Przemysław Żarski - Ferment - recenzja

by - 19:29:00

Jesteś wyrzutkiem, śmieciem egzystującym na obrzeżach społeczeństwa. Niewidzialnym i nikomu niepotrzebnym. Człowiecze rysy odzyskujesz jedynie w grupie podobnych do siebie, takich samych „przegrywów”, których nikt nie szanuje - za to każdy się boi. I słusznie, bo w punkowym buncie wobec rzeczywistości idziecie najdalej jak tylko można, nie zważając na żadne konwenanse ani przyjęte przez wrogie Wam społeczeństwo zasady. Wprawdzie zdajesz sobie sprawę, że rebelia, jaką wzniecacie, jest całkowicie jałowa i nic nie zmieni - ani w Was, ani w otaczającym świecie, jednak nie pozostawiono Wam wyboru. I tak nie macie przyszłości - pokolenie „no future” istnieje także w Polsce lat dziewięćdziesiątych na bogatym do niedawna Śląsku. Choć nie powstało w brytyjskich miastach, pełnych biednych robotniczych dzielnic, to jego istota jest tożsama. Zamykane kopalnie, wiążące się z tym bieda i beznadzieja; szarzy, złamani ludzie, którym wraz z ich upadkiem zabrano nie tylko pracę i jedyne źródło utrzymania, ale przede wszystkim sens życia. To wszystko rodzi gniew i chęć oporu wobec sytych i zadowolonych z siebie oraz kształtującej się nowej rzeczywistości, jaka pieczętuje się niesprawiedliwością i nurza ludzi w bezwzględną walkę o egzystencję, pozbawiając godności i ludzkich odruchów. Wobec tych, którzy dzięki układom, znajomościom i zajmowanym stanowiskom są nadal na świeczniku. Nie zostali podeptani z taką bezwzględnością i patrzą na Was z pogardą, marząc, abyście zniknęli i nie budzili w nich wyrzutów sumienia, jeśli w ogóle je kiedykolwiek posiadali. Wasz sprzeciw wyraża się nie tylko zachowaniem, ale także ubiorem: irokez postawiony na cukier, czarne kurtki z ćwiekami i obowiązkowo podniesionym kołnierzem, obcisłe spodnie - to znaki rozpoznawcze przynależności do stworzonej wspólnoty. Jest jeszcze kapela - „Ferment” w której śpiewasz i piszesz teksty przepojone żółcią i mrokiem.  

„Niszczyliśmy wszystko, co napotkaliśmy na swojej drodze, siejąc wokół ferment. Nie rozumieliśmy, że tak naprawdę niszczyliśmy przede wszystkim siebie.”  

Tworzysz zespół razem z najbliższymi kumplami - Kazikiem, Osą i Badylem. Chodzicie razem do technikum, oczywiście zupełnie nie przykładając się do nikomu niepotrzebnej nauki - byle zdać do następnej klasy. Wasze rodziny to puste skorupy pozbawione choć odrobiny miłości, której nikt nie umie i nie chce okazywać. Nasiąknięte przemocą i hektolitrami wódki, jaką wypijają Wasi niemający innego zajęcia i wszelkiej nadziei ojcowie. Twoim idolem jest Joe Strummer, wokalista The Clash. Jego band to muzyczny symbol negacji drapieżnego kapitalizmu oraz odrzuconych przez panujący system i odartych z marzeń. Właśnie takich jak Wy. Czasami zachowujecie się jak zwierzęta. Upojeni alkoholem, który towarzyszy Wam praktycznie codziennie, prowokujecie awantury, bijąc adwersarzy bez opamiętania, w zatraceniu i chęci zapomnienia o tym, co Was otacza. Byle się znieczulić i nie czuć, jak życie przecieka przez palce, niszczycie wszystko wokół, nie oglądając się na konsekwencje. Bezmyślnie i bez moralnych oporów, na każdym kroku udowadniacie, że faktycznie jesteście tacy straszni, jak wszyscy Was postrzegają. A nawet gorsi. Jedynym światłem rozświetlającym Twój mroczny świat jest Iza -piękna i jeszcze do niedawna niedostępna. Pochodzicie z różnych światów - to córka bonzy kopalnianego, który trzęsie całym miastem. A jednak wybrała Ciebie, a przynajmniej tak Ci się wydawało. Teraz, gdy patrzysz na to wszystko z perspektywy wielu lat, wiesz, jak byłeś naiwny, licząc w głębi duszy, że jednak zasługujesz na odrobinę szczęścia. Została Twoją żoną tylko po to, by udowodnić, że nigdzie nie tli się żadna nadzieja. Zaraz po skończeniu szkoły wyjechaliście do Wielkiej Brytanii, harując na wspólną przyszłość, która nie mogła jednak uciec od przeszłości. Właśnie przyjechaliście do Polski, gdzie kupiliście dom, uznając, że najwyższy czas wrócić na stare śmieci. Wasz jedyny sukces to dwoje chłopców, którzy mają wychować się w ojczyźnie. Poza tym związek, w którym tkwicie, jest wielką porażką. Balonem zobojętnienia, jaki za chwilę pęknie z hukiem nad głowami. I najgorsze, że nie masz do końca pojęcia, jak i kiedy tak się stało.  

„Ta konstrukcja chwiała się i skrzypiała upiornie, ale jakimś cudem nie zawaliła im się jeszcze na głowy. Obojętność i pozory miażdżyły serce, pozbawiały złudzeń, ale z tym da się żyć. Wszyscy tak robią. (…) zmieniamy się jako ludzie, jednak wciąż tkwimy w związkach, które nie dojrzewają wraz z nami. Staramy się wbić w ciuchy, z których dawno wyrośliśmy, naiwnie wierząc, że leżą na nas jak ulał.” 

Zdajesz sobie sprawę, że to wypadkowa wielu czynników - upływu lat, rozbieżności charakterów, a przede wszystkim strasznego sekretu, który w sobie nosisz i jaki masz zamiar ujawnić, choć wiesz, że to położy kres, zwłaszcza Twojej rodzinie. Nie możesz jednak z tego zrezygnować; zbyt długo uginasz się pod jego ciężarem. Czas go zrzucić, bez względu na konsekwencje. 

„(...) oddalamy się od bliskich nie z powodu dzielącego nas dystansu, tylko zadawnionych krzywd i jątrzących się ran, które nie zdążyły przyschnąć. Obrastamy w skorupę z niedopowiedzeń i półprawd. Szlifujemy ją niczym drogocenny kamień.” 

Tajemnica, którą skrywasz, dzieli Was i oddala od siebie tak czy inaczej, więc nie ma od niej ucieczki. Od samego początku sączy jad, rozkładając podstępnie Wasze małżeństwo, które zabrnęło w najciemniejszy z możliwych zaułków. I to jest Twoja bezsprzeczna wina, za którą musisz zapłacić i odpowiedzieć. 

„(...) nie ma nic gorszego niż tajemnice zamiecione pod dywan i gnijące tam przez lata. Nawet, jeśli uda się jakoś zatuszować wydobywający się smród, to i tak ktoś w końcu zajrzy pod spód i odkryje cuchnącą prawdę. (…) Błędy z przeszłości potrafią ciągnąć się za nami i rzucać długie cienie. Zdarza się, że w końcu zlewamy się z nimi w całość i trudno oddzielić iluzję od tego, kim się naprawdę staliśmy”  

Jesteś gotów na to, co nieuchronnie nadchodzi, choć wiesz, że będzie to tsunami, które bezwzględnie zmiecie wszystkie Twoje szanse na normalną egzystencję. Przygotowywałeś się na to od lat, więc wiesz, czego się spodziewać. Czas pokaże, jak bardzo się myliłeś. Uruchomisz siły, których istnienia nie podejrzewałeś, a ciąg zdarzeń, którym zostaniesz poddany, doprowadzi do prawdziwej tragedii. 

„(...) rzeczywistość prędzej czy później i tak się o nas upomni; zakrada się, chwyta za włosy i wpycha twarz w gnijące pod powierzchnią szambo. Nauczyłem się w nim oddychać. A może tylko wstrzymywałem oddech?”   

A więc Miłosz wraca do kraju. Ta wiadomość uderza Cię jak piorun z błękitnego nieba. Po tylu latach spędzonych w Anglii przenosi się wraz z rodziną do Polski. Wprawdzie nie łączą Was zbyt zażyłe stosunki, ale w końcu brat to brat. Będziesz musiała spotkać się z jego żoną Izą, za którą szczerze nie przepadasz, zresztą ze wzajemnością. No i dwójką jego synów. Jakby tego było mało, los okazuje się jak zwykle przewrotny. Właśnie dotarła do Ciebie wiadomość, że w przeznaczonym do wyburzenia domu rodziców Mariusza Pudy robotnicy odkryli ludzki szkielet. Jako doświadczona policjantka wiesz, że muszą to być szczątki czternastoletniego brata Izy, którego ten zwyrodnialec przed wielu laty porwał i uśmiercił. Skazano go na dwadzieścia pięć lat więzienia, choć proces miał charakter poszlakowy z powodu nieodnalezienia ciała ofiary. Wprawdzie twierdził, że jest niewinny i został wrobiony w całą sprawę, ale sąd mu nie uwierzył, wymierzając sprawiedliwą karę na podstawie zgromadzonych materiałów. Fakt, że policja nie była w stanie odkryć najważniejszego dowodu w tak oczywistym miejscu, stanowi kompromitację, z której będziesz musiała się tłumaczyć przed bratową, choć przecież nie miałaś w tym żadnego udziału. Sama doświadczyłaś tego rodzaju niedbałości i do dziś nosisz w sobie traumę z powodu niewykrycia sprawców przestępstwa, jakiego się wobec Ciebie dopuszczono. 

„Nie przepracowała tego i choć wydawało jej się, że uporała się z tym, to przeszłość stąpała po jej śladach. Zakradała się i zaciskała paluchy na jej gardle. Wiedziała, że od niej nie ucieknie. Wżerała się pod skórę i płynęła wraz z krwią do serca, zatykając tchawice obojętnością i strachem.” 

Wiesz, że zło czai się wszędzie i może przybrać każdą postać i barwę - znacznie skuteczniej i bardziej podstępnie niż kameleon. Nadchodzący czas udowodni Ci to jeszcze raz z całą mocą, na jaką go stać. 

Zło miewa pogodne oblicze; skrywa się za uśmiechem i zgrabnie przywdziewa maski. Przykleja się do ciała, imituje ludzkie rysy i sprawia, że z czasem gubią ostrość. (…) Pakt z diabłem jest zawsze obarczony śmiertelnym ryzykiem. W końcu cyrograf podpisuje się krwią.” 

„Ferment” Przemysława Żarskiego to zapętlony kryminał z przejmującą warstwą obyczajową. Nie ukrywam, że to właśnie ona wywarła na mnie największe wrażenie. Żarski we wstrząsający sposób przedstawił portret straconego pokolenia młodych Polaków, którym tak zwana transformacja ustrojowa odebrała wszelkie szanse na godne i szczęśliwe życie. Bezwzględnie pozbawiając pracy rodziców, niszcząc rodziny, wpędzając ojców i ich samych w alkoholizm, odbierając nadzieję na jakąkolwiek zmianę i widoki na przyszłość. Tworząc enklawy ubóstwa, miała do zaproponowania jedynie gorycz i bezsiłę. Ludzie, którzy od pokoleń pracowali na bogactwo kraju, czyniąc to w najcięższych warunkach, nagle, bez żadnej winy, stali się nikomu niepotrzebnymi wyrzutkami, jakich otaczano pogardą jako nieprzystosowanych do nowych, „złotych” czasów. W tych bogacili się jedynie byli partyjni bonzowie i cwaniaki, które umiały się dopchać do żłobu. Zniszczono wtedy prawie cały przemysł i górnictwo, zamknięto zakłady, cukrownie a nawet browary. Wyprzedano za bezcen zagranicznym i swojskim, czerwonym „inwestorom” majątek narodowy, który teraz trzeba odbudowywać w pocie czoła. Ten zaś, w świetle ostatnich wydarzeń, nagle okazał się niezwykle pożądany nawet w tak „nowoczesnym” państwie jak obecna Polska, choć chyba na to już za późno. Autor składa tym wszystkim, których system wypchnął poza ramy człowieczeństwa hołd słowami, które muszą zapaść w pamięć każdemu, kto ma w sobie choć odrobinę poczucia sprawiedliwości: „Okolica opustoszała. Mieszkali tu ciężko pracujący ludzie. Szanowałem ich za to. Wyrosłem z nich. Widziałem ich przygarbione ciała, zmęczenie rysujące się na twarzach i smugi pod oczami, gdy wracali z łaźni. Nie mieli wiele, ale wszystko zawdzięczali sobie; wygrzebali to spod ziemi spękanymi od ciężkiej roboty rękami.” 

Sylwetka głównego bohatera, czyli Miłosza, a także wszystkich jego kolegów z punkowej paczki została zarysowana w mistrzowski sposób. Autor nie stroni od drastycznych szczegółów. Bez ogródek opisuje tępą, bezmyślną i brutalną agresję, jaką postaci przejawiają wobec każdego, kto stanął na ich drodze. Obrazuje też nieobyczajne praktyki, na widok których statecznym mieszczanom włos musiał się jeżyć włos na głowie. Byli jednak tylko wypadkową ustroju społecznego, który, pozbawiając atrybutów człowieczeństwa, uczynił z nich zwierzęta w ludzkiej skórze. Zagonione w kąt klatki, jaką stała się dla nich własna, okrutna ojczyzna, odreagowywali w jedyny sposób, jaki został im dany - buntem wobec podłej rzeczywistości i porażającą bezwzględnością. Ogromne wrażenie robi przedstawiony przez Pisarza z wręcz sadystyczną szczegółowością powolny proces rozpadu więzi rodzinnych i społecznych, który jak niepowstrzymana fala spadł na ludzi, jacy dotychczas dbali o siebie i bliskich. Powstał zaklęty krąg: beznadzieja rodziła chęć utopienia smutków w alkoholu a ten pociągał za sobą rodzące się obojętność i przemoc, która niszczyła wszystko wokół, a zwłaszcza młode, wrażliwe umysły, jak właśnie Miłosza i jego kolegów. Zbrukani za młodu, także swoimi czynami, nigdy nie doszli do siebie, nieodmiennie wiodąc tragiczny w swym wydźwięku los, w którym nie ma miejsca nawet na krztynę radości. W dziejach głównego bohatera zaklęty jest także dramat wszystkich tych, którzy nie widząc dla siebie żadnej przyszłości w kraju, zmuszeni zostali do emigracji i rozjechali się po całej Europie, aby pracować na dobrobyt obcych państw. Życie w stworzonych tam warunkach, wypełnione w zasadzie tylko i wyłącznie pracą, również odcisnęło destrukcyjne piętno na związkach i rodzinach, których członkowie w zasadzie nie nawiązywali z sobą kontaktów, mijając się tylko w drodze do i z miejsca zatrudnienia. To kolejny aspekt tamtej rzeczywistości, który z wyczuciem i obrazowo roztrząsa Autor.  

Siostra Miłosza, policjantka Laura Halber także przedstawiona jest bardzo realistycznie. Poddana próbie gwałtu, niesie w sobie ranę, której nie da się zagoić. Książka zawiera często drastyczne obrazy przemocy seksualnej wobec bezbronnych kobiet - kompletnie upitych, faszerowanych środkami, które mają je pozbawić przytomności i stających się przedmiotami w obrzydliwym polowaniu męskich zwyrodnialców za chwilą miałkiej przyjemności. To też zwierzęta w oczach swoich oprawców, pozbawione prawa do szacunku czy nawet zwykłego człowieczeństwa, z którymi można zrobić wszystko, czego żądają kłębiące się w nich ohydne chucie. Często nie tylko w postrzeganiu innych, ale i samych siebie, obwiniane są za to, czemu nie mogły zapobiec i czego nie chciały. Do nich wszystkich Żarski zwraca się brzemiennymi słowami: „Nie jest łatwo wymazać to z pamięci, ale to Cię nie definiuje. Długo szukałam winy w sobie. Myślałam, że go sprowokowałyśmy, że nie powinnyśmy znaleźć się w tamtym miejscu. To bzdura. To on jest winny.”  

Warstwa kryminalna powieści podobała mi się dużo mniej, głównie ze względu na „przekombinowane” zakończenie, moim zdaniem dalece nieprawdopodobne. Uważam, że w tej ważkiej i świetnie podanej powieści Pisarz w ogóle niepotrzebnie się na niej skupił, jako że to najsłabszy aspekt. Przez lwią część treści Twórca posługuje się bowiem językiem, który przystaje raczej do literatury pięknej czy najlepszego sortu książek obyczajowych - i właśnie tu widzę dla Żarskiego ogromny potencjał. Liczę na to, że już niedługo odnajdę go w takiej właśnie odsłonie. To pierwsze czytelnicze spotkanie okazało się bardzo udane: 7/10 - solidne, w kierunku 8. PS Świetna okładka!

Na koniec oddam głos Pisarzowi, który w niezrównany sposób oddał naturę buntu Miłosza i tragedii jego rówieśników:  

„Chcieliśmy wierzyć, że nie jesteśmy chwilową modą, tylko głosem buntu; gdzieś między straconymi ideałami i snami o świecie, który do niedawna oglądaliśmy jedynie przez szybę. To było naiwne. Nasz horyzont wyznaczało to, co ogarnialiśmy wzrokiem, co potrafiliśmy nazwać lub wyrazić słowami. Dalej rozciągał się mrok. Wiedzieliśmy tylko, że nie pasujemy do tego miejsca. Nigdzie nie pasowaliśmy. Nasze życie nikogo nie obchodziło. Graliśmy muzyką w zatęchłych murach piwnic, piliśmy tanie wina za transformatorem i rozbujaliśmy sobie łby o chodniki. Nie ufaliśmy nikomu. Łączyliśmy się w grupy, tworzyliśmy plemiona, zagłuszając się nawzajem i wykrzykując święte prawdy na osiedlach i murach. Odrzucaliśmy zdenominowane wartości i nie godziliśmy się na przyszłość, którą chcieli zgotować nam politycy. Byliśmy brudasami. Śmieciarzami. Zbieraniną świrów i szczyli, którymi nit się nie interesuje; odrzutkami i kolorowymi ptakami. Tylko w grupie stanowiliśmy wartość."  

„Naszą religią jest muzyka, paliwem sprzeciw, tarczą bunt. Skrywamy za nią prawdziwe, pokiereszowane oblicza. W naszych żyłach płynie złość, w skroni pulsuje niezgoda na deptane wartości. Sączy się z krwią na osiedlowy bruk.” 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)