Aleksander Majewski - Doktryna - recenzja

by - 18:10:00

Jestem konserwatystą, narodowcem i patriotą chętnie uczestniczącym w Marszach Niepodległości, nie bacząc na fakt, że jest to nader niepopularne. Czy należy zatem założyć, że Aleksander Majewski, powierzając mi zrecenzowanie swojej powieści, traktującej o zabójstwach osób homoseksualnych i neonazistowskich bojówkach, wykazał się wyjątkowo dużą dozą odwagi? Być może. Do każdej literackiej historii podchodzę jednak z całkowicie otwartą głową, odkładając na bok zarówno swoje preferencje jak i przekonania. Jeżeli książka jest dobra, zauroczę się nią nawet pomimo kompletnie sprzecznych z tymi literackimi poglądów. Dokładnie taka sytuacja ma miejsce w przypadku „Doktryny” – pełnokrwistego kryminału, którego mroczny powab szybko pochwycił mnie w swoje objęcia. Umiejętnie budowane napięcie, duszny klimat i niesztampowo prowadzone śledztwo wespół z wręcz poetycką warstwą językową oraz realistyczną kreacją głównych bohaterów przyzywają, nęcą i chwytają w swoje pozbawiające życia macki. Dodatkowa gratka w postaci pojawiającej się niekiedy narracji z perspektywy mordercy zachwyci każdego fana Jokera, widocznego na zdjęciu Negana z TWD czy wszelkich innych filmowo-serialowo-książkowych złoczyńców… których darzymy niewyjaśnialnymi uczuciami, choć przecież, czysto teoretycznie, powinno być inaczej. Wszak to nie dobro jest tak fascynujące.

„W tym przypadku też nie było miejsca na szukanie pogłębionego sensu – ostatnią utrwaloną chwilę życia denata mógł odczytywać w jednym oku.”

W jednej ze swoich mało ambitnych, lecz łatwo wpadających w ucho piosenek, Rihanna śpiewa o tym, że możesz stanąć pod jej parasolką, szczególnie wówczas gdy zrobi się mroczniej i będzie padać częściej niż powinno – wszak tam będzie bezpieczniej, bo przecież, schroniwszy się pod nią wspólnie, będziecie mieli siebie nawzajem. Gdzie miałbyś się skryć Ty? Z kim stanąć pod kawałkiem materiału, próbując uciec przez zagrożeniem, złem i ciemnością? Społeczny wyrzutek. Nieakceptowalny odmieniec. Czarna owca w rodzinie. Mężczyzna czy jednak kobieta; ktoś, ale nie wiadomo kto. A może jest to jasne, lecz dalej nie masz odwagi tego przed sobą przyznać. Klub Umbrella – jedyne miejsce, w którym możesz przebywać wśród sobie podobnych „wykolejeńców” i czuć się stuprocentowym sobą. Kawałek świata na uboczu, przysłonięty przed wzrokiem wścibskich, nierażący ich w oczy swoją innością. Komu miałoby przeszkadzać tak długo, jak długo to Ty nie ingerujesz szkodliwie w jego żywot? A jednak w wielkiej, liberalnej i kolorowej Warszawie, będącej mekką tolerancji, pojawia się ktoś, kto ma problem niemożliwy do schowania pod żadnym parasolem. Mianowany przez siebie samego czyściciel, niezrównoważony i niecofający się przed niczym psychopata, a może naprawiacz świata, realizujący sobie tylko znaną misję? Morderca zabijający w ramach walki z nudą, a może raczej z pobudek ideowych, skoro ofiarami stają się kolejni homoseksualiści? Drżysz. Boisz się. Usiłujesz skryć jeszcze bardziej. Wysiłek całkowicie zbędny; już wkrótce zostaniesz pozbawiony strachu, życia i… zmieniającego się w zabójcze trofeum oka.

„Inkubator jego samotności, nigdy niespełnionych marzeń, pustej obietnicy lepszego życia.”

Praca w stołecznej policji już dawno uczyniła Cię wyzutym z uczuć i jakiejkolwiek czułości – podobnie jak żona, której przeszkadza w Tobie wszystko. Wracasz do domu, będącego domem tylko z nazwy, zbyt wcześnie albo za późno. Mówisz o zbrodniach z którymi się mierzysz lub milczysz o nich. Wybierasz złe słowa, wyglądasz niekorzystnie, nie ma Cię, jesteś… nieistotne. Zobojętniałeś. Zamordowany pod klubem dla „tęczowych” chłopak również nie powoduje u Ciebie szybszego bicia serca; martwe ciała nie mają żadnej orientacji – są tylko kolejną nieodhaczoną jeszcze pozycją na długiej liście spraw do rozwiązania. Frapują jednak i pozwalają choć na chwilę oderwać się od szarzyzny prywatnej rzeczywistości. Zezwala na to coś jeszcze… a właściwie ktoś, kogo poznałeś przy okazji próby rozwikłania najnowszej zagadki kryminalnej. Rude włosy, butelkowozielone oczy, mocno zarysowane kości policzkowe i zawadiacki uśmiech. Ręka ozdobiona rzędem bransoletek z ćwiekami i naniesionym tuszem tatuażem mozaiki kwiatów. Nieustępliwa dziennikarka, którą los nie bez powodu postawił na Twojej drodze akurat w tym momencie. Ktoś, kto tak samo jak Ty pragnie się dowiedzieć, kto morduje homoseksualistów ze szczególnym okrucieństwem, a przy okazji… odnaleźć sens własnego życia. Noc, rock, samochód. Urywki chwil. Wymarzone niespełnione, spełnione niezrealizowane. Szalenie niebezpieczne, nęcące, zakazane, fascynujące. Ty, ona, rozmyte tło. Oczy i skóra. Przyciąganie, odpychanie, połączenie. Za szybą i jej brak. I na to wszystko szereg przykazów z góry – zarówno u Ciebie, jak i u niej… od kogoś, komu bardzo zależy na tym, aby nie tylko zamieść śledztwo pod dywan, ale najlepiej wymazać każdy najmniejszy okruszek jego istnienia. Noc, rock… kolejne morderstwo.

„Wcześniej wymienili kilka wiadomości. Zdawkowych, do bólu poprawnych. Każde wiedziało, gdzie znajduje się granica, której nie mogli przekroczyć. A raczej, których nie wypadało im przekroczyć. I nikt nie stawiał pytań, kto je ustanawiał i po co. Tej nocy też nie chcieli pytać. Po prostu robili to, co czuli. To, co powinni. Bez słów.”

Wiesz zapewne, czego poszukuję w thrillerach psychologicznych. Od kryminałów oczekuję zaś przede wszystkim unikatowej kreacji zbrodni, kunsztownej otoczki językowej oraz niezdominowania fabuły przez nużące śledztwo. „Doktryna” Aleksandra Majewskiego spełnia swoje zadanie w stu procentach, dodając przy okazji od siebie językową płynność na poetyckim poziomie i tę na swój sposób porywającą, oblepiającą mrokiem warstwę… brudu i zła. Niezmywalną z ciała, pochłaniającą duszność otchłani, która faktycznie spogląda w Ciebie po lekturze oraz w jej trakcie. Książka liczy sobie niespełna trzysta stron, co dodatkowo przekłada się na jej świetną dynamikę – i brak zbędnych scen. Dostrzegam w niej jednak pewne minusy – i to odsunąwszy całkowicie (!) na bok prywatne poglądy. Mam wrażenie, że nie jest ona wolna od pewnej tendencyjności. Każdy kibic i narodowiec przedstawiony jest jako „łysy troglodyta”, który ma problemy z policzeniem do trzech bez użycia kalkulatora (no tak: czego?). Konserwatyści, którzy właściwie nie zostają w powieści scharakteryzowani, są mianowani nazistami/neonazistami/faszystami (co gorsza, nie jest to sprecyzowane, choć przecież jeden odłam nie może być trzema). Prowadzący kebab obcokrajowiec… otrzymuje żądania haraczu za „pilnowanie” lokalu, a gdy odmawia – mafia atakuje jego córkę. Przypominam, że dalej jesteśmy w Warszawie. Złoli zrzesza… „Nasza Ojczyzna”. Obiektywnie nie podoba mi się użycie takiej nazwy, podobnie jak próba spotwarzenia patriotycznych haseł o Polsce czy Żołnierzach Wyklętych, które bohaterowi kojarzą się tylko z… kibicam-złodziejami oraz fałszem. I jeszcze to forum okrutników z nickami o literkach SS w nazwie. Mało realistyczne – tak jak i przedstawienie Marszu (rzekomych) „nazi” jako rzezi „tęczowych”. Posiadam znajomych w chyba w każdym środowisku – zarówno w tych „odmiennych”, jak i centralnie lub skrajnie prawicowych i zapewniam… ci pierwsi nie są zabijani ze szczególnym okrucieństwem na każdej ulicy, a u tych drugich jedyną myślą nie jest bynajmniej „zabić pe…”. Abstrahując jednak od tych fabularnych przerysowań, uważam, iż powieść Aleksandra Majewskiego jest odpowiednio przyjemnie dusznym i duszącym kryminałem, po który warto sięgnąć – zanurzając się w mroku rodem z potyczek Jokera z Batmanem, poezji Baudelaire’a, muzyki Mansona czy… romansu Negana z Lucille. 😉 Już zacieram opazurzone, wampirze dłonie w oczekiwaniu na kolejną książkę Autora. Mocne 7/10.

„Jednak zawiść innych nie wywoływała w niej poczucia dyskomfortu. Wręcz przeciwnie. Sprawiała jej perwersyjne poczucie satysfakcji, której kropką nad i było (…) wyzywające spojrzenie z ukosa."

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)