SJ Bennett - Morderstwo po królewsku - recenzja

by - 19:11:00

Tego dnia w kurniku było wyjątkowo spokojnie. Majestatycznie puszyste stworzenia o upierzeniu we wszystkich barwach tęczy wysiadywały jajka, jedynie od czasu do czasu przerzucając się najświeższymi ptasimi plotkami, podczas gdy teren patrolował z dumną miną jedyny obecny w stadzie kogut, który swą “rodzynkowością” pysznił się niczym paw. Tu i ówdzie latały pióra, ziarna i kłęby siana - można rzec, że był to najzwyklejszy poniedziałek w ptaszęcym świecie. Nagle z najdalszego i najciemniejszego rogu kurnika wyskoczyła rdzawa, oszalała z przerażenia nioska, gdacząca co najmniej tak głośno, jak gdyby gonił ją głodny lis. Uspokoiwszy się nieco, stanęła na środku pomieszczenia i... mieszkańcy pierzastej zagrody zamarli. Wszystko wskazywało na to, że oto objawiła się samozwańcza królowa na rachitycznych nóżkach; kura, która narobiła takiego rabanu miała bowiem na głowie... szczerozłotą koronę. Najbardziej zdębiał oczywiście kogut, dostrzegając nareszcie szansę na podkreślenie swej wyjątkowości odpowiednim związkiem. Otrząsnąwszy się z szoku, doskoczył do niej w kilku susach i wypiął pierś jeszcze bardziej do przodu (choć nie sądzono, że jest to możliwe). Wtem jednak hałaśliwie otworzyły się drzwi do kurnika...

Żartuję - to nie ta historia, ale jako utytułowana przez Was kurza mama, nie mogłam się powstrzymać przed takim intro. Sorry not sorry! 😂 Przejdźmy jednak do właściwej opowieści; tej dla trzeciej części cyklu “Jej królewska mość prowadzi śledztwo”, napisanej przez S.J. Bennett.

Na straganie w dzień targowy takie słyszy się rozmowy... Dobrze, już przestaję! Uczyniwszy stosowne odgdak... odchrząknięcie, przeniosę Cię teraz w zupełnie inne (i oddalone od kurnika) miejsce akcji. Na terenie rezerwatu przyrody Snettisham znajduje się posiadłość wypoczynkowa (w powieści jeszcze nie świętej pamięci) królowej Elżbiety II, nosząca nazwę Sandringham. Ta wiejska rezydencja monarsza ulokowana jest w hrabstwie Norfolk i, dla odmiany, nie zalicza się do tych, które koronowanym głowom należą się z urzędu - a pozostaje własnością prywatną panującego rodu. Jako że damy często nudzą się bieżącą lokalizacją, a i mnogość obowiązków, którymi zostały obarczone wymaga jej częstej zmiany, Elżbieta II spędza w Sandringham House okres od Bożego Narodzenia do lutego – i nie inaczej jest tym razem. Królowa przybywa do położonej na 250 hektarach ziemi posiadłości i oczekuje aż zjawi się reszta rodziny... i coś wartego uwagi zacznie się dziać. Kłótnie, przepychanki, swawole... w każdej familii, niezależnie od statusu, wygląda to mniej więcej w tym okresie tak samo. Może tylko nie ma tu sporu o gotowanie i porządki - tym zajmuje się rozliczna służba. Tak samo jak przystrojeniem gargantuicznego drzewka i eleganckim opakowaniem kosztownych lub jeszcze droższych podarków. Kolędy w tle, może zaintonowane przez specjalnie wynajętych grajków; wolno rozpoczynać koronowane obchody Świąt. Ale nie... jeszcze nie teraz. Najpierw, podczas spaceru po terenie rezydencji, na wierzch wypływa bowiem bardzo niespodziewany prezent w (częściowej) postaci... odciętej dłoni.

Podarowanie komuś istotnej części ręki mogłoby być całkiem niezłym psikusem - pod warunkiem, że ta byłaby sztuczna lub... obdarowujący miałby mroczne poczucie humoru równe mojemu. Dłoń należąca do zapewne martwej osoby jest w dodatku nie byle jaka – a ozdobiona rodowym sygnetem. Siedemnastoletnia Ivy, która ów niechciany gift znalazła, nie za bardzo wie, jak go wykorzystać. Tu na scenę wkracza kolejna bohaterka tragikomedii w postaci Rozie, zarządzającej aktualnie kancelarią królewską w zastępstwie osobistego sekretarza królowej Elżbiety II.

Po roku pracy na dworze Rozie znała już zasady tej gry: królowa nigdy nie rozwiązała, ani nawet nie pomogła w rozwiązaniu, żadnej zagadki kryminalnej. Była jedynie (...) obserwatorem. (...) Rozie się przekonała, zainteresowania Szefowej sięgały znacznie głębiej niż większości ludzi, których znała”.

Jaka dłoń jest, każdy widzi. Zaalarmowana o jej istnieniu Rozie udaje się z nią do Królowej, taktownie pomijając możliwą do odegrania scenę z okraszonym machaniem powitaniem i tak dalej. Elżbieta II rozpoznaje domniemanego właściciela znaleziska po nietypowej błyskotce i postanawia przystąpić do rozwiązywania wynikłej zagadki kryminalnej, pozostając w cieniu. Trochę jak ta szyja, która rządzi głową, a pomimo tego wciąż jest niedoceniana... no chyba że dojdzie do jakiejś przypadkowej dekapitacji. Ahoj, przygodo! Nie z dłonią oczywiście, nawet nie z narzędziem do odcinania łebków, które to w Anglii cieszyły się sporym powodzeniem – a z łamigłówką przestępczą. Bo przecież nikt nie odcinałby części ręki i nie topił jej w reklamówce, gdyby nie miał czegoś interesującego do przekazania, prawda? Tak oto do fabuły dołącza Edward, a przynajmniej jego część. Postać tę trafnie podsumowuje syn Królowej - Karol:

Współczuję jego żonom. Nic dziwnego, że nie wytrzymywały z nim długo. Ten facet zaliczył połowę babek w tym hrabstwie.”

Można to też ubrać w słowa mniej elegancko. Dandys, polujący pewną immamentną i przecenianą częścią swojego ciała na wszystko, co się rusza i nie ucieka na drzewo z dzikim wrzaskiem; obecnie ponoć ustatkowany odszczepieniec rodu. Zależy jednak, co przez “stateczność” się rozumie... bo raczej niekoniecznie ekoterrorystycznego świrka, który go zaatakował, dołączając do całego sztafażu przywar, widzianych przez wszystkich poza nim samym; ot narcyz. Za dojrzałość nie poczytuje się także raczej związku z kobietą („Jej umalowana twarz przypominała buzię lalki. Czoło miała nienaturalnie gładkie, a wydatne usta przywodziły na myśl rybie pyszczki.”) młodszą od najstarszej posiadanej córki - ale cóż, kryzys wieku średniego może się objawiać różnie.

Ustalenie czy łapka jest (a właściwie była) częścią Edwarda, zostaje oficjalnie zlecone komendantowi policji hrabstwa Norfolk. Niekoronowana, acz posiadająca policyjną blaszkę głowa ustala, że mężczyznę widziano ostatnio 14 grudnia w Londynie – na dzień przed spotkaniem, które oznaczył w kalendarzu uśmiechającym skrótem RIP. Po południu miał odebrać narzeczoną z lotniska, ale się nie zjawił, więc zgłosiła zaginięcie. Może po prostu chciał jej w ten sposób coś zasugerować... Ale nie, wtedy na pewno nie porzuciłby swojego Maserati.

Podczas toczącego się pod bacznym okiem Królowej śledztwa materializują się jeszcze inne barwne osobniki, dla których szafot byłby łaskawym przeznaczeniem. Przynajmniej w oczach kogoś mającego alergię na głupotę. I tak jeden “zadzicza” posesję, nie przewidując tego, że za chwilę zoo może wygonić z fermy człowieka, przerastając go siłą i liczebnością (Orwell jednak niektórych niczego nie nauczył...). Jelenie, dziki, bezmiar bobrów, zachwaszczenie terenu... Takie bezstresowe wychowanie w wersji animals-friendly, tylko... gdzie kury?! Tenże sam twierdzi, że królowa masowo morduje zwierzęta... bo nie zabroniła ich jeść. Uczcijmy minutą ciszy. Infantylizm oczywiście. Pojawia się też przejechana przez samochód kobieta oraz 79-latek, którego ciało (tym razem w całości) wypływa z morza. Zabójstwa? Samobójstwa? Czy te sprawy są powiązane, skoro zdarzyły się w tak niedługim czasie? Tak rozpoczyna się cała historia...

Morderstwo po królewsku” to przedstawiciel cosy crime, który zapewne jest w stanie niejednokrotnie uśmiechnąć... jeśli się odejmie cały ekoterroryzm (nazywanie seryjnym zabójcą kogoś pracującego na indyczej farmie, człek szkodnikiem i tak dalej), pewien infantylizm wcielania się w Królową jako detektywa oraz kilka niesnasek fabularnych. To jednak przede wszystkim, jak się okazuje... świetny punkt wyjścia do stworzenia własnej historii o historii – wszak nigdy nie wiadomo, jak ta się potoczy. Long live the... chicken? 7/10, niech kura będzie z Tobą.

Na koniec cytat-wisienka na pierzastym torcie: “Podsłuchałam go w domu, jak gadał z kurczakami. Wiem, jak to brzmi. Pani i ja rozmawiamy z końmi. Arthur rozmawia z kurczakami.”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)