Jakub Jarno - Światłoczułość - recenzja

by - 18:19:00

Carl von Clusewitz twierdził, że wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami i miał pełną rację. Służy ona bowiem wielkim tego świata do realizacji celów, których nie mogą osiągnąć pokojowymi metodami. Definiuje się ją krótko jako konflikt zbrojny, rozstrzygający spór pomiędzy narodami przy użyciu siły. Ale wojna jest czymś więcej. Przede wszystkim kataklizmem, oznaczającym bezmiar nieszczęść dla wszystkich, którzy zostali nią dotknięci. To huragan zdmuchujący z powierzchni ziemi nie tylko ogromną ilość istnień oraz dóbr materialnych, ale - co gorsza - wypłukujący z wielkiej liczby ludzi posiadane sumienie i człowieczą wrażliwość. Odzierający ich nie tylko z godności, ale także z podstawowych humanitarnych odruchów. Pozostają wypalone moralnie skorupy, które myślą tylko o jednym – przeżyciu za wszelką cenę. Próżno szukać u nich jakichkolwiek szlachetnych gestów; jest tylko przeraźliwa żądza przedłużenia swojej egzystencji lub wzbogacenia się cudzym kosztem. Konflikt wojenny w drastyczny sposób uwalnia niezgłębione pokłady brutalności, które ciężko odnaleźć w pokojowych czasach. Zwykłe osoby, które nie skrzywdziłyby muchy, stają się bestiami w ludzkiej skórze bez krzty miłosierdzia. Tylko nieliczni potrafią ocalić w sobie iskrę człowieczeństwa. Wprawdzie stanowią oni jasny promyk światła w bezmiarze wojennej nocy, ale nie są w stanie jej rozświetlić na tyle, by stanowić powszechny wzór postępowania i zmienić to, co nieuchronne – skrajną brutalizację postaw. 

Tak czy inaczej, dzieje niezliczonych wojen dowodzą ponad wszelką wątpliwość, że największe cierpienia są udziałem nie tych walczących, lecz ludności cywilnej. To ona niesie ich ciężar i płaci najwyższą cenę. Jednak z wysokości salonów na ogół nie dostrzega się krzywd maluczkich, a jeśli nawet - cóż one znaczą wobec możliwości ostatecznego zdmuchnięcia znienawidzonego przeciwnika z planszy dziejów. Giną w pomroce historii, a na pierwszy plan wysuwa się srebrzysty dźwięk triumfalnych surm bojowych oraz równy krok idealnie wyrównanych żołnierskich szeregów podczas defilad zwycięstwa. Maria Konopnicka w wierszu A jak poszedł król na wojnę pisała gorzko: „A najdzielniej biją króle/ a najgęściej giną chłopy.” I taka jest straszna oraz przygnębiająca prawda o kontynuowaniu polityki innymi środkami...

„I orientujesz się w końcu, że człowiek nie zapomina. Pamięć nigdy nie wymazuje tego, co się w niej znalazło. 

Nazywasz się Witold i mieszkasz na Wołyniu. Właśnie nieznani żołnierze wymordowali w straszny sposób wszystkich mieszkańców Twojej wsi. Zginęli też Twoi rodzice. Ocaleliście tylko Ty i Żerka - dziewczyna, z którą wspólnie wypasałeś na łące zwierzęta domowe, dzięki czemu nawiązała się między Wami nić przyjaźni. Do tego stopnia, że nie możecie się już bez siebie obyć. Po masakrze przez jakiś czas błąkacie się po okolicy, nocując w przygodnych stodołach. Kilka dni później natykacie się na matkę Żerki, która zabiera córkę ze sobą. Zostajesz sam i tułasz się bez nadziei na jakąkolwiek pomoc. W końcu przygarniają Cię do swojego domu Zofia i Feliks Szczombrowscy. Sami posiadatrójkę dzieci, a jednak traktują Cię jak syna.  

„(...) byli to tacy ludzie, jakich mało. Tacy, z których by człowiek chciał, żeby świat się w całości składał.”      

Dzięki nim znajdujesz bezpieczną przystań, która choć trochę pozwala Ci zapomnieć o koszmarze, jaki przeżyłeś. Pewnego dnia otrzymujesz list napisany przez Żerkę, dzięki czemu znów masz z nią kontakt. Musisz nauczyć się pisać i czytać, ale przychodzi Ci to z łatwością pod czujnym okiem Zofii. Korespondujesz z Żerką o wszystkim, co wydarzyło się w Waszych życiach, a więź zacieśnia się coraz bardziej. Jeszcze nie rozumiesz, że jesteś zakochany. Nigdy nie poznałeś takiego uczucia. 

„Więcej w tych listach żyłem niż poza nimi. Ona chyba też. (…) Mówiliśmy o wszystkim. (…) Nie znaliśmy uczuć, one jednak zaczynały poznawać nas. Czasem gdzieś jakoś znajdowały sobie drogę, żeby prześwitywać, czasem nie.” 

Ostatni list, jaki otrzymujesz, zawiera wiadomość o tym, że Żerka wraz z rodzicami ucieka na Zachód, gdyż rozpoczęły się kolejne masakry Polaków. Zofia na wszelki wypadek wręcza Ci portfelik z pewną ilością pieniędzy oraz dokumentami potwierdzającymi, że jesteś jej synem. Ukraińcy przychodzą też do Waszej wioski. W powstałej panice, gubisz się w lesie. Tam widzisz coś, co na zawsze pozostaje w Twojej głowie. 

„Naliczyłem osiemnastu żołnierzy i jedną dziewczynkę. Leżała na ziemi, sukienkę miała podartą, bieliznę miała rozrzuconą kilka metrów dalej. Uda miała zakrwawione, twarz obitą i spuchniętą. (…) miała może osiem, może dziesięć lat. (…) Jeden kończył, drugi zaczynał. Zmieniali się automatycznie (…). Jeden wstawał, drugi się kładł. Poprawiał trochę jej nogi, a potem zaczynał w nią uderzać, jakby chciał, że by przestała istnieć.”     

Wbrew nakazom rozumu, wychodzisz zza drzew krzycząc, by zostawili ją w spokoju, przez co sam obrywasz. Oprawcy odchodzą, myśląc, że nie żyjesz. Po jakimś czasie jeden z nich wraca i zaczyna Cię obszukiwać. Pomimo Twoich protestów zabiera Ci wszystkie pieniądze, odrzucając jedynie portfel z dokumentami. Radzi też, abyś poszedł do najbliższej stacji kolejowej i wsiadł do jakiegokolwiek pociągu. Inaczej nie przetrwasz. Tak właśnie robisz. Prawie umierając z głodu, musisz opuścić wagon we wsi Korosin. Tam spotyka Cię Saturn - miejscowy złodziejaszek. Bierze Cię za uciekającego żydowskiego chłopca. Zabiera dokumenty i prowadzi do pobliskiego gospodarstwa, w którym mieszka Józef Zarycki z żoną Stefanią i córką Krystyną. Jest jednak ktoś jeszcze – żydowska dziewczyna – Adela Birenbaum. Jak się okazuje, gospodarzowi doprowadza uciekających przed Niemcami Izraelitów, których co prawda ukrywa, ale jednocześnie wykorzystuje do prac w obejściu, traktując gorzej niż bydło. Z chwilą, gdy go poznajesz, przekraczasz próg piekła, przy którym bledną fantasmagoryczne wizje Hieronima Boscha czy Dante Allighieri. Jesteś głodzony, poniżany, bity bez litości oraz obciążany pracą ponad siły. Twoja towarzyszka dzieli z Tobą los, będąc dodatkowo regularnie gwałcona. Nawet nie przypuszczasz, że Żerka, o której cały czas myślisz, nie tylko ciągle o Tobie pamięta, ale także pisze czułe, pieczołowicie przechowywane, listy. Jak pokazuje życie, Twoje przyszłe losy będą przesycone ogromem nieszczęść, bólu i cierpienia, a pobyt u Zaryckiego to tylko jeden z okruchów strasznej wojennej zawieruchy...    

„Ja może też widzę Żerkę prawdziwiej teraz dopiero, jak Ci o niej opowiadam. O niej, o nas. Może bez tej tęsknoty, w ogóle bym jej nie zobaczył naprawdę? A może się mylę. Ona potrafiła żyć we mnie nawet bez tego.” 

Mówią na Ciebie Żerka. Jak każde dziecko w Twoim wieku, wyprowadzasz krowy na pastwisko w sąsiedniej wiosce. Spotykasz Witka, miejscowego chłopca, który od tego czasu będzie Ci towarzyszył już na zawsze. Nie fizycznie, ale w umyśle i rozkochanym sercu. Kiedy przychodzą Ukraińcy i wszystkich mordują, zostajesz z nim sama. Błąkacie się wspólnie do czasu, aż odnajduje Cię matka i - pomimo Twoich protestów - zabiera ze sobą. Witek zostaje sam. Cały czas martwisz się jak sobie radzi, aż pewnego dnia dowiadujesz się, że zajęli się nim dobrzy ludzie - Szczombrowscy. Piszesz do niego pierwszy list, początkujący całą serię. Z biegiem czasu do Twojej osady zaczynają dochodzić wieści o straszliwych masakrach Polaków, które przeprowadzają Ukraińcy. Ostrzegasz przed tym Witka. 

„Wracają tamci, i wszyscy mówią, że zrobią z nami to, co w innych wsiach. Będzie tak jak w Twojej. Też musisz uciekać. Tylko przypomnij sobie o mnie.” 

Chcąc uniknąć strasznego losu, wraz z rodzicami uciekasz na Zachód. Trafiasz do Krakowa i zostajesz zatrudniona w niemieckiej administracji jako pomoc kuchenna. Los obchodzi się z Tobą łaskawie. Jesteś w miarę bezpieczna i najedzona. Opiekuje się tobą Niemiec o polsko brzmiącym nazwisku Nowak. Z niewiadomych powodów, chroni Cię i pomaga. Cały czas myślisz jednak o Witku. Piszesz do niego listy, które odkładasz na przyszłość, aby kiedyś mu je przekazać. Chcesz go odnaleźć, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Prosisz o pomoc Nowaka. Pewnego dnia oznajmia, że odnalazł Szczombrowskich – przebywają w Wiedniu. Ustalił także, że Witek mieszka w małej wiosce - Korosinie. Jego przybrani rodzice mają do Ciebie przyjechać, aby razem z Tobą go uratować. Twoje serce, które oszalało ze szczęścia, zastyga w oczekiwaniu na tę chwilę. Jeszcze nie wiesz, że przewrotny los nie pozwoli na Wasze spotkanie...  

„Światłoczułość” Jakuba Jarno jest powieścią nie tylko o wojennej pożodze, czyniącej z ludzi bezduszne potwory, losach rzuconego w jej odmęty chłopca, którego przejścia przeraziłyby samego pana ciemności, ale przede wszystkim o tęsknocie i niespełnionej miłości. Tej zapadającej w serca na całą wieczność i tlącej się w nich jak żar, którego nic nie jest w stanie ugasić. Czułej i delikatnej jak świetlny promyk, padający na wezbrane fale okrutnego losu. Światłoczułość... Jest cicha, a zarazem tak wymowna; niezniszczalna, a pomimo tego niepotrzebująca wielkich słów i płomiennych wyznań, a nawet cielesnej obecności... Zaklęta jedynie w listach, wyrażających więcej niż tysiące słownych wyznań. To ona powoduje, że główny bohater, pomimo tego, co go spotkało, zachowuje ludzką postać pośród otaczających go bestii. Ochrania w nim resztki człowieczeństwa, które tlą się w jego duszy. Trawiąca go tęsknota i nieokreślona nadzieja na choć jeszcze jedno spotkanie trzyma go przy życiu i powodują, że pozostaje sobą na przekór wszystkiemu. Nie dla siebie, dla niej... 

„Czasem zdaje mi się, że nie do mnie się przysiadasz, tylko do tęsknoty mojej. Ale Ci się nie dziwię. Czy właściwie tęsknota nie ważniejsza od człowieka? Może ona właśnie nadaje mu treść, może bez niej każdy to puste naczynie, wypełniane dopiero brakiem kogoś.” 

Mogę napisać tylko jedno – to piękna powieść o człowieczeństwie i tym, co w nim najlepsze. O uczuciu, które nie przypomina tego opiewanego w sonetach Shakespearea czy Mickiewicza, ale jest od nich mocniejsze, bardziej stałe i prawdziwe, zamiast być jedynie ułudą. Relacji niewzruszonej jak Wszechświat, którym ta para książkowych niespełnionych kochanków jest w istocie dla siebie nawzajem. 

Autor posługuje się wręcz poetyckim językiem, który ma szansę oszołomić czytelnika bogactwem. Od pierwszych kart "Światłoczułości” czytający ma poczucie obcowania z czymś wyjątkowym, trafiającym do samej duszy i zapadającym w pamięć. Z pewnością nie sposób przejść obok tej literackiej propozycji obojętnie. Opus magnum to chyba najcelniejsze z określeń, jakie można wobec niej zastosować.  

Z żalem muszę jednak podkreślić jedną kwestię. Osnuta piękną warstwą literacką i uczuciową książka, prezentuje narrację przypominającą niesławnego „Malowanego ptaka” Jerzego Kosińskiego. Czytelnik po lekturze ma nieodparte wrażenie, że w Polsce z czasu wojny żyli wyłącznie degeneraci, pozbawieni jakichkolwiek ludzkich odruchów. Polscy chłopi myśleli tylko o mordowaniu Żydów i odzieraniu ich z majątków, urządzając w tym celu krwawe obławy. Ci spośród nich, którzy przeżyli, są wprawdzie ukrywani, ale zarazem traktowani w bestialski sposób. Żołnierze Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych w zasadzie zajmują się według Autora tylko zabójstwami ocalałych z Holocaustu. Członkowie jednego z oddziałów po dokonaniu masakry chowających się w lesie Izraelitów, wyłamują im szczęki… szukając złotych zębów. I mowa o regularnym oddziale AK, a nie o bandzie opryszków. Niemcy jawią się jedynie jako odległe zagrożenie, tak naprawdę niestraszne. Nie ma egzekucji i spalonych wsi, Einsatzgruppen, które dokonywały masowych morderstw Żydów. Są tylko polscy chłopi, gorsi niż nadludzie spod znaku swa*styki. Jest nawet dyżurny dobry Niemiec – Nowak sprawujący opiekę nad Żerką i mający w sobie więcej człowieczeństwa niż wszyscy Polacy razem wzięci.  

Nawet Armię Czerwoną, która znaczyła swoją drogę terrorem i pożogą, Autor przedstawia jedynie jako wojsko co prawda cuchnące, ale bardzo łagodne. Jak przyznaje bohaterka powieści: „Ogólnie kradną, ale nawet nie biją, nic nie robią poza tym. (...) Dziwni Ci żołnierze radzieccy, ale nic mi nie zabrali.” Jakiż kontrast na tle zezwierzęconych polskich chłopów, czy bestialskich żołnierzy polskiego podziemia. I najlepsze - crème de la crème: Niektórzy twierdzili, że nikt się z nikim nie bije, Polacy współpracują z Rosjanami we wspólnym, bratnim wysiłku, by Niemca pogonić.” Zastanawiam się, czy Autor kiedykolwiek słyszał o sowieckiej okupacji Polski w latach 1945–1953, o kilkudziesięciu tysiącach ofiar żołnierzy antykomunistycznego podziemia, często pogrzebanych w dołach śmierci po strzale w potylicę, rabowaniu wszystkiego, co wpadło w ręce, wywózkach na Sybir, katowniach NKWD, które tym, co je przeszli, wydawały się piekłem w porównaniu z więzieniami Gestapo. Sądząc po przytoczonych opisach, chyba nie... Wielka szkoda, gdyż na niechęć względem swojej historii, przeszłości i własnego narodu nie ma i nigdy nie będzie mojej zgody. Wydźwięk fabularny jest dla mnie nieakceptowalny, choć pomimo niego doceniam wykwintny pod względem językowym sposób podania “Światłoczułości”, która bez wątpienia jest książką, jakiej w tym roku jeszcze nie było. Liczę na to, iż zdarzy mi się trafić niebawem na propozycje literackie okolone tak wrażliwą, wręcz liryczną warstwą słowną. Chociażby dla niej warto dać się uczynić światłoczułym. Językowo 9/10, ogólnie - 7/10. 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)