnie i wielokrotnie nagradzany Tomasz Duszyński, wystarczy, że zaprezentujemy jeszcze bardziej porywający krajobraz w postaci Kotliny Kłodzkiej zimą, które to bynajmniej do łagodnych nie należą. O ile kocham wszelkie, dobrze podane, literackie podróże, o tyle okazuje się, że największą przyjemność sprawiają mi te, w których poruszam się dobrze znanymi szlakami... do jakich zawsze tęsknię. Dziękuję.
“Drzewa pokrywały ciężkie czapy śniegu. Bajkowo. Jako dziecko przyjeżdżała tu na ferie. (...) Czasem śnił jej się ten dom, mieszkający w nim ludzie i pobliska rzeka. To zawsze były dobre sny.”
Najwyższa pora na chwilę oddechu i mniejszą dozę niebezpieczeństwa w Twoim w życiu - wszak właśnie rozwija się w Tobie nowe. Jeszcze kilka miesięcy i będziesz matką... Myśl, z którą jeszcze nie do końca zdążyłaś się oswoić. To najlepszy czas na to, aby zatrzymać pędzący szaleńczo pociąg i się wyciszyć. Uspokoić. Odetchnąć pełną piersią powietrzem czystszym niż to w wiecznie zatłoczonym i gwarnym Wrocławiu. Podjąwszy decyzję, choć nie bez udziału zwichrowanego losu, postanawiasz wziąć urlop i spędzić czas z dawno niewidzianą babcią w jej domu położonym w Lądku-Zdroju. Kiedy tylko docierasz na miejsce, czujesz się, jak gdybyś nagle znalazła się w zupełnie innym świecie; kojącym, spokojnym i... zapierającym dech w piersiach. Pokryte śniegiem domy, niepowtarzalnie piękne Sudety majaczące w ich tle i brak jakichkolwiek zbędnych dźwięków. Szklana bańka - a może tylko ulotny płatek śniegu. Można się rozmarzyć... i rapować za Avim: “a ja lubię ciszę, gdzie usłyszę - tam idę.” Ty doskonale wiesz, dokąd teraz zmierzasz – pod rękę z Babcią, przejawiającą coraz częściej oznaki Alzheimera, z powodu czego kraje Ci się serce, na przedświąteczną kolację do ciotki. W tej małej mieścinie każdy każdego zna, w związku z czym po drodze Wiesia co chwilę wymienia z kimś pozdrowienia czy najświeższe plotki. Kiedy dochodzicie w okolice rzeki, zdumiewa Was jednak zupełnie nietypowe jak na to miejsce, ten czas i tę porę poruszenie... Po dotarciu w pobliże zbiegowiska babcia trzyma Cię za ramię jeszcze bardziej kurczowo niż przedtem – okazuje się, że spod częściowo zamarzniętej wody właśnie wypłynęły dwa ciała. Splecione ze sobą w ostatnim, ciasnym i śmiertelnym uścisku dłonie należą do mężczyzny i kobiety, męża i żony; białej jak otaczający ją śnieg Królewny Śnieżki i jej wpatrującego się martwo w dal Królewicza.
“Król i królowa śniegu czekali na niego. (...) Wyglądali tak, jakby tańczyli i próbowali złapać się za ręce.”
“Od niego zaczynała się opowieść, którą przekazywali morderca i ofiary.”
Może i jesteś obecnie na urlopie, który z racji błogosławionego stanu z pewnością się przedłuży, ale aspirant w Tobie nigdy nie śpi - zawsze czuwa. Sprawa zaczęła Cię frapować już w chwili, w której babcia zdradziła Ci, że trzy dekady temu, dokładnie co do dnia (!), z rzeki wyłowiono ciała małżonków mieszkających przy tej samej ulicy co widziani przed chwilą topielcy. To nie mógł być przypadek – ale przecież to nie jest Twój biznes... A przynajmniej nie jest nim do momentu, w jakim miejscowy komendant, jak to w Lądku bywa, doskonale poinformowany o Twoich poprzednich sukcesach zawodowych, prosi Cię o pomoc w połączeniu piętrzących się zagadek i nikłych powiązań pomiędzy zbrodnią sprzed trzydziestu lat a tą dokonaną kilka godzin temu. Być może tym razem, mając na uwadze już nie tylko swoje dobro, a również pewnej zupełnie bezbronnej istoty, nie podjęłabyś rękawicy - gdyby nie fakt, że to Ty odnalazłaś wyziębionego, pięcioletniego syna zamordowanej pary w szopie przy ich domu i drugi - iż ich starsza pociecha w dalszym ciągu nie została odnaleziona. To zaś, dokładnie w takim schemacie, działo się już wcześniej... Jako przyszła mama nie możesz pozwolić na to, aby nie ustalić, co stało się z drugim chłopcem. Tej straceńczej misji na szczęście, za radą komendanta Kopra, nie podejmujesz się jednak sama. Decydujesz się na włączenie do niej Konrada, który - jak się dogodnie składa - akurat znajduje się na życiowym rozdrożu i kompletnie nie wie, cóż ze sobą począć, aby do reszty nie zwariować. Twojej coraz bardziej niedomagającej, choć wciąż cechującej się inteligencją i ciętym poczuciem humoru babci, rozwijającej się w Tobie istocie i Tobie samej pozostaje tylko mieć nadzieję, że Waszemu duetowi uda się wpaść na trop sprawcy... zanim przepadniecie w mroku okolicznych lasów, zupełnie jak policjant zajmujący się sprawą sprzed trzech dekad. Pada śnieg - zegar tyka... a nabazgrany na ścianie domu krwią napis usilnie nie chce dać się zmyć, zupełnie jak grzechy dawnych lat.
“Ten system naczyń połączonych zaczyna się robić coraz bardziej zastanawiający.”
“Powiązał ich, jak już umierali. Patrzyli na siebie, gdy uchodziło z nich życie...”
Fenomen Tomasza Duszyńskiego polega na kilku aspektach. Prym wiedzie wśród nich w mojej ocenie fakt, że potrafi On niezwykle umiejętnie namalować przed czytelnikiem krajobraz rozgrywających się w powieści wydarzeń. Językowa biegłość sprawia zaś, że każda kolejna strona książki przewracana jest jeszcze szybciej – bo czytelnik nie może się doczekać, aby rozwikłać świetnie skonstruowaną zagadkę kryminalną. Sama nie odłożyłam tej pozycji przed poznaniem jej zakończenia; jedną nogą znajdując się w literackim transie tak dobrze znanych mi dusznickich okolic, a drugą chcąc jak najprędzej dowiedzieć się co będzie dalej. A dzieje się tutaj i to zdecydowanie niemało... Mroźnie, dynamicznie, krwiożerczo, niebezpiecznie, emocjonująco - a przy tym, jakimś cudem, w dalszym ciągu w pełni realistycznie. Chapeau bas; tak kreuje historie jeden z definitywnych mistrzów w swoim fachu. Nie będę ukrywała, że na mój niezwykle entuzjastyczny odbiór tej powieści ma wpływ fakt, iż kocham Kotlinę Kłodzką całym mrocznym sercem – jednak w żadnym razie nie zakłóca on jej odbioru. Książce nie można po prostu absolutnie niczego zarzucić - poza kilkoma literówkami, które da się policzyć na palcach jednej ręki i natychmiastowo przepadają w szalonym wirze zdarzeń. To przykład rozrywki kryminalnej na najwyższym poziomie, poruszającej w dodatku ważkie tematy takie jak Alzheimer i... prezentującej ciekawą kreację głównych bohaterów. Mam nadzieję, że Duszyński nie pozwoli nam czekać długo na kontynuację losów Konrada i Anny – i że ponownie zabierze mnie ona w niepowtarzalną, pełną adrenaliny wyprawę w będące świadkiem tylu pięknych wspomnień strony. Duszniki-Zdrój są bowiem tak światem zbrodni – jak i baśni. Przynajmniej tych osobistych. Bardzo mocne 9/10!
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)