Adrian Bednarek - Śledztwo diabła
Wykreowanie w pełni realistycznej, przemawiającej do wyobraźni czytelnika, psychopatycznej postaci męskiej pozostaje w zasięgu pióra większości pisarzy – tak polskich, jak i zagranicznych. Zadaniem o wiele trudniejszym, a nawet dla znacznej części autorów abstrakcyjnym, okazuje się stworzenie bohatera płci żeńskiej o morderczych skłonnościach. Nieuchwytna zabójczyni, która pomyśli o absolutnie każdym detalu, koniecznym do dopracowania, by nie zostać złapaną? Inteligentna, biegła w swoim krwawym fachu, niedościgniona w pomysłowości podczas czynienia zła? A przy tym... zobrazowana tak prawdziwie, że równie dobrze może być Twoją żoną, siostrą, kuzynką lub przyjaciółką? Zapewne można się podjąć odmalowania słowem właśnie takiej osoby, ale... z całym swoim mrocznym przekonaniem śmiem twierdzić, iż trzeba się nazywać Adrian Bednarek, aby zrobić to w tak widowiskowy sposób. Budzący ciarki, absorbujący trzysta procent uwagi, napawający trwogą i sprawiający, że... kilka razy zastanowisz się, kim tak naprawdę jest Twoja towarzyszka – lub jaka, w okolicznościach sprzyjających i stwarzających okazję - mogłaby się stać. Choć bowiem statystyki wskazują, że wśród seryjnych morderców zaledwie kilka procent stanowią kobiety, jak mawiała pewna mądra persona, tyle o sobie wiemy... Innymi słowy, a właściwie wersami z utworu Imany “you’ll never know – I'll never show.” Tak właśnie można by podsumować ósmy tom przygód (byłego już) adwokata Kuby Sobańskiego o niecodziennych skłonnościach, które raczej nie powinny ujrzeć blasku dziennego, a już na pewno światła prawa. “Śledztwo diabła” bez wątpienia uzyskałoby odznakę “Dexter aproved” ale także... “Morally grey Harvey Specter likes it”! To idealny wybór dla psychofanów thrillerów i kryminałów z niebanalną kreacją personalnie-fabularną - perfect match dla każdego zwichrowanego fana dobrych, mrocznych książek.
“Nie jestem zła, tylko czasami muszę kogoś zabić, żeby znów stać się dobrą. Bez tego byłabym całkiem zwyczajna...” (PURE GENIOUS!)
To zawsze jest rodzic - częściej ojciec, czasami: matka. Psychopata nie kształtuje się sam. Nie jest zły z urodzenia – a z postaci i wydarzeń. Ta druga jest dla Ciebie bytem właściwie mitycznym. Mglista, rozmyta postać, która kiedyś istniała i wydała Cię na świat. Nie pamiętasz jej; tak wielu rzeczy nie umiesz już sobie przypomnieć. Od dawna jesteś dorosłą kobietą, lecz wciąż jedną zgrabną nogą kotwiczysz w przeszłości. Trio w postaci mamy, taty i Ciebie istniało zbyt krótko, aby wywrzeć na Tobie jakikolwiek wpływ. Uczyniło jednak co innego, możliwego do zawarcia w dwóch wyrazach: szantaż emocjonalny. Te zdania, tak często powtarzane, zakodowane niczym mantry... “Zobacz, spójrz, do czego mnie doprowadziłaś! Ile musiałem dla Ciebie poświęcić! Jak wiele wciąż robię! Tak? Nie chcesz, bym już dłużej był ciężarem? Nie chcesz mnie wyręczać? Nie ugotujesz? Nie posprzątasz? Nie wysłuchasz? Dołączę do Twojej matki i w końcu będzie Ci lżej! Wyprawię się na drugi świat tym nożem, właśnie teraz! Tego chcesz? No to patrz, niewdzięcznico!” Odszedł. W końcu zniknął, choć nie tak, jak powinien, bo na zasadach wyznaczonych przez ślepy Los. Już go nie ma, choć... Wciąż czujesz ten duszący ucisk poniżej serca. Fantomowy ból obecności, której nie sposób się pozbyć - a nawet gdyby można: finalnie się nie da. Nie ma go. Już go nie ma, ale Ty wciąż odczuwasz tę palącą potrzebę, aby pozbywać się balastu raz i jeszcze jeden i na deser ponownie. Unieść poduszkę, której nie miałaś siły chwycić wtedy. Popchnąć ostrze kawałek dalej, kiedy trzymały je jego powykręcane palce. Zaprawić podawany z pietyzmem napój. Twarze; w każdej szukasz rysów ojca, nawet nie spostrzegając, że to czynisz. Dla ostrożności obiecałaś sobie, że tylko jeden rocznie, ale ten... ten głód. I trofea, jakich nie mogłaś sobie odmówić. I ten podobny Tobie, którego nie miałaś spotkać. A może odwrotnie?
“Potrzeba zabijania to nałóg. Póki go nie zaspokoisz, czujesz przenikliwy ból (...). Nic nie sprawia Ci przyjemności. Wszystko dookoła jest cierpieniem lub próbą jego złagodzenia.”
Dzień dobry. Mam na imię Jakub, jestem seryjnym mordercą i kiedyś wykonywałem zawód adwokata, brylując na każdej sali sądowej. Wykalkulowanie obliczonej na sukces linii obrony dla zatwardziałego kryminalisty nigdy nie sprawiło mi trudności. Byłem prawnikiem idealnym do zatrudnienia dla wszystkich osób, dla których liczył się wynik rozprawy. Statystyka. Rezultat. Wolność. Winny czy niewinny - odpowiedź na to pytanie nigdy mnie nie interesowała. Podobnie jak Kodeks etyki mojego zawodu. Cóż - do czasu, w którym popełniłem brzemienny w skutki błąd. Dziś jednak to całkowicie nieistotne. Moja praca jest stuprocentowo legalna i stabilna, a przy tym... nudna i nużąca. Dzierżawa przestrzeni skrojonych na miarę dla nawet najbardziej wymagających najemców przynosi regularny zysk, który... pozbawiony jest polotu, finezji, fantazji i intelektualnych wyzwań, których potrzebuję do życia. Jestem ponadprzeciętny. Mam władzę. Myślę o każdym detalu, który należy rozważyć. Zwyciężam. Planuję i osiągam szczyty. A przy tym... jakże udanie udaję. Mogę być tym mężczyzną w dobrze skrojonym garniturze, który właśnie uciera nosa dociekliwemu prokuratorowi, przemawiając i gestykulując dłonią ozdobioną Breitlingiem z serii super ocean na sali sądowej. Mógłbym - ale nie muszę. Może teraz przemierzam Kraków z piękną kobietą - o odpowiednim kolorze włosów, bo ten zły sprawia, że znów pragnę znaleźć się w raju... a może w piekle; punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, co każdy szanujący się mecenas doskonale wie. Czy przywdziewając jedną z dosłownych i przenośnych masek znajdujących się w mojej kolekcji, wciąż widzę jej twarz; tę wykrzywioną podłością, która tak mnie skrzywdziła? Cóż... Choć chciałbyś się dowiedzieć, nie wolno Ci być pewnym, że to kiedykolwiek stanie się osiągalne.
“Cicha zabójczyni, kalkulująca i zabijająca z rozgniewania, a nie z czystej nienawiści. Intrygujące, ale też odurzające.”
Tytułowy bohater, który sprawił, że pokochałam serial “Dexter” miłością dozgonną, skutkującą nauczeniem się fabuły każdego odcinka na pamięć, posługiwał się zbiorem traktowanych niemalże z pietyzmem zasad wpojonych przez zastępczego ojca, określanych mianem “The Code”. Taki sam kodeks mają postaci Autora. W zależności od tego, którą z książek Adriana Bednarka się chwyci, można wybierać spośród psychopatów, jednostek zdeprawowanych niebezpowrotnie, złoli weekendowych (raz to nie zasada) albo... skończonych fanów zwichrowanych zbrodni. Nieważne, na co padnie nasz wskaźnik - będzie to cel w pełni trafny, bo gwarantujący rozrywkę najwyższych lotów. Choć językowo bywa dosadnie, fabularnie jest majstersztykowo, a przede wszystkim rzeczywiście; tak, jak naprawdę mogłoby w prawdziwym życiu się zdarzyć. Pozostaję pod niezaprzeczalnym urokiem i niegasnącym podziwem dla tego, jak Autor dba o każdy, najmniejszy nawet detal, kreując miejsca zbrodni. Wszystko jest przemyślane co do kropki; zapomnij o trefnym połączeniu telefonicznym, zostawianych dla śledczych wskazówkach materialnych czy niedomkniętych nitkach akcji. W najnowszej powieści Bednarka po raz kolejny to genialni psychopaci wiodą niepodzielny prym. I cóż, zapewne próżno doszukiwać się sensu w tym, że mnie to fascynuje; nie można podważać aprobaty dla niezaprzeczalnego pierwiastka geniuszu Bednarka... Bez wątpienia nie da się jednak pozostać obojętnym na przestąpienie razem z nim i wykreowanymi przez niego bohaterami następnego kręgu piekła. Ósmego - choć ponoć jest ich dziewięć. Może po prostu nieskończonego... bo nie istnieje kres. 9/10
“(...) wszystko jest legalne, póki ktoś Cię nie przyłapie i nie udowodni, że złamałeś prawo.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)