Agnieszka Kuchmister - Październikowa rdza - recenzja
Rdzewieją liście kąpiących się w złotej poświacie drzew. Już niedługo rozniesie je po zamierającym na zimę świecie wiatr - prowadzony podmuchem czasu. Cisza. Kubek zaprawionej miodem i cytryną herbaty, miękkość koca na pokrytych gęsią skórką ramionach. Z zimna czy ze strachu? O szyby okien miarowo uderzają krople, żłobiąc nerwowe ścieżki w osiadłych na nich drobinach kurzu. Co ujrzysz, jeśli je przetrzesz? Dookoła Ciebie las szepcze niepokojące melodie; wygrywa nuty, których wolałabyś nigdy nie usłyszeć. Znasz tę piosenkę, przypomnij sobie. Akordy przeszłości wybrzmiewają tak, jak gdyby wcale nie chodziło o wydarzenia sprzed dziesiątek lat - pięciolinie prowadzą w teraźniejszość. Wiodą w mrok, który rdzewieje na krawędziach, niczym naznaczony krwią lub niszczeniem. Krzepną czerwone kałuże, jakich lustro jeszcze przez chwilę można zmącić dotykiem opuszka palca. Ujrzeć w nich własne oblicze; wykrzywioną grozą i przejęciem twarz człowieka, który zastanawia się, czy to jawa, czy może jednak najkoszmarniejszy sen. Gdzieś nieopodal kasztan upada na ziemię, w tej upiornej ciszy powodując wręcz koszmarny łoskot. Pęka gałązka, a Twój rwany oddech niesie się głuchym echem głęboko w dal. Wydaje Ci się, że znowu widzisz zjawę, Śpiącą Królewnę, która pojawia się w nieoczekiwanych momentach. Tak blisko Ci do zmarłych, Kochanko Śmierci. Ona jednak tym razem milczy i wydaje się tylko niemo prosić: odkryj tamte historie. Mroczne baśnie, podania, legendy, a może prawdziwe wydarzenia, jakie sprawiły, że jesteś tym, kim jesteś - choć nawet piórko tej świadomości nie łaskocze Cię w zamknięte powieki. Hush...
“Październikowa rdza” obiecywała oniryczny klimat spod ciemnej gwiazdy, który uwiedzie mnie poetycką kreacją rzeczywistości znajdujących się na obrzeżach świadomości. Czy dotrzymała słowa? Bez wątpienia okazała się najbardziej złożoną i skomplikowaną narracją, z jaką ostatnio wdałam się w romans. Chaos czy mistrzostwo?
“Niektóre baśnie są okrutne, niektóre nie kończą się dobrze, a jeszcze inne są tak przerażające, dlatego że są prawdziwe. (...) Są też złe wilki, ale wszystkie mają człowiecze twarze, i są też małe dziewczynki, które gubią się w lesie i nigdy z niego nie wracają.”
Pryskasz nadgarstki perfumami i próbujesz wciągnąć kochany zapach jak najgłębiej do płuc. Już za moment znajdziesz się bowiem wśród wszechotaczającej, na wskroś mdłej woni śmierci, do jakiej nikt nie powinien przywyknąć. Jak można równocześnie przestawać ze zmarłymi i odnajdywać się w świecie żywych? A jednak to Twoja codzienność - w niezbadany sposób Ci się to udaje. Odkąd byłaś małą dziewczynką, pomagałaś ojcu przygotowywać nieboszczyków do wyprawy na drugą stronę. Sądzisz, że to wciąż oddychających należy o wiele bardziej się obawiać niż tych, którym pudrujesz zastygłe w niemym zdziwieniu twarze czy szminkujesz zniekształcone odejściem usta. To ważna misja. Dzięki Twoim staraniom, o jakich naukę sama zresztą zabiegałaś, są żegnani elegancko i z honorem - prezentują się niemalże tak pięknie, jak dawniej. Czy ta pasjo-profesja sprawiła, że zaczęłaś czuć się wśród zjaw jak w domu? Naprawdę je widzisz i toczysz z nimi konwersacje, a może to tylko Twoja od zawsze nieco zbyt bujna wyobraźnia? Większość przychodzi, czeka moment na odpowiedni rynsztunek i znika, odprowadzana konduktem żałobnym. A potem znowu jesteś tylko Ty i mała, bladolica dziewczynka, której duch towarzyszy Ci od dawna. Śpiąca Królewna, zupełnie jak z upiornego obrazka, jakiego nie da się zmazać żadnym staraniem. Czy to ona szepcze o przeszłości mrocznego szwarzebskiego lasu? Jest rok 1996, a Ty tak kochając zjawy, co historię, wypożyczasz książkę o minionych losach rodzinnych okolic. Nie masz zamiaru ich opuszczać - chcesz je poznać. Przeniknąć. Napawają Cię przestrachem i fascynacją, zupełnie jak autor publikacji. Może się w nim zauroczysz, ale teraz obserwujesz, jak z pracy wypada kartka. Słowa ducha. Wyrazy skreślone przez cień - dziewczynę, która kilka lat temu zaginęła w pobliskich lasach. A może tylko zjednoczyła się z nimi, by przestać istnieć i nigdy nie wrócić. Ciebie zaś fascynuje śmierć...
“Domy opowiadały historie, choć nie każdy mógł zrozumieć ich mowę złożoną z trzasków schodów, skrzypnięć podłogi, rytmu wybijanego przez obluzowane zawiasy okien. Domy mówiły też bezgłośnie, ukazywały swoje wymęczone czasem konstrukcje. Szeptały: przetrwałyśmy i przetrwamy dłużej niż Ty.”
Ziemie, które pogrzebały nadzieje, sekrety i skarb, o jakim można szeptać, gdy czerń nieba zdobi tylko księżyc w pełni. Ktoś biegnie przez leśne bezkresy, uciekając przed innym kimś, a może goni swój własny cień, gdy ciszę rozdziera wycie wilków. Tajemnice całego dwudziestego wieku z głośnym łoskotem upadają na ściółkę - oto wkraczają w ten dwudziesty pierwszy. Przebrzydle szeleszcząca niemiecka mowa jeszcze kaleczy tu i ówdzie barwne, polskie słowa. Pradziadkowie, dziadkowie, rodzice i pokolenie, jakie dalej częściej niesie wydumaną prawdę, zamiast poszukiwać tej ukrytej. Wasz dom, który wszystkiego tego był milczącym świadkiem. Zaginionych i nieodnalezionych. Zagubionych oraz zgubionych. Śmierci nagłych, spodziewanych, naznaczonych chorobą, ohydnymi zbrodniami. Zadanych oraz wymodlonych. Nocą, kiedy zardzewiała już nawet pora wampirów, prując na skrawkach świadomości snute koszmary, do głosu dochodzą tu cienie zjaw. Wdają się w swoje bezcielesne pląsy, próbują uszczknąć jeszcze jeden podmuch życia; ostatni oddech. Nie domyślasz się, ale dowiesz się za moment, kto stoi pośrodku polany i trzyma w palcach pokruszony, rudy liść. Powinnaś się tego spodziewać, oczarowana każdą z doznawanych pierwszości? Onieśmielona, uparcie i zapalczywie ignorowałaś czerwone flagi. Wszystkie te, które przystają dziś do koloru Twoich włosów. Ponoć, kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na Ciebie. Co dzieje się, gdy wciąż obdarzasz tęsknym wzrokiem śmierć; kiedy lubisz z nią tańczyć? La petite mort czy danse macabre?
“Myślę sobie, że świat wydaje się dwukolorowy. Jest w nim tylko biel śniegu i czerń śmierci. Świat to umieranie, tylko to zdarza się naprawdę.”
Agnieszka Kuchmister zapisze się “Październikową rdzą” w mojej pamięci wyjątkowo. Jest to bowiem bez wątpienia powieść, którą odbieram... skrajnie dualistycznie. Z jednej strony czuję się urzeczona niesamowicie poetyckim językiem, który przystaje do literatury pięknej i obrazami powstałymi z eterycznej mgły maluje przed oczyma czytelnika wydarzenia, o jakich ten czyta. Czysty powab, którego zawsze tęsknie wypatruję w poznawanych historiach. Z drugiej, mam nieodparte wrażenie, iż Autorka usiłowała w liczącej sobie 410 stron książce zmieścić jak najwięcej treści. Uwielbiam, gdy fabułę utkaną z licznych wątków przedstawia mi mnoga liczba bohaterów. Przepadam za przeskokami w datach. W tym przypadku jednak podczas lektury czułam się wręcz przytłoczona narracyjnym chaosem. Każdy rozdział to inna płaszczyzna czasowa - a wszystkie są rozciągnięte na dziesiątki lat. Dopiero niemalże na samym końcu perspektywy zaczęły tworzyć w miarę spójną całość, której kształt niezbyt spełnił moje oczekiwania. Mnogość motywów i odnóg fabularnych niekiedy sprawia wręcz losowe wrażenie. Estetyczna warstwa językowa, choć to dla mnie największa zaleta tej publikacji, momentami jawi się zbyt kwieciście. Piękne metafory, opisy przyrody oraz otaczającej rzeczywistości jednocześnie budują klimat przenikający czytelnika do szpiku kości oraz... dziwią zbyt częstym krzyżowaniem z tekstami piosenek (kocham, gdy te naznaczają treść - lecz nie w takiej ilości) czy szorstkimi wstawkami niemieckich cytatów na połowę strony. Wszystkiego jest tutaj o wiele za dużo - jak gdyby sagę zmieścić w powieści. “Październikową rdzę” odbieram jako swoisty popis umiejętności autorskich. Dla mnie zaserwowany zbyt przesadnie, choć to pierwsze spotkanie z twórczością Kuchmister ukazuje ogromny potencjał Pisarki. Nie mogę się doczekać, by zaobserwować, jak ten się wygładzi i uspokoi - wszak tego rodzaju niedorozumienia i niedopowiedzenia cenię najsilniej. Dla czytelników wymagających, skupionych oraz miłośników powieści obyczajowych z delikatnie trwożącym, fikcyjnym tłem: 6/10. PS Niezwykły okaz językowej staranności i dobra propozycja na rozpoczęcie sezonu cudownych, jesiennych mroczności.
“Fragmenty wydarte czasowi. (...) śmierci nie ma/ a jeśli jest, to wszystko jedno/ bo i tak wszyscy jesteśmy duchami.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)