ks. Witold Kawecki - Podróże po Włoszech z Artemizją Gentileschi - recenzja
Malarstwo aż do XX stulecia niewątpliwie jawiło się jako domena mężczyzn - kobiet parających się tą dziedziną było jak na lekarstwo. Powodów takiego stanu rzeczy było bardzo wiele, począwszy od uwarunkowań społecznych i prądów epoki a skończywszy na indywidualnych zdolnościach, które opatrzność niestety rozdaje umiarkowanie. Dopiero w ubiegłym wieku niewiasty wdarły się przebojem na malarski Parnas. Najbardziej popularna pozostaje Meksykanka Frida Kahlo. Jej żywiołowa, kobieca ekspresja zaowocowała obrazami pełnymi surrealistycznych akcentów splecionych w nierozerwalny węzeł z elementami indiańskiego folkloru. Można je podziwiać zwłaszcza na licznych Autoportretach, sycących oczy niezrównanym bogactwem istnej feerii barw. Ciężkie przeżycia zdrowotne i osobiste również odcisnęły swoje piętno i znalazły wyraz we wstrząsającej „Strzaskanej kolumnie”, która plastycznie obrazuje cały ból, jaki musiała na siebie przyjąć. Z dumą można stwierdzić, że Polacy również nie wypadli sroce spod ogona i mają w swoim panteonie przynajmniej dwie wybitne artystki - Tamarę Łempicką oraz Zofię Stryjeńską. Pierwsza zasłynęła „Autoportretem w zielonym bugatti” - niezrównanym odzwierciedleniem postaci bogini męskich westchnień, kobiety niezależnej i wyzwolonej, istnej „femme fatale” patrzącej na adoratorów z jawną pogardą oraz uzasadnionym poczuciem wyższości. Druga stworzyła przepiękne „Zaloty”, w których dynamicznie przedstawione ciała „mających się ku sobie” splecione są w łuku, przypominającym pełną wigoru, płynącą figurę taneczną w otoczeniu wspaniałej gry świateł i niezwykle nasyconych kolorów. A jak było we wcześniejszych wiekach? No cóż, prawie kompletna posucha, zwłaszcza do XVIII stulecia. W XVII annały historii sztuki odnotowują tylko jedną białogłowę, która parała się sztuką pędzla. Była nią Artemizja Gentileschi - a jej wartą uwiecznienia sylwetkę przybliża ks. Witold Kawecki.
„Na polu artystycznym, ale nie tylko, drogę do właściwego postrzegania kobiecości przetarła (…) Artemizja Gentileschi. (…) Stanowiła pewien fenomen w historii sztuki, będąc zarazem nieposkromioną kobietą, ale także znakomitą artystką.”
O dziwo na temat życia Artemizji Gentileschi wiadomo stosunkowo dużo, co nie jest regułą w przypadku artystów epoki baroku. Przyszła na świat 8 lipca 1593 roku w Rzymie. Jej ojcem był uznany malarz Orazio Gentileschi, należący do kręgu caravaggionistów - naśladowców niezrównanego tytana europejskiej sztuki Michelangelo Merisi da Caravaggio. Również córkę słusznie zaliczono do tego grona. „Zrzynała” ze swojego mistrza niemiłosiernie, jednak niesprawiedliwością byłoby zaszeregowanie jej do „artystów - pacykarzy”; epigonów niemających cienia autonomicznego talentu, którzy ograniczają się jedynie do jałowego odwzorowywania obcej twórczości. Jej obrazy mają swój „pazur” i wyraźny poblask indywidualizmu oraz bogatego zmysłu twórczego. Wprawdzie często przenosiła na sztalugę tę samą tematykę, co jej poprzednik, ale czyniła to w kreatywny sposób. Tworzyła własną, niepowtarzalną, artystyczną opowieść, której nie sposób nie podziwiać. Niewątpliwie nie dorównywała Caravaggio ani w sławie, ani w umiejętnościach, lecz i tak odcisnęła niezatarte piętno na sztuce kontynentu. Pierwsze znane płótno „Zuzanna i starcy” stworzyła już w wieku siedemnastu lat. Na początku artystycznej drogi terminowała u Agostino Tajskiego, który był współpracownikiem jej ojca. W cieniu jego pracowni rozegrał się straszliwy, osobisty dramat artystki, który stał się słynny w całych Włoszech. Została wielokrotnie zgw*ałcona, a gdy wyszło to na jaw i interweniował rodziciel, oprawca uciekł się do obietnicy zawarcia małżeństwa. Jak przystało na prawdziwą kanalię, oczywiście słowa nie dotrzymał, za co został pozwany przez Orazio do sądu, który przedmiotem sprawy uczynił zdradziecką „deflorację córki”. W trakcie procesu, zgodnie z ówczesnymi normami postępowania, ofiara została poddana torturom (sic!), które miały wykazać jej prawdomówność. Polegały one na niezwykle bolesnym miażdzeniu palców za pomocą linki naciąganej specjalnym kołowrotkiem. Zwyrodnialcowi w ostatecznym rozrachunku udowodniono wszystkie winy i skazano na grzywnę oraz osiem miesięcy więzienia (sic!), co jednak nie zwróciło Artemizji utraconej w oczach współczesnych czci ani też nie zasklepiło ran na ciele i duszy, które dręczyły ją do końca życia.
„Artemizja, pamiętająca swoje traumatyczne przeżycia z młodości, ukazywała w swojej pracy artystycznej przemoc, gw*ałt, bezbronność. Sztukę traktowała poniekąd jako terapię. (…) w jej malarstwie (…) jest (…) sporo odwetu na mężczyznach.”
Pomimo strasznych przeżyć, wkrótce wyszła za mąż i urodziła piątkę dzieci, z których aż czworo zmarło, rozstała się też z zaślubionym. Cały czas malowała, zdobywając duże uznanie znawców sztuki. O tym, jak wyjątkową była artystką, świadczy fakt, że utrzymywała się samodzielnie ze sprzedaży dzieł. Hołdem dla jej talentu stało się przyjęcie do florenckiej Accademia del Disegno, która była rodzajem gildii, skupiającej wybitne osobistości twórcze. Trafiła tam jako pierwsza kobieta w historii. Jak przystało na niespokojną duszę, była typowym obieżyświatem i mieszkała po kolei w Wenecji, Rzymie, Londynie i Neapolu, gdzie dokonała burzliwego żywota w 1654 roku. Pozostawiła po sobie pamięć osoby niebojącej się mówić prawdy, pyskatej i przeklinającej jak szewc. Do dzisiaj zachowała się spora liczba jej obrazów; równie dużo zaginęło w odmętach historii. Do najbardziej znanych należą: Judyta odcinająca głowę Holofernesowi, Judyta ze służącą, Zuzanna i starcy, Danae, Pokutująca Maria Magdalena, Jael i Sisera, Ester przed Ahasuerusem oraz Autoportret. Największe wrażenie robi na mnie pierwszy z nich, oparty na starotestamentowej tradycji, według której, gdy wojska asyryjskie oblegały Betulię w Galilei, młoda ży*dówka Judyta udała się do ich obozu. Pozorując zamiar dokonania zdrady swojego narodu i korzystając z wielkiej urody, jaką obdarzyła ją natura, rozkochała w sobie wodza wrogich zastępów - Holofernesa. Ten pewnego dnia upił się podczas uczty i głęboko zasnął, ściągając na siebie śmierć. Kobieta bowiem, wykorzystując okazję, na którą z niecierpliwością czekała, odcięła mu głowę mieczem. Z uwagi na niezwykle ekspresyjną wymowę tego tematu, był on malowany przez takie tuzy jak: Cranach Starszy, Mantegna, Giorgione, Tintoretto, Rubens czy Caravaggio. Wszyscy oni przedstawili go w niezrównany sposób, ale żaden nie uczynił tego równie wstrząsająco jak niezwykła Włoszka. Na obrazie tego ostatniego na twarzy Judyty w trakcie dokonywania straszliwego czynu maluje się odraza pomieszana ze zdziwieniem widokiem wytryskującej gwałtownie, wielkiej strugi krwi. Oto niewinność dopuszcza się zbrodni, na którą tak naprawdę nie była gotowa. Judyta Gentileschi to osoba zupełnie innego pokroju. Przypomina anioła zemsty z rozkoszą czyniącego sprawiedliwość - bez oglądania się na twierdzenia, że „karma zawsze wraca”. Miecz w jej ręku nie ucina głowy - on ją odrzyna, powoli i ze smakiem. Jak doświadczony rzeźnik, trzyma w żelaznym uścisku dłoni włosy konającego i przyciska z nienawiścią jego głowę do posłania, aby nie mógł się ruszyć i zakłócić trwającego rytuału. Krew nie budzi w niej obrzydzenia. Przygląda się mękom zabijanego z wyraźną przyjemnością i stoickim spokojem, jakby chciała powiedzieć: „a czego się spodziewałeś za swoje czyny? - leż spokojnie, póki nie skończę!”. 😉 Czyż trzeba dodawać, że Judyta ma twarz łudząco podobną do oblicza malarki a jej ofiara przypomina Agostino Tassiego? Trudno o bardziej wymowny przykład zobrazowania marzeń o zemście dokonywanej na krzywdzicielu, który nie zaznał słusznej odpłaty. To także dowód, jak okropnej traumy doznała artystka i jak bardzo nie mogła sobie z nią poradzić. Bardzo cenię również Autoportret, na którym widnieje postać Artemizji na tle pokrywanego właśnie farbami materiału. Pochylona w niewygodnej pozycji, w prawej dłoni trzyma pędzel, który za chwilę wyczaruje pierwsze zarysy wykreowanej w jej umyśle sceny. Odziana jest w piękną, niezwykle bogatą suknię, jakiej detale oddane są z zachwycającą dokładnością, aż do najmniejszej zmarszczki materiału. Centralnym punktem jest jednak twarz malarki - wyraźnie uduchowiona, z półprzymkniętymi powiekami i wyrazem maksymalnego skupienia, a przy tym oblana żywym rumieńcem podniety. Oto artysta w całej pełni: dusza i serce wprost przelewają na płótno gotujące się w nich namiętności, których nie da się już okiełznać ani zamknąć w ich zaciszu. Obraz ten stanowi wspaniały przykład sztuki wielkiej, choć intymnej; wiwisekcję istoty twórczej natury. Te dwa dzieła Gentileschi podziwiam najbardziej, choć pozostałe również zasługują na uznanie. Zdradzają niezwykły kunszt pędzla i bogatą wyobraźnię Autorki, a także mistrzowskie operowanie światłocieniem i perspektywą. Choć to raczej omówione wcześniej zawiodły tę pełną utajonego cierpienia kobietę w uroczystej procesji na szczyt Parnasu - przy wtórze rzęsistych oklasków zgromadzonych tam licznie bogów i muz oddających hołd prawdziwej sztuce. Niewątpliwie w Elizjum znalazła w końcu ukojenie, na co zasłużyła po stokroć.
„Śledząc jej historię, odnosi się wrażenie, że niekiedy sama szukała problemów, postępując niezbyt rozważnie. Jest jednak prawdą, że i życie jej nie oszczędzało.”
„Podróże po Włoszech z Artemizją Gentileschi" to niezwykły album, który przedstawia koleje życia oraz twórczość jednej z najbardziej niezwykłych kobiet XVII stulecia, jaka kunsztem obrazów zdobyła nieśmiertelną sławę oraz uznanie. Opisuje ze szczegółami los artystki, nie stroniąc od drastycznych wydarzeń, które jak zły omen prześladowały ją niemal bez ustanku. Nieszczęśliwa w życiu osobistym, dawała upust kłębiącym się w niej namiętnościom, przenosząc je wprost na płótna, które do dziś zadziwiają ekspresją i sztuką wyrazu. Nie dorównywała talentem swojemu mistrzowi Michelangelo Caravaggio, nic w tym dziwnego - wszak tego rodzaju olbrzymów świat nie zna zbyt wielu. Była jednak artystką niewątpliwie wielką, która zasługuje na podziw oraz wieczną pamięć. Odcisnęła niezatarte piętno na europejskiej sztuce stała się przykładem osoby wybitnie obdarzonej przez opatrzność, jaka potrafi pokonać w zaciętej ciszy (poza krzyczącymi obrazami) wszelkie przeciwności losu oraz ciasne przekonania, którym hołdowali jej współcześni, iż płeć piękna nie nadaje się do sztalugi. I w tym również wielka jej zasługa - przetarła ścieżkę dla następczyń w twórczym rzemiośle, jakie ostatecznie pokonały panujące w tym względzie przesądy. Autor zabiera czytelnika w duchową podróż po niezwykłej Italii tropami życiowej drogi bohaterki. Odwiedza po kolei: wieczne miasto - Rzym, Toskanię z przepiękną Florencją, Wenecję - pyszną XVI-wieczną królową mórz, skąpany w słonecznych promieniach Neapol oraz szereg innych miast, które stanowią niewątpliwe dziedzictwo ludzkości. W każdym z tych miejsc szczegółowo opisuje najważniejsze zabytki oraz eksponaty z galerii sztuk, czym zdradza niekłamaną fascynację tym zakątkiem Ziemi. Ks. Kawecki dokonuje przy tym pieczołowitej analizy poszczególnych dzieł Artemizji - zarówno pod względem wartości artystycznej, jak i zamysłu twórcy, wiążąc ich powstanie z poszczególnymi wydarzeniami, jakie zachodziły w jego życiu. Co niezwykle cenne, przedstawione są także najważniejsze dzieła takich sław jak Giovanni Bellini, Tycjan, Tintoretto, Giotto i wielu innych mistrzów pędzla. W efekcie album nabiera charakteru przewodnika po włoskiej sztuce renesansu i baroku, co niewątpliwie wzbogaca jego wartość. Oczywiście nie brak odniesień do bogatej sztuki Caravaggio, który stanowił wzór dla głównej bohaterki. Jest także polski akcent, związany z Tamarą Łempicką, która namiętnie odwiedzała Włochy przy każdej nadarzającej się okazji. Podoba mi się również język, jakim posługuje się Autor- często przybiera postać pełnej pasji gawędy, nasączonej podziwem dla oglądanych dzieł oraz artyzmu ich twórców. Fachowość narracji ujawnia znawcę oraz wielbiciela sztuki. Co wyjątkowe, Pisarz przytacza także liczne ciekawostki związane z odwiedzanymi miejscami - chociażby kulinarne czy związane z uwarunkowaniami społeczno-narodowościowymi. Nie brak również rozważań o naturze dzisiejszych potomków Rzymian czy paraboli wiodących do mieszkańców kraju nad Wisłą. Wszystko to podane intrygująco i przystępnie - bez akademizmu oraz przesadnej sztywności, co jest częstą zmorą książek tego rodzaju. O bohaterce ojciec Redemptorysta pisze z szacunkiem, ciepłem i zrozumieniem dla jej trudnego oraz tragicznego w istocie losu. A także z wyczuciem, jakie pozwala dostrzec w tej wyjątkowej kobiecie przede wszystkim człowieka, który nie dał się złamać przeciwnościom i wbrew nim potrafił zadziwić świat. Dodatkową zaletą tej propozycji literackiej jest piękna oprawa. I tym razem Wydawnictwo Jedność stanęło na wysokości zadania, co przestało mnie już dziwić. Kredowy papier, liczne i niezwykle wierne reprodukcje obrazów, nasycone kolorami zdjęcia, które często zajmują dwie strony... Wszystko to stwarza wrażenie obcowania z prawdziwym dziełem sztuki poligraficznej. 9/10
„Malarstwo artystki przez wiele wieków pozostawało zapomniane, a jej imię zupełnie nie istniało w podręcznikach sztuki. (…) W ostatnich latach, jej nazwisko stało się symbolem emancypacji i walki z przemocą wobec kobiet. (…) W przyszłości dowiemy się zapewne jeszcze wiele o nowych faktach z jej życia, odkryjemy jej obrazy, pokochamy jej sztukę, a wraz z nią piękną Italię.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)