Tarah Dewitt - To zabawne uczucie - recenzja
To nie jest odpowiedni czas, aby wyznać swoje uczucia - pomyśleli oboje w tej samej chwili i milcząc wzdychali do siebie o wyjątkowej miłości przez całe, zmarnowane życie. Tak można by jednym zdaniem podsumować najważniejszą oś fabuły najnowszej powieści Tarah Dewitt – zabarwionej humorem historii o tym, że... często nie taki diabeł straszny, jakim go malują, a zrobienie najważniejszego, pierwszego kroku może odmienić wszystko. Mające piękną okładkę, którą zachwyci się każda fanka jesieni, “To zabawne uczucie” jest lekko podaną opowieścią, posiadającą bardzo istotne przesłanie: jeżeli nie teraz... to czasem już nigdy, a niekiedy – ale bardzo, bardzo rzadko – przeznaczenie i tak znajdzie swoją krętą drogę. Czy jednak zdecydujesz się zaryzykować i mu zawierzyć, zależy jedynie od Ciebie.
“A co, jeśli ona odwzajemnia te uczucia? Co, jeśli dla niej to też jest coś więcej niż przyjaźń albo praca, albo cokolwiek innego?”
Boisz się, jeżeli w grę wchodzą Twoje uczucia i nie ma w tym niczego dziwnego. Tak łatwo je zranić. Umniejszyć im. Podeptać. Zniweczyć skrzętnie budowane zaufanie. Zastanawiasz się, czy druga osoba czuje to samo. Nie chcesz się wygłupić, pierwszy czyniąc wyznanie. Zasłaniasz się obowiązkami, wymawiasz okolicznościami, tłumaczysz nieodpowiednią porą. Postanawiasz przeczekać. Co by było, gdyby... Co stałoby się, jeśli... Jak mogłoby to być... Rozważasz. Roztrząsasz. Ważysz. Szacujesz. Oceniasz ryzyko niczym wykwalifikowany makler giełdowy. Ale... Czy miłość to gra? Chłodna kalkulacja? Czym poskutkuje pomyłka w obliczeniach; błąd nie do naprawienia? A może właśnie teraz, natychmiast, już to była ta szansa jedna na milion, wyjątek, grom z jasnego nieba, strzała Amora? Czy odważysz się jej nie wykorzystać?
“Ale ci dwoje to moi kałużowi ludzie – tacy, którzy pójdą ze mną poskakać w deszczu, kiedy sama nie będę w stanie.”
Pamiętasz ten dzień, kiedy postanowiłaś dać mamie kolejny pokaz niczym nieuzasadnionego, młodzieżowego buntu i zniszczyłaś piękną parasolkę, którą Ci podarowała? Wszystko wskazuje na to, że od tamtego czasu towarzyszy Ci parasolowa klątwa. Oto dziś, kompletnie przemoczona, wyglądając jak bardzo nieboskie stworzenie, skaczesz wściekle po kałuży przed barem, z pracy w którym właśnie zostałaś wyrzucona. Niejako na własne życzenie, jako że zamiast podawać napoje nielicznym klientom, postanowiłaś... wciągnąć ich do zabawy w inny sposób i wystąpić z komediową sceną. Szefowi nie do końca się spodobało, że za ladą nikogo nie było, w czym mógł mieć słuszność, choć i tak czujesz się potraktowana niesprawiedliwie. Kolejny raz odrzucona. Następny niedoceniona. Znowu nieszczęśliwa. I jeszcze ten cholerny deszcz! Przeklinasz na czym świat stoi, dając upust frustracji, która nagle... niknie. Nie, nie razi Cię piorun, choć pewnie w niektórych kręgach można by w ten sposób to ująć. Po prostu w okolicy klubu dostrzegasz kogoś bardziej zrozpaczonego od siebie. Oto na horyzoncie majaczy Ci przystojny mężczyzna, który wygląda, jakby zrobił wszystko, byleby tylko... zadowolić grupę towarzyszących mu kilkulatek z nosami spuszczonymi na kwintę. Od zawsze byłaś dobra w rozszyfrowywaniu ludzi, zatem ledwie chwilę zajmuje Ci ustalenie, że jedna z nich ma dzisiaj urodziny, a deszczowa pogoda pokrzyżowała całej bandzie plany. Choć nie jesteś animatorką, a stand-uperką, z zupełnie nieznanej jeszcze przyczyny, postanawiasz uratować całe przyjęcie ze zdezorientowanym ojcem i jego niesłyszącą córką na czele. Jedna decyzja, która odmieniła życie trzech ludzi. Czy to nie przeznaczenie, że właśnie wtedy niebo płakało, niszcząc plany jubilatki? Czy to nie przeznaczenie, że akurat wtedy wyrzucono Cię z pracy bez parasola? Czy to nie przeznaczenie, że okazuje się, iż i Ty i Meyer działacie w branży komicznej? To przeznaczenie; choć chadzające zabawnie krętymi ścieżkami.
“Kocham go. Kocham go tak bardzo, że gdyby mnie tylko poprosił, byłabym gotowa się z nim wygłupić. W jednej chwili pobiegłabym za nim do jakiejś kaplicy i za niego wyszła, nie zważając na konsekwencje.”
Od wielu lat liczy się dla Ciebie tylko Hazel - głucha kilkuletnia córka, która niespodziewanie stała się całym Twoim światem. Uporządkowanym, przewidywalnym, statycznym i na wskroś samotnym. Jej dobro jest najważniejsze; dokładnie tak być powinno. A potem pojawiła się ona - głośna, pewna siebie, nieokrzesana i dynamiczna Farley, która zburzyła Waszą bezbarwną egzystencję. Powtarzałeś sobie, że przecież nie możesz się w niej zakochać - w tej młodszej od Ciebie komiczce, przypominającej Ci o przedstawieniach, jakie sam niegdyś wystawiałeś, porywając tłumy. W tej nieznającej żadnych ograniczeń kobiecie, sprawiającej, że... znowu zachciało Ci się żyć. Więcej, piękniej, bardziej kolorowo i po prostu intensywniej. Skryłeś żywione do niej uczucia, które pojawiły się właściwie w tej samej chwili co ona, pod płaszczykiem bezpiecznych wymówek. Ba, nawet zdecydowałeś się na zostanie jej managerem – a przecież nie można wejść w związek romantyczny z kimś, z kim dzieli się również układ zawodowy. Wszystko funkcjonowało doskonale – przynajmniej, jeśli spoglądało się na to z zewnątrz. Były komik i znajdująca się pod jego pieczą stand-uperka, której kariera właśnie nabiera rozpędu, a pomiędzy nimi kilkulatka, która w końcu ma kogoś na kształt przyszywanej mamy. Prawdziwy galimatias dopiero się jednak rozpocznie, jako że Farley właśnie dostała propozycję wyjechania w swoją pierwszą, najeżoną występami trasę. Aby jak najbardziej rozdmuchać ją medialnie, będziecie musieli... imitować parę. Czyż to nie piękny paradoks? Zakochana do imentu w swoim managerze stand-uperka udaje, że jest z nim w związku. Niewidzący świata poza swoją podopieczną manager gra, że nawiązał z nią romans. Oboje pozostają nieświadomi swoich uczuć. Co z tego wyniknie?
“Wszyscy zastanawiamy się, czy to, co czujemy, dobrze się sprawdzi na scenie, przed mikrofonem, na kartach książki albo płótnie. Nigdy nie wiemy, jak publiczność, coś odbierze (...).”
Uwielbiam powieściowy motyw “friends to lovers” - który obserwuje mi się szczególnie ciekawie wówczas, gdy zarówno jedna, jak i druga strona układu, nie są świadome wzajemnie żywionych uczuć. Właśnie z tego powodu podobała mi się najnowsza powieść Tarah Dewitt, choć muszę przyznać, że na wyróżnienie zasługuje również relacja Meyera z głuchoniemą córką. Zapewniam, wszelkie fanki kreacji samotnych ojców będą ukontentowane! 😉 Sama fabuła jest lekka i przyjemna – w żadnym razie nie nuży zbyt dużą ilością rozważań w stylu “i chciałbym, i boję się”, choć przyznam, że spodziewałam się większej dozy dobrego humoru z uwagi na profesję obu głównych postaci. Jeśli żarty się pojawiały, to niestety nie trafiały w mój gust – zapewne dlatego, że pochodziły z występów Farley, z której przesadnie paradną osobowością było mi nie po drodze. Lubię dobre stand-upy i jestem zdania, że można je stworzyć nie tylko z gagów łóżkowych i toaletowych. Mam jednak dość wybredne poczucie humoru, rozmijające się z większością innych, w związku z czym ten mały minus nie wpłynął na mój pozytywny odbiór “Tego zabawnego uczucia”. Bo owszem – obserwacja losów plotących się pomiędzy bohaterami była dobrą rozrywką. Relacja, jaka zawiązała się zupełnie niespodziewanie i w której rozkwicie pomagało niekiedy chyba samo przeznaczenie przez wielkie P, to dla poznającego ją czytelnika taki miękki, otulający koc w ulubionym kolorze. Ten, do którego przytulasz się, kiedy jest Ci smutno. Ten okrywający w zimny wieczór. Ten towarzyszący w pełnym śmiechu momencie z towarzyszem życia, ulubionymi przekąskami i dobrą książką. Ten wiernie barwny, który miło docenić - że jest. 7/10.
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)