Agnieszka Łepki - Lekarstwo na miłość - recenzja
Chodzą słuchy, że lekarstwem na miłość, szczególnie tę, która okazuje się rozczarowaniem, bywa odtrutka w postaci innego związku albo przeciwstawne uczucie, czyli paląca nienawiść. Nie zawsze jednak konieczne są tak drastyczne środki - wszakże nie każdą z relacji wieńczy zło czy też: nie wszystkie w ogóle się kończą. Twórczość przesympatycznej Agnieszki Łepki miałam już okazję w tym roku poznać dzięki jej nowej książce o tytule “Pokochaj mnie wreszcie!”, jaka definitywnie przypadła mi do gustu za sprawą niezwykłej językowej dbałości Pisarki oraz samej fabuły, której kreacja okazała się na wskroś uśmiechająca. Po dobre powieści obyczajowe zawsze sięgam z dużą chęcią - wówczas, gdy mam ochotę na to, by na chwilę (krótką!) opuścić... mroczniejsze odcienie mroczności, w których z ulubowaniem żyję. 😉 Z tego powodu bardzo ucieszyła mnie propozycja Autorki, jaka zdecydowała się powierzyć mojej ocenie wcześniejszą narrację, czyli mające piękną okładkę “Lekarstwo na miłość”. Oto nadszedł moment, kiedy poczułam odpowiedni poziom przyciągania, by po nią sięgnąć. Jak zapewne zauważyłeś już dawno, moja kolejka jest bowiem bardzo ruchoma. Wybieram kolejne lektury nie w tym porządku, w jakim u mnie zagościły - a wtedy, gdy historia wydaje się do mnie krzyczeć: bierz mnie, bierz mnie teraz, będę cała Twoja! Miłośników dark romansów proszę o spokój, to będzie bardzo życiowy obyczaj. Nie moja wina, iż moje myśli chodzą niekiedy pokrętnymi ścieżkami. 😉 Zresztą jestem pewna, że Ciebie równie często opowieści przyzywają podobnymi słowy. A przynajmniej mam taką nadzieję, bo jeżeli nie, to - co szczególnie nie zdziwi - okaże się jeszcze, iż to moja zwichrowana jaźń powinna się gdzieś znaleźć pod kluczem. Okej - należałoby się jej, wiem. A tymczasem przekonaj się, jakie lekarstwo na miłość postanowiła zaserwować bohaterom i czytelnikom Łepki.
“(...) potrafiła wyobrazić sobie milion dwuznacznych sytuacji. Jak aktorzy, którzy zawsze coś spieprzyli i trzeba było kręcić powtórki, tak (...) grał w telenoweli rozgrywającej się w jej myślach. I nie miał o tym zielonego pojęcia, żył sobie spokojnie i bezstresowo.”
Postronni zapewne sądzą, że masz wszystko, czego może pragnąć kobieta. Nie pracujesz, a dni upływają Ci na zajmowaniu się domem z ogródkiem, dorosłymi już córkami oraz mężem. Gotujesz, sprzątasz, prasujesz koszule i garnitury na ten czy inny wypad zaślubionego z nienawidzonym przez Ciebie Nowakowskim. Normalność. Kamil od dawna przekłada jednak dobre stosunki z kontrahentami nad Twoje zadowolenie. Tkwisz w klatce ograniczeń, jakie coraz częściej na Ciebie nakłada. Wszystkie wydatki, nawet te spożywcze, musisz rozliczać paragonami i odpowiednio umotywować. Choć pozostajecie małżeństwem, nie istnieje coś takiego jak wspólne konto, mimo tego, że macie wspólność majątkową. Minęło dwadzieścia lat od chwili, w której wymieniliście przysięgi, a dziś zastanawiasz się właściwie, co Cię przy nim trzyma... poza zależnością finansową. Nie masz niczego, co byłoby jakkolwiek Twoje. Przed córkami zawsze występujesz jako ta zła, bo Kamil podważa większość Zosinych słów. Notorycznie zresztą wyraża się o Tobie obelżywie, postponuje albo ignoruje - w zależności od nastroju. Na szczęście (kiedy zaczęłaś tak myśleć?) najczęściej nie ma go w domu, bo spotyka się z kimś w interesach albo zostaje w pracy po godzinach. Wielokrotnie złapałaś go na tym, że kłamie, ale co właściwie możesz zrobić? Odejść bez grosza przy duszy? Między Bogiem a prawdą, sama jesteś sobie winna. Poznałaś go, cierpiąc jeszcze po rozstaniu z Marcinem, Twoją jedyną miłością. Na początku traktowałaś męża oschle - wszak wcale go nie kochałaś. Z czasem nauczyłaś się, jak udawać idealną żonę - na tyle, aby się nie zorientował, jak jest w istocie. Czyżby karmie zdarzało się faktycznie wracać? Wciąż z rozrzewnieniem odpływasz myślami, sącząc swoje ulubione: “co by było, gdyby...”. Już niedługo przyjdzie Ci to sprawdzić, bo oto dom po sąsiedzku zyskuje nowego właściciela: Marcina, który jakby zmaterializował się z Waszej przeszłości...
“Cokolwiek by robiła, zawsze miała nadzieję, że chociaż go zobaczy. Znów przejdą obok siebie jak obcy ludzie... On nie przywita się z nią, nie zapyta zwyczajowo: co słychać?”
Czasami zastanawiasz się, dlaczego Twoja przyjaciółka Zosia wprost nie zapyta Cię, dlaczego tkwisz w nieszczęśliwym małżeństwie z tym leniwcem, Markiem. Potem dochodzisz do wniosku, że dla Ciebie ta znajomość znaczy o wiele więcej niż dla niej. Może po prostu nie widzi, jak naprawdę jest w Twoim domu. Zawsze różniliście się ze ślubnym charakterami, ale to, co się ostatnio dzieje, przechodzi wszelkie pojęcie. Nawet Ty, żywiołowa, ale uparcie cierpliwa, masz już tego serdecznie dosyć. Owszem, od zawsze na wakacje jeździliście rodziną co trzy czy cztery lata, bo pan jaśnie domator wolał snuć się po własnych czterech ścianach niż na tydzień je opuścić... tak jak i własną mamusię, która od początku właściwie jest z Wami w trójkącie, mieszkalnym i towarzyskim. Słowa: przygoda, spontaniczność czy zabawa są mu właściwie obce, podobnie jak aktywność fizyczna. No chyba, że dwa ostatnie wyrazy by ze sobą połączyć, myślisz cynicznie, i pójść do sklepu po kolejne piwa, z którymi da się na wiele godzin zalec przed na kanapie przed telewizorem. Zastanawiasz się coraz częściej, co tak właściwie kiedyś w nim widziałaś i przeraża Cię fakt, że nie znajdujesz żadnej odpowiedzi. Cóż, należałoby jeszcze rozważyć spojrzenia, które ten coraz częściej rzuca w kierunku każdej kobiety, jaka staje na jego drodze. Wolisz w ogóle nie wyobrażać sobie, co robi w pracy, choć tu pewnie, dodajesz z przekąsem, niewiele ma okazji do popisu. Jak na przykładnego szaraka przystało, od ósmej do szesnastej wypełnia skwapliwie niezbędne minimum obowiązków, uciekając od wszelkich nadgodzin czy awansów tak szybko jak od innych rzeczy, które mogłyby naruszyć jego magmową rutynę. Spiski, afery, zemsty, szpiegowanie sąsiadów, śledzenie, dobre rady rzucone tu i ówdzie teatralnym szeptem... Niewiele przyjemności obecnie w życiu Ci zostało. Chyba że przypadkiem jakiś charakter okaże się być mocniejszy od Twojego, co Cię zaciekawi i rzuci oczywiste wyzwanie, choć o to trudno. Chociaż... życie przecież lubi zaskakiwać, a lekarstwem na miłość jest...
“Obie snuły dalekosiężne plany, miały marzenia, a życie i tak je zweryfikuje i może nagle stanie się coś, co wywróci plany do góry nogami.”
Po ciepłą, choć pełną zawirowań powieść obyczajową zdecydowanie można się zgłosić do Agnieszki Łepki. “Lekarstwo na miłość” to fabuła przeniesiona wprost z codzienności, w której bohaterowie mają sporą ilość ścieżek do przebycia. Część z nich wiedzie ku możliwym zmianom, jednak to, czy nią podążą, stoi pod znakiem zapytania i wymaga odpowiedniej dozy odwagi oraz samozaparcia. Tym razem ster narracji dzierży naprzemiennie czwórka głównych postaci, kontynuując podjętą przez wcześniejsze opowieść i dopisując do niej dalszy ciąg. Naczelne sylwetki nie stronią również od retrospekcji, przez co cała gawęda jest bardzo wielowymiarowa. Najnowszą książką Pisarka przyzwyczaiła mnie już do wysokiego poziomu literackiej staranności, zatem cieszę się, że i w tej wcześniejszej jest on w pełni obecny. Treść czyta się niejako sama - można przez nią bezproblemowo i przyjemnie przepłynąć. Jedyne zastrzeżenie, jakie mam do tej historii, to fakt, iż nie udało mi się polubić żadnego bohatera. Marek prezentuje sobą postawę “na tapczanie siedzi leń, nic nie robi cały dzień” - no chyba, że pora iść po kolejny trunek. Jego żona Ola to typowa, denerwująco wścibska sąsiadka, która do tego knuje piętrowe intrygi niewspółmierne do win nieszczęśników. Para za płotem, to jest Zosia i Kamil, także mnie irytowali. Ta pierwsza wyszła za mąż z wyrachowania, by zemścić się na prawdziwej miłości, do której po dwudziestu latach wciąż wzdycha jak trzpiotka z rodzaju “i chciałabym, i boję się”. Jej zaślubiony za nic ma wierność, a kobietę traktuje... cóż, poniżej krytyki. Przez to nie kibicowałam podczas czytania absolutnie nikomu. Byłam natomiast nader ciekawa, co Łepki skroi dla owych person i przyznaję, że absolutnie się nie rozczarowałam, choć sama pewnie pokusiłabym się o kilka widowiskowych mordów. 😉 To jednak nie ten typ lektury, a po prostu dobrze napisana obyczajówka na wieczór: z minusami - 7/10. Czekam na więcej!
“Uśmiechnęła się pod nosem. Pomyślała, że wysiłek, by wyglądać perfekcyjnie, zdecydowanie popłaca i przynosi satysfakcję. Świetnie się czuła będąc pożądaną.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)