Sven Hassel - Zlikwidować Paryż - recenzja

by - 12:18:00

„Żołnierze padali jak muchy we wszystkich czterech stronach świata przy akompaniamencie bębnów oraz trąbek i nie było żadnej matki, żony, siostry czy narzeczonej, która by się skompromitowała opłakiwaniem utraconego bohatera. Niemieckie kobiety były dumne z tego, że ofiarowały krajowi takich mężczyzna w godzinie potrzeby.”

Myślę, że powyższy cytat doskonale oddaje charakter niemieckiego narodu, który pogrążył świat w wojennej pożodze, jakiej ten nie doświadczył od zarania swoich dziejów. Rozkaz Führera nie tylko trzeba wykonać, ale jeszcze być dumnym z jego idealnej realizacji! Przecież w końcu żadna ofiara nie jest dość wielka, aby przywódca narodu był należycie zadowolony. Niemiecka machina wojenna, ten niezrównany twór miażdżący armie całej Europy, szybko załamałby się pod własnym ciężarem, gdyby nie postawa jego najmniejszych trybików - zwykłych Niemców, tych wszystkich poczciwych Helmutów, Ing czy Heinrich–ów, marzących o zaprowadzeniu nowych porządków na kontynencie i zdolnych do największych poświęceń w imię osiągnięcia tego „uświęconego” celu. To przecież zrozumiałe, że „nadludzie” powinni zyskać status, który należy im się z natury, bez konieczności znoszenia brudnych, zawszonych Żydów, Cyganów, Polaków, Rosjan i innych wybryków natury. „Podludzie” muszą zniknąć - takie jest prawidło natury, że lepsza rasa wypiera te gorsze -  a jak ma się to dokonać, jest wyłącznym zmartwieniem władz.

I tak żyli zwykli, kulturalni (a jakże!) Niemcy w swoich czystych, schludnych domach, nie czując gryzącego dymu wydobywającego się z kominów obozów koncentracyjnych i nie słysząc wycia ludzi „obrabianych” w katowniach Gestapo. Wszak, jak III Rzesza długa i szeroka, padało: „Po co o to pytać?”

Cywile zaczęli mieć pewne wątpliwości, co do słuszności obranego przez uwielbianego Führera kierunku w jakim wiedzie Niemcy, dopiero gdy alianckie bomby zaczęły im spadać na głowy, obcięto racje żywnościowe, a miasteczka i wioski wypełniły się rycerzami niezwyciężonego Wehrmachtu, obnosząc na nienagannie wyglądających, malowniczych uliczkach, swoje potworne rany i formy kalectwa o jakich się ich mieszkańcom nawet nie śniło.

A żołnierze? Na nich otrzeźwienie przyszło znacznie wcześniej Przynajmniej na niektórych...

O nich właśnie opowiada Sven Hassel w swojej powieści „Zlikwidować Paryż”. Autor snuje historię żołnierzy niemieckiej dywizji pancernej, którzy wpadli w sam środek wojennego piekła. Akcja rozgrywa się w okresie czerwiec – sierpień 1944 we Francji i jest czymś w rodzaju kroniki przetrwania  grupki towarzyszy broni, którzy po kilku latach frontowych doświadczeń mają już w d**pie Fuhrera, Wielkie Niemcy i zdobywanie „przestrzeni życiowej”, a ich jedynym pragnieniem jest przeżyć i dotrwać do końca wojny.

„Tylko jak i po co, dla kogo to zrobiliśmy, jaka była nasza motywacja? Za Ojczyznę? Za Führera? Ażeby zdobyć sławę, medale, awanse, w imię honoru? W żadnym razie. Nic z tych rzeczy. Kierował nami tylko i wyłącznie instynkt. Za wszelką cenę chcieliśmy zatrzymać coś bardzo cennego – nasze życie.”

Poza chęcią przetrwania, bohaterów łączy coś jeszcze – zjawisko istniejące w każdej armii świata -  wojenne koleżeństwo.

„Byłem wśród przyjaciół, których obchodził mój los, którzy potrafili mnie zrozumieć. Wiedziałem, że byli gotowi ryzykować dla mnie życie, gdyby tylko zachodziła taka potrzeba i że podzieliliby się ze mną ostatnim okruszkiem chleba.”

Te dwie przemożne siły, które bez reszty wypełniają żołnierskie piersi, pozwalają nie postradać zmysłów i przetrwać najgorsze chwile. A tych jest wręcz bez liku, gdyż w owym czasie olbrzymia przewaga aliantów, którzy wreszcie wylądowali we Francji, powodowała, że niepokonany „tysiącletni” Wehrmacht zbierał cięgi na każdym kroku. A naszym żołnierzom, jako weteranom, na ogół przypadało zadanie polegające na osłanianiu odwrotu swojej jednostki. Co ciekawe, narrator nie jest Niemcem, a… Duńczykiem! Wyemigrował ze swojego kraju, w którym był zwykłym ulicznikiem bez przyszłości, do bogatych Niemiec, zaciągając się do wojska, zapewniającego spokojną egzystencję. Czyż mógł przypuszczać, ze za chwilę rozpęta się wojenna zawierucha, a jego „ciepła posadka” zamieni się w bezwzględną walkę o życie każdego dnia? 

W powieści Hassela przerażające obrazy wojennego okrucieństwa przetykane są zdarzeniami iście groteskowymi, które - gdyby nie pamięć o czasach w jakich rozgrywa się fabuła - wywoływałyby salwy śmiechu. Tak jest w przypadku akcji polegającej na skrytym transportowaniu zdobytej na mięso świni przez ulice Paryża, która ostatecznie kończy w… trumnie, aby uniknąć wzroku wścibskich żandarmów. Taki charakter ma też „popijawa” z amerykańskim żołnierzem, który -spotkany przez bohaterów w przygodnej karczmie w czasie wykonywania przez nich zwiadu za liniami wroga - jest tak nieprzytomny, że pomimo oczywistego wyglądu mundurów, w jakie są przybrani, bierze ich za swoich kolegów z US Army. Cóż, dwie strony tego samego wojennego medalu – groza mieszająca się z komedią.

Czasami ma się jednak wrażenie, że Hassel nieco „przegina” w tym przedmiocie, każąc swoim bohaterom zupełnie bezkarnie upijać się na warcie, czy podczas pobytu na pierwszej linii, wyprawiać iście „małpie” figle, kraść mienie wojskowe na potęgę, głośno naigrywać się z dowództwa, etc. i to wszystko pod czujnym przecież okiem oficerów. W czasach, gdy za zdecydowanie mniejsze przewinienia kończyło się jako wróg partii nazistowskiej, narodu niemieckiego oraz defetysta na najbliższej gałęzi lub przed plutonem egzekucyjnym i to bez żadnego sądu, brzmi nieco sztucznie oraz wydumanie. W pewnych chwilach przypomina to niekończący się ciąg fantastycznych, orgiastycznych obrazów, opisywanych przez dotkniętego maligną, półprzytomnego narratora... Mimo wszystko Wehrmacht, pomimo ponoszonych klęsk, nie był organizacją, która tolerowałaby aż takie nagromadzenie niesubordynacji oraz bezczelności szeregowych żołnierzy. Ciągle była to bardzo groźna i sprawna machina wojenna, zdolna zadawać przeciwnikom ciężkie ciosy, czego zresztą dowiodła opisywana kampania we Francji. I posiadał też bardzo rozbudowane służby, których zadaniem było czuwanie nad odpowiednim poziomem dyscypliny.    

Silną stroną książki Autora jest uwypuklenie różnorodności typów ludzkich, jakie składały się na ówczesne niemieckie wojsko. Poza tymi, którzy mieli ogląd świata taki jak główni bohaterowie, pełno w nim apodyktycznych służbistów, fanatyków nazizmu czy zwykłych tchórzy i niegodziwców. Jak pewien generał, który „wycofując się na z góry upatrzone pozycje” na frontowych tyłach, odmawia użyczenia swojego wielkiego, luksusowego samochodu, pełnego zrabowanych cywilom przedmiotów oraz jego francuskich kochanek, do przewozu ociemniałych rannych, pozbawionych jakiegokolwiek środka transportu.

Czytelnik towarzyszy grupce straceńców w ciągłym odwrocie od plaż Normandii aż do Paryża, który - jak wskazuje sam tytuł książki - został skazany przez Hitlera na zagładę. Najpiękniejsze miasto świata, jak twierdzą niektórzy, miało zostać zrównane z ziemią, aby tak jak Warszawa stać się przestrogą oraz postrachem dla wszystkich, którzy nosiliby się z zamiarem odzyskania wolności. Wykonawcą rozkazu miał się stać niemiecki generał Dietrich von Choltitz, który wsławił się opanowaniem Rotterdamu oraz Sewastopola. Wydawało się, że nie ma lepszego człowieka do realizacji tego upiornego pomysłu – bezwzględny wykonawca poleceń, doświadczony w sztuce niszczenia i zdobywania wielkich aglomeracji oraz zapatrzony w swojego Führera. A jednak,  planowany zamiar nie został przeprowadzony. Miasto ocalało, co było wynikiem zbiegu szeregu różnych okoliczności, ale przede wszystkim niechęci wysokich oficerów do podejmowania zachowań, które po przegranej wojnie mogły zaprowadzić ich prosto na szubienicę. Każdy, kto choć trochę trzeźwo patrzył na sytuację w jakiej znalazła się III Rzesza, zdawał sobie sprawę, że koniec konfliktu jest blisko, a wraz z nim przyjdzie czas rozliczeń. Na generałów Hitlera padał już groźny cień procesu w Norymberdze... Do tego w stolicy wybuchło powstanie, a wojska francuskie i amerykańskie błyskawicznie znalazły się na jej rogatkach. Po krótkim i w zasadzie symbolicznym oporze, gen. Choltitz wydał swoim oddziałom rozkaz kapitulacji i grzecznie powędrował do niewoli wraz z całym swoim sztabem. Wojna dla niego się skończyła, jednak inni żołnierze Wehrmachtu nie mieli tyle szczęścia – dla nich, jak i dla bohaterów książki, rozpoczynał się kolejny szlak bojowy, tym razem już w samym sercu swojej Ojczyzny. Wielkie Niemcy, całkowicie zasłużenie  i nieuchronnie dogorywały, waląc się z hukiem w prochu i krwi...

Na koniec muszę z przykrością wspomnieć, że Autor popełnił dość liczne błędy merytoryczne. Z niewidomych przyczyn każe on swoim bohaterom prowadzić walki główne w charakterze zwykłej  piechoty, choć są oni żołnierzami Panzerwaffe - i to jej elitarnej części – obsługującymi osławione Tygrysy. Oczywiście zdarzały się takie sytuacje, ale miały one ściśle incydentalny charakter – tego rodzaju żołnierze byli po prostu zbyt cenni, aby trwonić ich zasób w taki sposób. Wyobraźnia Autora okazała się aż tak bujna, że dostrzegł on w 1940 roku holenderskie czołgi atakujące niemieckie pozycje w straceńczej szarży, tymczasem gdy, jako żywo, armia tego kraju nie miała ani jednego pojazdu tego rodzaju. Jej dowódcy uważali bowiem, ze nie są one potrzebne... Nie wiadomo skąd Hassel wziął informacje o 30 tysiącach ofiar niemieckiego nalotu na Rotterdam - ten iście terrorystyczny atak niemieckiego lotnictwa przyniósł skutek w postaci 1000 zabitych. Paryż wyzwalała nie francuska 28. dywizja pancerna, a 2. i tak dalej. Tego rodzaju „kwiatków” jest więcej. Nie ma sensu wszystkich ich tu wypunktowywać, ale trzeba zaznaczyć, że obniżają one poziom książki. Szkoda, tym bardziej, że tego rodzaju informacje są łatwe do sprawdzenia. Ostatecznie, ponieważ nie jest to praca stricte historyczna, a bardziej mająca charakter rozrywkowy, mocne 7/10.   

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)