Lucinda Berry - Zamknięty pokój - recenzja
Był sobie ktoś, kogo nigdy nie było… A może, jak w jednym z wierszy Szymborskiej: ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma. Jeśli sięgniesz po hipnotyzujący i bardzo niepokojący thriller psychologiczny Lucindy Berry, będziesz mógł się o tym przekonać. Sprawdzisz też, jakie demony zostały uwięzione w tytułowym „Zamkniętym pokoju” – pomieszczeniu, które z wielu względów powinno pozostać na zawsze zakluczone lub nawet zabezpieczone policyjną taśmą, odgradzającą świat zbrodni z koszmarów od tego zwyczajnego. Co jednak powinno się uznać za normalne w rzeczywistości urojeń, w której, dzięki Autorce, tak łatwo jest się zanurzyć i przepaść bez reszty? Czy rozszczepienie jaźni głównej bohaterki i zaburzenia dysocjacyjne nie przeniosą się na Ciebie, jeżeli dasz się porwać tej nieszablonowej opowieści, pełnej niespodziewanych plot twistów? Co jest prawdą, a co tylko zgrabnie skrojonym kłamstwem? Czy jedna osoba może znajdować się w dwóch ciałach? A może to jedna powłoka więzi w sobie dwie bliźniaczo podobne, choć skrajnie różne osobowości – tak, że nie wiadomo, gdzie kończy się pierwsza, a zaczyna druga?
Witaj w świecie domysłów, niedopowiedzeń, półsłówek, przeinaczeń i mistrzowskiej rewolty emocji, w którym czytelnik traci zmysły, wątpiąc w to, co wydawało mu się, że zwizualizował sobie jeszcze przed chwilą. Witaj w studium problemów psychicznych i rzeczywistości wykreowanej na wzór tej w znakomitym „Locie nad kukułczym gniazdem”. Witaj w pomieszczeniu bez klamek, pełnym umysłowych pułapek; „Zamkniętym pokoju” Lucindy Berry – pełnowymiarowym thrillerze, o którym nie zapomnisz na długi czas… a przynajmniej aż do momentu, w którym będziesz wybierał najlepsze przeczytane w tym roku książki. Wówczas z pewnością okaże się, że propozycja Pisarki jest jedną z nich.
„Jak one przetrwały? Odpowiedź była prosta – miałyśmy siebie. Nie wiedziałam, jak się to nam udało, ale dałyśmy radę.”
Choć to Emily była o kilka minut starsza od Ciebie, już jako kilkulatka wyznaczyłaś sobie rolę jej opiekunki. To ona okazała się tą słabszą połówką Waszej bliźniaczej monety. Bardziej krucha, wrażliwa, skłonna do emocjonalnych reakcji. Ta, do której można się przytulić, ale jednocześnie trzeba ją trzymać w ramionach tak, aby się nie rozpadła. Przez parę pierwszych lat życia sądziłyście, że na tym świecie, poza Wami i matką, która była nią tylko z nazwy, nie ma nikogo innego. Odseparowane od świata zewnętrznego w pokoju o niewielkim metrażu. Zaniedbane, wiecznie głodne i brudne. Samotne, ale… nie same. Zawsze miałyście przecież Ciebie nawzajem. Także wtedy, kiedy rodzicielka postanowiła w końcu pokazać Wam całe mieszkanie, a nie tylko jego skrawek. Również wówczas, gdy wpuściła Was do własnej sypialni – razem ze zmieniającymi się jak rękawiczki „specjalnymi przyjaciółmi mamusi”, którzy chcieli grać w różne „gry” z Waszymi pięcioletnimi ciałami. I potem, gdy ich czarne oczy skrzyły się jak piekielne otchłanie, oddech świszczał, a na usta wpełzał obrzydliwy uśmiech zadowolenia. Nauczyłyście się oddzielać dusze od ciał; lewitować wysoko pod sufitem i powracać dopiero po wszystkim. Do siebie samych – i siebie nawzajem. Nigdy do matki, z rąk której czekały Was jedynie kolejne krzywdy. Elizabeth i Emily, dwie połówki tego samego owocu; lustrzane odbicia jednej osoby. Tak było zawsze i tak miało pozostać - aż do chwili, w której wszystko się zmieniło.
„Pikanie. Szum maszyn. Kroki. Odległe głosy. Szepty. Kaszlnięcia.”
Ratunek, który nadszedł z zupełnie nieprzewidzianej strony, kiedy jako siedmiolatka zaprószyłaś w mieszkaniu ogień. Przypadek skutkujący tym, że nagle znalazłyście się w nowej rodzinie – nie dość, że kompletnie obcej, to jeszcze zachowującej się szokująco: ciepło, z miłością, bezinteresownie. Do tej pory nie miałyście świadomości, jak powinna wyglądać prawdziwa familia… oraz jaki jest świat poza smętnymi ścianami Waszego mieszkania. Mijały lata, a Wy nauczyłyście się egzystować w nowej rzeczywistości i nawet całkiem dobrze sobie z tym radzić. Nigdy nie wykształciłyście jednak w sobie potrzeby bliskości – poza tą, którą dzieliłyście między sobą od początku, zarówno z przymusu, jak i chęci. Kiedy tylko jest to możliwe, wyprowadzacie się do wspólnego mieszkania. Ty uczysz się i pracujesz, a Emily… nie opuszcza Waszych czterech kątów, coraz bardziej nurzając się w odmętach depresji, a żyletkę we własnej krwi. Bywają lepsze i gorsze momenty, ale najważniejsze, że możecie być razem. Jakoś to się wszystko toczy, aż do przełomu, w którym po raz pierwszy stawiasz na siebie – a nie Was – i obdarzasz uczuciem chłopaka, po czym dzielisz się tą radością z bliźniaczką. Czy zdecydowałabyś się na ten krok, gdybyś wiedziała, jak to się skończy?
„Jak długo spałam? Co by było, gdybym obudziła się pięć minut wcześniej? (…) Co by było, gdybym poszła do niej?”
Krew. Morze krwi. Brzmiący pierwotnie krzyk. Zimne kafelki. Ciemność. Cisza. A potem wszechotaczająca biel, zawsze otwarte drzwi pokoju w szpitalu psychiatrycznym i ręce skrępowane pasami. Szaleńcy dookoła. Przecież nie zwariowałaś. Co się stało? Dlaczego wszyscy odwiedzający patrzą na Ciebie z takim niepokojem? Z jakiego powodu zadają Ci te pytania? Gdzie jest Emily? Dlaczego tu jesteś? Czy to, co pamiętasz…? Co właściwie wiesz, a co jedynie Ci się przyśniło? Migawki. Czerwone krople. Słone łzy. Pigułki rozsypujące się po podłodze. Marmur. Zniszczony pluszowy miś; nie, lalka o białych włosach. Bliźniaczki. Gdzie ten ktoś, który zniknął – lub ten, którego nigdy nie było?
„Wszystko to wywołuje w Tobie zamęt. Czasami, kiedy ludzie doznają silnej traumy, tworzą sobie świat, który oddziela ich od tego, co się dzieje naprawdę.”
Lucinda Berry napisała jedną z najlepszych istniejących książek o kilkulatce z piekła rodem („Idealne dziecko”) oraz najbardziej łamiący serce thriller psychologiczny, jaki czytałam („Ocalić syna”; gdybym pozwalała sobie na płacz, stwierdziłabym, że przy żadnej innej powieści aż tak nie zrujnowałam makijażu łzami). Nie dziwi zatem fakt, że po każdą następną propozycję Berry sięgam z ogromnymi oczekiwaniami… które po raz kolejny nie zostały zawiedzione. Mający niezwykle klimatyczną i trafiającą w mój mroczny gust okładkę „Zamknięty pokój” porwał mnie bez reszty już od pierwszej strony. Wraz z upływem przewracanych kartek, moje brwi wędrowały coraz wyżej w kierunku linii włosów, dinozaurze zmarszczki na czole się pogłębiały, a oczy prezentowały jeszcze większy wytrzeszcz niż zazwyczaj. CO. TU. SIĘ. WYDARZYŁO! Natężenie napięcia poza skalą, emocje zmieniające się jak w kalejdoskopie i cała kawalkada uczuć – szok, smutek, niedowierzanie, przerażenie, zaniepokojenie, złość… i niepewność. Całe morze niepewności, które finalnie zalało wielką połać piaszczystej, choć tak pełnej kamieni plaży. Autorka umiejętnie wplotła w fabułę wiele trudnych tematów, składając je wszystkie w unikatową mozaikę – nie taką pełną barw, a miliona odcieni węgla, dymu i mgły… oraz ognia. „Zamknięty pokój” jest jednym z tych thrillerów, o których nie zapomina się jeszcze długo, bardzo długo po lekturze. To książka, która sprawi, że zaczniesz się zastanawiać, co tak naprawdę przed chwilą przeczytałeś. Co wiesz. Kim jesteś. Nie – dokąd zmierzasz – a… gdzie znaleźć klamkę. I co, jeżeli tym razem nie będzie jej wcale, lub znajdziesz ją nie w tym miejscu, w którym powinna się znajdować. 10/10!
„Ten obraz widziałam bardzo wyraźnie. Jak to możliwe, że był taki realny, a jednocześnie pozostawał moją fantazją?”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)