Zofia Pyłypczuk - Uratuj mnie - recenzja
„Jesienna miłość” Sparksa, tudzież – w wersji zekranizowanej – chwytająca za serce „Szkoła uczuć”. Najpiękniejsza historia o pożegnaniu i odchodzeniu, czyli „Ćwiczenia z utraty” Tuszyńskiej. „Gwiazd naszych wina” Greena. I perła w koronie, mój ulubiony wyciskacz łez, to jest „Cały czas świata” Nickles. W tym zestawieniu wzruszających propozycji powinna znaleźć się również druga część dylogii „Nowy początek” Zofii Pyłypczuk; „Uratuj mnie” sprawi bowiem, że nawet kamień zapłacze. Zafascynowana Skalnym Miastem, Stonehenge czy Błędnymi Skałami, wiem doskonale, o czym piszę. To nie jest lekka młodzieżówka, będąca jedną z wielu rozrywkowych książek, mających szansę stać się hitem wśród nastolatków. To wartościowa, słodka, choć przede wszystkim gorzka, opowieść o stracie, sile miłości i wadze przyjaźni. Coś, co poznać możesz jedynie w towarzystwie mnóstwa chusteczek – bo mroczna ja może Ci zagwarantować, że podczas lektury będziesz mniej lub bardziej ukradkiem ocierać łzy smutku i… zwijać się w kłębek wskutek wycieńczających napadów śmiechu. Pyłypczuk pisze w sposób świadomy – doskonale wiedząc, kiedy rozbawić czytelnika, bo ten czuje się zbyt przytłoczony żalem, niesprawiedliwością i tragedią. „Uratuj mnie” to historia o tym, jak wspaniale żyć i pięknie umierać; dramat YA, który złamie Twoje serce, roztopi powstałe fragmenty, a potem na całość pozostałych resztek przyklei plaster z uśmiechniętą buźką. Prawdziwy emocjonalny rollercoaster!
„Ciężko jest cokolwiek ukrywać, będąc narratorem własnej historii. Nadszedł więc moment, żeby zmierzyć się z samą sobą i przyznać do własnych przeżyć.”
Anonimowa. Wolna. Nareszcie nieokreślana przez chorobę, która od wielu lat determinowała Twoje życie. Już nie ta w chustce na głowie, będąca na szpitalnym oddziale częściej niż w domu, poddawana eksperymentalnym terapiom. Nigdy ta niemogąca się oddawać żadnym rozrywkom, samotna duszka bez przyjaciół, nigdzie niezagrzewająca dłużej miejsca. W końcu nie ta, która co chwila przenosi się wraz z ojcem, by być bliżej rzekomo najlepszych lekarzy, mogących jedynie finalnie rozłożyć ręce w geście milczącej bezradności. Nowy początek. Nowy start. Niestety nie nowe życie, ale przez chwilę będzie można trwać w takim przeświadczeniu; snuć nieprawdziwą kreację rzeczywistości dla siebie i wszystkich dookoła. Nie znają Cię - uwierzą we wszystko, co powiesz. W Maidstone jesteś tylko Dalią, a nie tym, co bezlitośnie toczy jej ciało. Możesz jak każda siedemnastolatka beztrosko zaśmiewać się z przyjaciółmi, zapominać o powtórzeniu materiałów do klasówki z matematyki, przekomarzać się z nową znajomą i podziwiać kapitana drużyny koszykówki podczas meczy. Wreszcie nastolatka jak każda inna – z nadziejami, humorami, troskami i pierwszymi prawdziwymi porywami uczuć… choć bez przyszłości. Póki co, wiesz jednak o tym tylko Ty – żyjąca na swoich zasadach i uparcie niegodząca się z nieubłaganie upływającym czasem. Na ile można zatrzymać jego wskazówki?
„Tym bardziej byłam gotowa żyć za dwie. Nowy początek był jedyną rzeczą, w jaką wierzyłam.”
Walczyłaś długo, dzielnie i wytrwale. Już nie musisz, bo udział w każdej bitwie w końcu traci swój sens. W niektórych z nich nie ma nawet wygranych, ani przegranych – choć zawsze są ofiary. Jest pięknie, wiosennie, siedemnastoletnio. Beztrosko, barwnie, szalenie. Istnieje dzisiaj i jutro… choć nigdy nie nadejdzie maj. Nie szkodzi. Jeszcze tylko jeden bal, ostatni, nad bale.
„Kiedy się wie, że dni są policzone, czas leci jeszcze szybciej. Biegnie tak szybko, że tęskni się za momentami podczas ich trwania.”
Nieważna jest waga straty, kiedy po kolei spełniają się Twoje marzenia. Pierwsza miłość – Adrian, który nie widzi poza Tobą świata i… nie wie, że ten Twój jest częściowo wykreowany. Dorian, ten jeden przyjaciel, z którym można by konie kraść – i porywa się je z taką samą ekscytacją co uśmiechy, wariactwa i niestosowne komplementy. Twój tata, który skoczyłby za Tobą w ogień; ten, dzięki któremu nigdy nie odczułaś braku matki. Trzej rycerze, wystarczający do szczęścia każdej księżniczce – nawet takiej, która nigdy nie opuści swojej wieży. To nic. Jeśli oglądać miraże rzeczywistości na zmurszałych cegłach swojego zamku, to tylko w takim towarzystwie. Kochającym. Wspierającym. Twoim na cały czas świata; ulotny moment, który Ci pozostał. Wystarczy, że jeszcze przez chwilę rozjaśnią mrok komnat pochodnią.
„W końcu wiedział, że jego życie ma datę ważności, prawda? Musiał zmierzyć się z tym, że nie zdąży zrobić w życiu wszystkich rzeczy, o których marzył.”
Najczęściej powtarzane przez nieszczęśników tego świata pytanie „dlaczego ja” straciło już swój sens. Wierzysz, że to po prostu nie to miejsce, nie ten czas i nie ta rzeczywistość na wszystkich tych pięknych, dających radość, na wskroś dobrych ludzi, którzy Cię otaczają. Ufasz, że gdzieś tam, kiedyś, jeszcze się spotkacie. Skoro wszystko jest po coś, przecież było warto. Miłość. Przyjaźń. Śmierć. Trzy kochanki, splecione w nierozerwalnym uścisku. Poczekasz na resztę w towarzystwie tej ostatniej, nawet jeśli przez cały czas świata.
„Wyjdziesz za mnie? Kiedyś, gdy dołączę do Ciebie tam, gdzie będziesz na mnie czekała?”
Cierpiąca na nieuleczalną chorobę nastolatka, która korzysta z ostatnich chwil życia – owszem, to było już grane zarówno na kartach powieści, jak i w mniej cenionej przeze mnie kinematografii. Takie historie, ze wszystkimi ich blaskami i cieniami, wciąż są jednak potrzebne. Cenne, by uświadamiać przemijalność. Wartościowe, aby młodsi czytelnicy, odrywając się od książek o zwariowanych imprezach i bogatych, zepsutych nastolatkach, zauważyli, że biel i czerń lubią się mieszać, a „zawsze” i „nigdy” to terminy umowne. Pióro Pyłypczuk cechuje się skrajną emocjonalnością, jako że nie waha się ona przed całkowitym zasmuceniem czytelnika i doprowadzeniem go do płaczu, po to tylko, aby ten za chwilę… dusił się ze śmiechu. Wyobraź sobie bowiem, że bohaterka, z którą zdążyłeś się już zżyć, właśnie po raz kolejny opada z sił, więc podejrzanie szklą Ci się oczy, a Ty za moment… stajesz się świadkiem sceny, w której w środku nocy jej absolutnie epicki przyjaciel telefonuje do niej pijany jak bela i przedstawia jej swojego nowego towarzysza. Co w tym zabawnego? Otóż pewnie nic, gdyby nie to, że kumplem tym okazuje się… najzupełniej martwy jeż. Jak zobrazowałam sobie to wydarzenie, wcześniejsze przytłaczające napięcie zostało natychmiast rozładowane – a ja przez dobry kwadrans nie mogłam się uspokoić. Świetne – nie przesadzę wcale stwierdzając, że była to najlepsza komiczna akcja, na jaką natrafiłam w tym roku w powieści. Cóż, pytanie, dokąd nocą tupta jeż, nabrało innego charakteru. 😉 Uśmiechające momenty „Uratuj mnie” są potrzebne, by nadać lekkości ciężkiemu oddechowi… śmierci, który cały czas czuje się na plecach podczas lektury. Jeszcze bardziej wtedy, kiedy Autorka serwuje tragiczny, całkowicie niespodziewany plot twist nieco przed zakończeniem. „Nowy początek” mistrzowsko gra na uczuciach i przystaje do utworu Bisza – najpiękniejszego tekstu o niegodzeniu się ze stratą: „Jedyne formy bliskości? Spojrzenia aż ciężkie od znaczeń, mówiące wszystko, czego nie wytłumaczę Ci, czego nie powiem inaczej już… A teraz wracam do domu i mówię do Ciebie w myślach godzinami - o tym jak bardzo mnie boli, że wciąż się mijamy, że chciałbym mieć więcej czasu. Lecz czy to coś zmieniłoby miedzy nami? Bo chyba specjalnie drzwi co nas dzielą zostawiamy wciąż niedomknięte… w niemożliwości pożegnań. (…) Jak mam pożegnać na zawsze się? Co mogę powiedzieć? Nie wiem. Zawsze, nigdy - to są nieludzkie przestrzenie. Że nasze ręce już się nie splotą, miałbym to zaakceptować? (…) Że nie spotkamy się już - tego nie umiałbym przeżyć. Od losu dostaliśmy wiele - czy potrafiliśmy to wszystko docenić?” 9/10
„Uwielbiałam śnić. Urodziłam się z bujną wyobraźnią, więc już od dziecka tworzyłam w głowie przeróżne scenariusze. Miałam tysiące myśli na minutę, a w moich snach zawsze rozgrywały się wielosezonowe seriale lub filmy akcji. Zawsze przed kimś uciekałam lub z kimś romansowałam.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)