Nathan Vardi - Dla krwi i pieniędzy - recenzja
Wyobraź sobie, ze wynaleziono lek na raka. Miliony chorych, którzy stali się ofiarami tej strasznej choroby, odzyskuje zdrowie, szpitale onkologiczne pustoszeją, a plaga odbierająca życie tak wielu ludziom, staje się nie bardziej groźna od zwykłej grypy. Zupełna fantazja? Na razie tak, choć koncerny farmaceutyczne i zatrudnieni w nich naukowcy cały czas pracują nad możliwością spełnienia takiej właśnie wizji. Czy są skazani na porażkę? Czy ich pragnienia mają szansę na jakąkolwiek realizację? Wydawałoby się, że w swej istocie jest to utopijny pomysł. A jednak są ludzie, którzy postawili sobie za cel osiągnięcie niemożliwego oraz realizują swoje zamierzenia z żelazną konsekwencją. I paradoksalnie wcale nie są to naukowcy czy lekarze...
Każdy z laików wizualizując sobie, jak powstają przełomowe medykamenty, widzi laboratorium, a w nim rząd ludzi w białych kitlach, mieszających w swoich menzurkach oraz próbówkach znane tylko im piekielne mikstury oraz co jakiś czas wykrzykujących fundamentalne słowo: Eureka! Tymczasem wcale tak to nie wygląda. Jest to żmudny, wieloletni proces, w który zaangażowane są, poza wiedzą i pasją całej rzeszy badaczy, przede wszystkim ogromne fundusze oraz praktyka biznesowa. I, co trzeba podkreślić, te pierwsze wcale nie grają w całym procesie naczelnej roli. Pełnią ją ludzie będący maszynami do zarabiania wielkich fortun, umiejący swoim siódmym zmysłem poczuć ostrą woń pieniędzy, które czekają na nich na końcu drogi wiodącej od powstania pomysłu - po opracowanie odpowiednio pożądanego na rynku zdrowotnym leku.
Mowa o menedżerach, zarządzających firmami farmaceutycznymi. To ludzie, którzy nie kierują się altruizmem, marzeniami o szczęściu ludzkości czy lepszej przyszłości dla rodzaju człowieczego. Są bezwzględnymi łowcami; rekinami które bez wahania i wyrzutów sumienia pożerają słabsze i mniejsze ryby. Pozbywają się bez mrugnięcia okiem swoich partnerów biznesowych czy wieloletnich współpracowników oraz z całą bezwzględnością przejmują inne firmy, których właściciele wcale nie mają na to ochoty. Przyświeca im jeden cel – zarobić gigantyczne pieniądze, zdobyć odpowiednią pozycję oraz zaspokoić tak bardzo dla nich charakterystyczny głód sukcesu. A że przy okazji ich upór w dążeniu do osiągnięcia wyznaczonych sobie zadań przynosi ulgę osobom dotkniętym różnymi schorzeniami, jest tylko uzupełnieniem podstawowego sensu ich działalności – osiąganiu zysku.
Nasz swojski doktor Judym w ich oczach uchodziłby za pozbawionego elementarnego rozsądku głupca i bezużytecznego pięknoducha. Bez nich jednak, ich żelaznej woli oraz ciągłej pogoni za osiągnięciem powodzenia, ludzkość już dawno zostałaby radykalnie przerzedzona przez różnorakie choroby, których istnienie jest elementem codziennej egzystencji. To za ich sprawą bowiem badania naukowe zyskują niezbędne finansowanie, od którego jest uzależniony ich ostateczny wynik, skutkujący z kolei wprowadzeniem na rynek leków ratujących życie. To oni powołują do życia firmy, zatrudniające naukowców zdolnych do ich stworzenia, dbając jednocześnie o ciągły rozwój swoich przedsięwzięć oraz nieustanną ekspansję na rynku środków zdrowotnych. Są motorem, który napędza branżę farmaceutyczną; tę od której uzależniony jest sukces w leczeniu osób mających nieszczęście znaleźć się na łożu boleści z powodu różnych przypadłości.
O jednej z takich osób opowiada książka Nathana Vardi’ego „Dla krwi i pieniędzy”, jaką proponuje wydawnictwo „Prześwity”. Jej bohaterem jest Robert W. Duggan, „złote dziecko” biznesu, człowiek, który zrobił karierę według wzoru „od pucybuta do milionera”, spełniając „amerykański sen”, o wymarzony przez rzesze ludzi na całym świecie. Swoją drogę zaczął jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku na studiach, których zresztą nie ukończył. Prowadził za to z sukcesem grę na giełdzie. Wreszcie - dokonał zakupu sieci restauracji Panderosa Steak House. Po dwóch latach mógł się pochwalić zyskiem rzędu pięciuset tysięcy dolarów (!). Kolejnym krokiem było nabycie za pięćdziesiąt tysięcy „zielonych” połowy udziałów przedsiębiorstwa rękodzielniczego, produkującego zestawy do haftowania, którego działalność „rozkręcił” do tego stopnia, że kilka lat później dokonał jego sprzedaży za 15 milionów. Jednak największe żniwo przyniosło mu założenie sieci cukierni Cookie Munchers Paradise, w których sprzedawał ciasteczka tworzone według opracowanej przez siebie receptury. Wydawało się, że jego życie to nieustanne pasmo szczęścia, zaś zgromadzona fortuna powiększała się do ogromnych rozmiarów niczym kula śnieżna. Los jednak, jak zwykle, okazał się przewrotny - nawet człowiek jego pokroju nie ustrzegł się przed nieszczęściami, które dotykają maluczkich. W 1997 roku na glejaka, będącego złośliwym nowotworem mózgu, zmarł jedyny syn Duggana – Demian. Od tej chwili jego ojca opanowała wręcz maniakalna myśl – przyczynić się do opracowania specyfiku, który leczyłby tego rodzaju śmiertelne choroby. Aby ją zrealizować, zainteresował się branżą biotechnologiczną. Ta zresztą stała u progu rewolucji, która znacząco zmieniła jej kształt. W coraz większym stopniu ton w tym środowisku zaczęły nadawać niewielkie, ale bardzo prężnie działające przedsiębiorstwa, skupiające się na opracowywaniu dwóch, trzech leków, które następnie sprzedawały w formie licencji wielkim koncernom farmaceutycznym. Uwagę Duggana przyciągnęło jedno z nich, o wiele mówiącej nazwie – Pharmacyclics. Zajmowało się ono nową, innowacyjną terapią stosowaną u osób dotkniętych białaczką. W krótkim czasie został właścicielem kontrolnego pakietu udziałów i zaczął wprowadzać w niej swoje porządki, które w ostateczności przyniosły wielki sukces. Kierował się przy tym filozofią biznesową opracowaną przez członków Kościoła Scjentologicznego, którego zresztą był wiernym wyznawcą przez całe swoje życie.
Duggan wprowadził dla swoich pracowników program szkoleniowy, którego idea brzmiała: „Obudź w sobie geniusza”. „Geniusz nigdy nie wątpi w to, że mu się powiedzie. Świadomie koncentruj się na pozytywnym wyniku, który przyniesie przyszłość”. Oto motto, jakie od teraz musiało przyświecać wszystkim zatrudnionym. Bardzo szybko doszło do zwolnienia członków dotychczasowego zarządu firmy oraz jej dotychczasowego personelu medycznego. Zaczął się nowy etap w jej rozwoju...
„(...) odświeżył sposób prowadzenia biznesu związanego z rozwojem leków. Jego zaraźliwy entuzjazm i poczucie misji mogło kojarzyć się z atmosferą spotykaną w start–upach technologicznych z Doliny Krzemowej. Nie pobierał pensji, nie przyznawał sobie opcji na zakup akcji (…). Większość dyrektorów firm farmaceutycznych wystrzegała się takiego podejścia.”
Książka Vardi’ego skupia się na tym właśnie okresie kariery jej bohatera. Przedstawia kulisy prowadzenia przemysłu biotechnologicznego, sposobów zarządzania wchodzącymi w jego skład firmami oraz wprowadzania nowych terapii i specyfików, które dają nadzieję na wyleczenie ludzi dotkniętych nieuleczalnymi odmianami złośliwych nowotworów. Wprawdzie aż do naszych czasów nie udało się osiągnąć w tym zakresie przełomu, jednak zaadaptowano do użytku wiele kuracji, przynoszących chorym niewątpliwą ulgę oraz wydłużających okres czasu, który pozostał im do przeżycia. Wielki w tym udział ma przedsiębiorstwo zarządzane przez Duggana.
Czytelnik styka się z tym procesem niejako od kuchni, będąc świadkiem wydarzeń, które przyprawiłyby o gęsią skórkę zwykłego „zjadacza chleba”, kierującego się tradycyjnie pojmowaną moralnością. Łamanie praw pracowniczych, bezwzględność w dążeniu do celu, pozbywanie się nawet bliskich współpracowników i przyjaciół, fałszowanie i naciąganie wyników badań - wszystko to, jak się okazuje, jest nieodłączną częścią prowadzenia biznesu w branży, która w teorii powinna się kierować szczególnie wyśrubowanymi standardami postępowania.
Książka Vardi’ego nie stanowi jednak tylko swoistego bestiariusza sektora farmaceutycznego. Jest również pewnego rodzaju podręcznikiem prowadzenia biznesu, wyjaśniającym zasady i sposób postępowania osób, którzy na tym polu ludzkiej aktywności odnieśli niewątpliwy sukces, stając się wzorem dla wszystkich, którzy śnią o pójściu w ich ślady. Niewielu tylko zdaje sobie sprawę, jak lotnego umysłu, szaleńczej wręcz odwagi oraz niewzruszonej konsekwencji wymaga takie zajęcie. I last but not least, braku skrupułów... Warte podziwu. 😉
Sama lektura jest na szczęście napisana przystępnym językiem, co znacząco ułatwia czytelnikowi zrozumienie zawiłych terminów stosowanych przez Autora oraz opisywanych przez niego procesów technologiczno–medycznych, dzięki czemu czytający może bez reszty zanurzyć się w świat dużych pieniędzy, wielkich namiętności oraz dramatów, jakie bez ustanku wypełniają życie ludzi, dla których wyznacznikiem sensu istnienia jest oddawanie czci dwóm bliźniaczym bożkom współczesnej cywilizacji – sukcesowi i zyskowi. Wskażę jednak mały minus – momentami treść nieco razi swoją jednostajnością. Vardi skupia się przede wszystkim na opisywaniu mechanizmów prowadzenia biznesu, przez co ma się wrażenie uczestniczenia w niekończącym się korowodzie fuzji, przejęć, inwestycji giełdowych, wykupu akcji i tym podobnych zdarzeń, w których przebiegu ginie nuta człowieczeństwa czy podstawowych zasad moralnych, jakimi teoretycznie powinna kierować się każda istota ludzka. Przynajmniej ta standardowa. 😉 Te małe niedoskonałości nie zmieniają jednak faktu, że ta unikatowa treść została podana w zajmujący sposób, a zawarte w niej historie mogą posłużyć za mniej lub bardziej mroczną inspirację niejednej duszce. 7/10
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)