Anna Łacina - Trzy panie w łóżku (nie licząc samotności) - recenzja

by - 17:36:00

Trzy kobiety, tak różne od siebie, ale połączone jedną namiętnością. Jak trzy Gracje, boginie wdzięku, radości i piękna, ale nie tak beztroskie i szczęśliwe. Nie tak perfekcyjne jak na obrazie Rafaello Santiego, lecz prawdziwe, namacalne i oddane bez reszty jemu... Mężczyźnie, stanowiącemu oś wokół której obracało się ich życie. Nadawał mu sens i wypełniał barwą pulsujących uczuć, którymi obdarzyły go bez reszty… Czworo aktorów na scenie życia, splątanych marzeniami, pragnieniami oraz nieuchronną w ich sytuacji zazdrością. Miłość, uczucie które porusza serce, duszę i ciało. Może być błogosławieństwem lub przekleństwem. Ale czasami staje się jednym i drugim...

„Jej światem były półtony, półcienie, półsłówka”.

Halina, oniryczna, zwiewna, delikatna, zawsze w bieli. Dla niego była „Mgiełką”, „Linką”. Dla siebie i świata - zagubioną dziewczyną, która po tragicznej śmierci chłopaka, będącego jej wielką nastoletnią miłością, stała się spopielonym nieszczęściem pragnącym jedynie ukojenia trawiącego ją bólu.

„Prawie uwierzyła, że jednak do czegoś się nadaje, że mogłaby zacząć żyć, zamiast być wiecznym popychadłem.”

Berenika, pulchna, zahukana „okularnica”, wiecznie przestraszona i przepraszająca, że żyje. „Nika”, której nie chciała nawet własna matka, porzucając ją w dzieciństwie. Nigdy nawet nie marzyła, że ktoś może obdarzyć ją uczuciem, a jednak niewyobrażalne stało się ciałem.  

„Miałeś w sobie tyle wolności, że i ja mogłam czuć się przy Tobie wolna. Nie wiedziałam dotąd, jak bardzo jestem, jak to mówiłeś, spętana obyczajowo.”

Adela, piękna i pewna siebie. Ofiara perfekcyjnych rodziców, pragnących idealnej córki z nienagannym narzeczonym. Skazana przez nich na szare życie bez polotu, odrzuciła je wbrew narzuconej jej roli bez namysłu, rzucając się w wir namiętności, o jakiej nawet nie ośmieliła się dotychczas pomyśleć.

Franciszek, chory na hemofilię, poruszający się z powodu uszkodzonych stawów sztywno „jak pajacyk”, żyjący w ciągłym zagrożeniu nieuchronną śmiercią. Pożerający życie i cieszący się każdą jego chwilą. Fotograf, umiejętnie wydobywający z kobiet ich ukryte, niedostrzegalne dla innych  piękno. Utrwalający je na kliszach aparatu jak piękne owady, zastygłe w kropli bursztynu. Niezbyt przystojny, a jednak przyciągający płeć piękną jak magnes. Sprytny uwodziciel, bezduszny i amoralny nauczyciel sztuki amora czy romantyczny książę, ofiarujący swoim Wenus pełnię szczęścia? A może wszystkiego po trochu?

Anna Łacina w swojej powieści „Trzy panie w łóżku. Nie licząc samotności” sprawnie kreśli rys psychologiczny trzech kobiet zmagających się z demonami swojego jestestwa i znajdujących ukojenie przy boku tego samego mężczyzny. Każda z nich widzi siebie jako „tę jedyną”, a jednak bieg wypadków przyniesie im w tym względzie gorzkie rozczarowanie. Przekonają się o tym dopiero na pogrzebie, kiedy wszystkie trzy spotkają się nad trumną swojego niespodziewanie zmarłego ukochanego, by oddać mu ostatni hołd i przeżyć wstrząs zmierzenia się z nieznaną im dotychczas prawdą...  A jest ona tym bardziej straszna, że dwie z nich są w ciąży (sic!).

Cóż, do sytuacji jak ulał pasują słowa piosenki „Moralne salto” zespołu Strach na Lachy: „Snów dziwnych jej pięć / Jak palców jest pięć u dłoni każdej / Ściera swój uśmiech ze starych zdjęć / Jego uśmiechu część / Głodne oczy nakarmi / Dobrze wie już, że MY / Się nie dzieli przez TRZY” ...choć w tym wypadku: „przez CZTERY” 😉. Nic dodać, nic ująć.

Książka jednak, poza warstwą obyczajową, zawiera także stanowiące jej istotną część elementy kryminału. Okazuje się bowiem, że śmierć ich wspólnego ukochanego nie była tak naturalna, jak się wydaje, a fabuła skupia się w pewnym momencie na toczącym się w tej sprawie śledztwie. Autorka stworzyła udany kolaż dwóch gatunków literackich, przez co jej dzieło nabiera kolorytu i zyskuje na swojej atrakcyjności dla czytelnika. Jednak po jego przeczytaniu muszę się przyznać do pewnego istotnego niedosytu.

Po pierwsze, akcja skrzętnie unika wartościowania, co moim zdaniem jest zabiegiem niezbyt szczęśliwym. Mężczyzna przez lata oszukujący kobiety z którymi żyje, w dodatku prokurujący beztrosko dwóm z nich swojego potomka, jest... No właśnie, kim? Cisną się na usta różne określenia, bardziej lub mniej zbliżone do słów powszechnie obelżywych, czym jednak powieść nie wybrzmiewa ani razu. Fabuła przedstawia go jako uroczego przedstawiciela męskiego rodu o głębokiej i nieco tajemniczej osobowości, który - choć skrzywdzony przez los nieuleczalną chorobą - zajmuje się przede wszystkim wzbudzaniem w swoich kochankach poczucia własnej wartości, stanowiąc plaster na życiowe cięgi z którymi muszą się zmagać. W ostatecznym rozrachunku wszystko zostaje mu wybaczone, a panie, po chwilowej traumie, zajmują się przede wszystkim wspominaniem pięknych chwil przeżytych u jego boku. Mnie, jako żywo, przypomina on wampira żywiącego się słabością swoich ofiar, wywołaną dotychczasowymi przeżyciami. Jestem kobietą i wiem, co zrobiłabym z pamięcią o takim kimś... 😉  - ale może Autorka ma dużo więcej miłosierdzia niż ja. Po drugie, warstwa kryminalna jest przedstawiona nieco schematycznie, z udziałem dzielnego i nadspodziewanie dociekliwego sierżanta policji, pani Ireny i jej przyjaciółki, obu w wieku kilkudziesięciu lat, oraz miejscowego księdza (aż mi się przypomniał pewien z niewiadomych powodów popularny serial z imieniem Mateusz w tytule 😉). Całe to towarzystwo pomaga sobie wzajemnie w dojściu do prawdy, udzielając nawzajem rad i wspierając się w trudnych chwilach. Obraz staruszki pouczającej doświadczonego stróża prawa jak ma prowadzić śledztwo i opierającej swoją tajemną wiedzę na furze przeczytanych kryminałów (a jakże!; winnam chyba zrobić sobie z nich doktorat) nie budzi jakoś mojego zaufania... Niezależnie od powyższych zastrzeżeń, muszę przyznać, że książkę Autorki odbieram w pewnej mierze pozytywnie. Uważam ją, poza grozą jaką budzą we mnie czyny jej męskiego bohatera, za uroczą historyjkę, w sam raz do przeczytania w sobotni, samotny wieczór. To całkiem dobry przedstawiciel cosy crime z rozbudowaną warstwą obyczajową i domieszką tej romantycznej. Coś, co dla takiej mrocznej duszki jak ja, stanowi całkiem ciekawą odmianę od zwyczajowych książek spod ciemnej gwiazdy, choć – znowuż – nie odbiega od nich aż tak bardzo swoim charakterem. Może tylko jakiś motyw mniej lub bardziej krwiożerczej zemsty byłby przeze mnie, w wyżej wspomnianych sytuacjach, mile widziany. 😉 Mocne 6/10.

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)