Maria Biernacka Drabik - Za żywopłotem - recenzja

by - 19:12:00

Znalezienie debiutu, który pozbawiony jest szeregu wad, w pewien sposób charakterystycznych dla tych pierwszych pisarskich kroków, bywa niesamowicie trudne. Dialogi są zbyt sztywne, postaci wykreowane płasko, a zwroty akcji mało rzeczywiste. Powieść można by znacznie odchudzić lub wręcz przeciwnie – rozbudować, jako że zabrakło rozwinięcia istotnych wątków. Opisy przytłaczają albo odwrotnie, są tak skąpe, iż nawet mający bujną wyobraźnię czytelnik nie jest w stanie zwizualizować sobie literackiego otoczenia. Czasami korekta czy redakcja są mało przykładne. Część fabuły ginie w mroku lub staje się całkowicie nielogiczna. Językowo bywa zdecydowanie zbyt prosto czy inaczej – wszystko zostaje przekombinowane. Pojawia się za dużo sennej akcji lub ewoluuje ona w przesadnie dynamiczną. Można by tak wymieniać długo i jeszcze dłużej, ale warto dodać że debiuty rządzą się swoimi prawami, przez co nie można ich oceniać bardzo surowo. Niekiedy – choć bardzo rzadko, niemal tak nieczęsto jak się uśmiecham – nie trzeba tego robić… wcale, bo w pierwszej książce autora niewiele jest do zmiany lub ulepszenia. Wówczas należy chwalić, podziwiać i życzyć sobie tak dobrych, rozpoczynających przygodę z pisarzem, lektur więcej.

Który z powyższych debiutanckich grzechów popełniła w „Za żywopłotem” Maria Biernacka-Drabik? Otóż: żaden. Gdybym nie posiadała informacji z tak zwanej pierwszej ręki, podałabym w wątpliwość fakt, że nie ma ona kilku poprzedzających tę powieść książek w swoim literackim dorobku. To idealnie wyważone połączenie świetnie skonstruowanej historii kryminalnej z ogromnie rozbudowaną warstwą dramatu obyczajowego stanowi przykład tego, jak można zacząć pisarską karierę „z przytupem” i na bardzo wysokim poziomie. Chapeau bas - także za wręcz poetycką otoczkę językową.

„Tak samo niewyraźny był obraz tego, co wydarzyło się piętnaście lat temu. Strugi niepamięci zdeformowały kształt przeszłości.”

Piętnaście lat. Tak wiele siłą wyszarpano Ci z życia, oskarżywszy o popełnienie zabójstwa. 5478 dni wyglądającej identycznie codzienności. Szczęk krat. Podłe jedzenie. Morze bluzgów. Nieustające zagrożenie. Napaści – tak traumatyczne... Ataki. Spacerniak. Siłownia. Kolejne ciosy i gwałty. Ktoś postarał się, abyś nie miał lekko za murami więzienia; żebyś nigdy nie wyszedł z niego taki sam, a najlepiej w ogóle. A jednak, mimo wszystko – a może pomimo tego – udało Ci się przetrwać. Półtorej dekady piekła. I to dlaczego? Za co? Zostałeś osądzony i osadzony za zamordowanie kogoś, kto nie tylko współtworzył z Tobą lukratywny i przyszłościowy biznes, ale i był jednym z Twoich najbliższych przyjaciół. Z braku dowodów lub z tych sfabrykowanych, jako jedyna osoba, która znajdowała się w budynku w chwili popełnienia przestępstwa, to Ty musiałeś za nie odpowiedzieć. I zrobiłeś to z nawiązką – przed Tobą długo oczekiwana wolność. Jak jednak ma się w niej odnaleźć ktoś, kogo pozbawiono jej na 15 lat? Co masz ze sobą począć? Przecież nikt nie zatrudni byłego kryminalisty, za którym już zawsze będzie podążała łatka byłego skazańca, posadzonego za murami więzienia za najcięższe zbrodnie. Kobieta, z którą miałeś stworzyć rodzinę? Jaka? Żadna nie czekałaby tak ogromnego szmatu czasu; zresztą z uwagi na nią samą, zabroniłeś jej odwiedzin i wypatrywania Twojego powrotu zza krat. Firma? Przecież już nie istnieje. Podobnie jak Twoi przyjaciele – wszak jednego zdaniem obcych zabiłeś, a drugi zginął w mniej widowiskowy, acz równie tragiczny sposób. Nic. Pozostało nic. Zero, a może czarna dziura, miast jakiejkolwiek, jawiącej się w jasnych barwach przyszłości. Może lepiej byłoby, gdyby…

„Pięćdziesiąt centymetrów do szczęścia. Ciekawe jak gruby mur będzie musiał jeszcze pokonać, by móc rozpocząć nowy, nieobarczony cudzą winą etap w swoim życiu.”

Nie. Wytrzymawszy piętnaście lat zesłanych przez Lucyfera, zdołasz ułożyć sobie życie na nowo. Zaczniesz od próby wyjaśnienia, co tak naprawdę stało się z Jakubem półtorej dekady temu. Skoro Ty go nie zamordowałeś, a to jedno wiesz na pewno, ktoś musiał tego dokonać, tworząc jednocześnie żonę i sierotę, a potem wrobić Cię w popełnienie przestępstwa. Kto i dlaczego, skoro nigdy nie mieliście wrogów? A może takowi istnieli, choć nie byliście tego świadomi. Pytania nawarstwiają się i mnożą jak szalone – odpowiedzi brak. Gdzie znaleźć je po upływie tak wielu lat? W jakim miejscu w ogóle rozpocząć misję wybielenia się i odzyskania dobrego imienia? Czy to możliwe? Pytajnik, następny i jeszcze jeden. Nikłe poszlaki – lub takie, których nie ma, a tylko chciałbyś widzieć je w innym świetle. Niebezpieczeństwo; wszakże komuś bardzo zależało na tym, abyś milczał i odpowiedział za jego zbrodnie. I syn Jakuba, który… akurat teraz zaginął. Ziemia drży i być może znowu pochłonie Cię w swoje piekielne czeluści. Sam wprawiłeś ją w drgania. Nie szkodzi – i tak warto. Przecież nie masz już nic do stracenia.

„Jeszcze szczęk przekręcanego w zamku klucza i dojmująca cisza. Nie jest w stanie otworzyć oczu. Leży w grobie, choć przecież cały czas żyje.”

Wcale nie tak dawno zachwycałam się warsztatem literackim Marii Biernackiej-Drabik przy okazji tworzenia historii o historii dla jej drugiej książki – „Nie pytaj”. Dziś, po lekturze jej debiutanckiego kryminału „Za żywopłotem”, jestem pod jeszcze większym wrażeniem pióra Autorki. To jedna z tych opowieści, które wizualizuję sobie w następujący sposób: nie wiadomo, jaka jest godzina. Znajdujesz się w pomieszczeniu o całkowicie pustych, białych, choć nieco pożółkłych ze starości ścianach, na które powoli wpełzają pierwsze cienie. Dopiero ocknąwszy się z zadumy, zastanawiasz się, gdzie tak właściwie jesteś. Dopada Cię niepokój. Podchodzisz do przybrudzonego okna – zakratowanego, przez które nie możesz dostrzec zewnętrznej rzeczywistości. Zbliżasz się do drzwi i szarpiesz za klamkę. Zamknięte. Po policzku spływa Ci pojedyncza łza, w wyrazie bezsilności szarpiesz za włosy i masz ochotę krzyczeć z frustracji – ale Twoje gardło jest na to zbyt ściśnięte. Siadasz na podłodze i zsuwasz się po ścianie. Robi się jeszcze ciemniej. Po kątach szarogęsi się coraz więcej cieni, a przy futrynie nie widzisz już nawet tego wąskiego paska światła, który był tam wcześniej. Powoli do pokoju wpływa bury dym… Omiata Twoje zrezygnowane ciało, zaburza jeszcze bardziej widziany obraz. Jest Ci zimno. Drżysz. I nagle na przeciwległej ścianie zaczynają się wyświetlać stopklatki z przeszłości. Nie wiadomo jak i z czego –nie ma tu żadnego projektora. A może tylko wcześniej go nie dostrzegłeś. Rozpoczyna się pokaz: plejada ludzkich dramatów, sennych i niespiesznych krzywd oraz wachlarza zbrodni. Na łuszczącej się farbie tańczą teraz wszystkie emocje, porywając Cię w niespokojne paso doble. Więżą w ciasnych objęciach, by nie wypuścić na jeszcze długo… 8/10. Literacki Boże, proszę o więcej tak dobrych debiutów… i pisanej prozą poezji.

„Jedno przypadkowe słowo wypowiedziane w nieprzypadkowym miejscu otworzyło drzwi prowadzące w korytarze labiryntu wspomnień. Tam, gdzie obraz pociąga za sobą drugi i czy chcesz czy nie, prowadzi Cię do kolejnych zaułków.”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)