Craig Symonds - Nimitz na wojnie - recenzja

by - 17:20:00

Zaślepienie i nadmierna wiara we własne siły na ogół wiodą na manowce i przynoszą opłakane rezultaty. Gdy kieruje się nimi pojedynczy człowiek – skutki wywołanych tym nieszczęść dotyczą tylko jego samego. Gdy jednak zaciemnią umysły rządzących – oznaczają dramat całego państwa i narodu. Ta bolesna prawda znalazła swoje potwierdzenie w dziejach XX-wiecznej Japonii, kiedy to militarystyczna polityka władzy, oparta na wyjątkowo wątłych podstawach, sprowadziła na ten kraj największy kataklizm w jego historii.  

Na początku, jak to zwykle bywa, nic nie zwiastowało nadchodzącej katastrofy - Nippon w latach 1900 – 1941 był wschodzącą gwiazdą światowej polityki. To zamknięte dla zewnętrznego świata państwo z końcem XIX wieku wkroczyło na tory gwałtownego rozwoju społecznego i przemysłowego, które szybko wydały owoce. Ku zdumieniu wszystkich, Japonia w latach 1904–1905 wygrała konflikt z - wydawałoby się - wszechpotężną Rosją, po czym wzięła zwycięski udział po stronie państw zachodnich w I wojnie światowej. Już w 1910 roku do powstającego mocarstwa anektowano Koreę, a w okresie 1937–1941 inkorporowano znaczną część Chin. Pomiędzy 1940 a 1941 rokiem opanowano także tzw. Indochiny Francuskie, a więc dzisiejsze: Laos, Kambodżę i Wietnam. Kraj Kwitnącej Wiśni stał się prawdziwym imperium, kontrolującym znaczną część Azji. I chcącym rozszerzyć panowanie na cały ten kontynent. Rozochocone dotychczasowymi sukcesami koła wojskowe podjęły więc decyzję o dalszej ekspansji, tym razem wymierzonej przeciwko krajom zachodu – Stanom Zjednoczonym oraz Brytyjskiej Wspólnocie Narodów, które stały na drodze ich ambicjom. Całkowicie błędnie karmiły się wiarą, że kilka silnych ciosów, zadanych podczas błyskawicznych kampanii, skłoni aliantów do kapitulacji i wyrażenia zgody na nieograniczony rozrost potęgi rywala. Swoją ufność pokładały w potędze armii, która faktycznie była imponująca.  

Dość wspomnieć, że Japonia była trzecią potęgą morską świata, a jej lotnictwo należało do najliczniejszych i najnowocześniejszych na globie. Nie wzięto jednak pod uwagę, że tak naprawdę Japonia to kolos na glinianych nogach, jakiego możliwości są niezwykle ograniczone, zwłaszcza w porównaniu do USA. Bardzo szybko okazało się, że karzeł zamachnął się na olbrzyma. Ameryka w 1941 roku była bowiem największą potęgą przemysłową świata – jej potencjał przewyższał wszystkie inne kraje razem wzięte. Japonia, choć silna, dysponowała jedynie ułamkiem tych możliwości, a do tego była całkowicie uzależniona od dostaw z zewnątrz. W 1939 r. aż 80% zużywanej przez nią ropy pochodziło ze Stanów Zjednoczonych, a 10% z Holenderskich Indii Wschodnich. Wszystko to spowodowało, że wywołana przez Japończyków w 1941 roku wojna, po półrocznym paśmie wręcz oszałamiających zwycięstw, zakończyła się ich całkowitą klęską. Jej skutkiem były bezwarunkowa kapitulacja i amerykańska okupacją wysp macierzystych, jaka de facto trwa do dzisiaj. Jednak trzeba pamiętać, że klęska Nipponu nie była tylko i wyłącznie zasługą przewagi technicznej, ludnościowej oraz przemysłowej USA, ale także skutkiem działania ich doskonałych dowódców i strategów, którzy umieli w znakomity sposób wykorzystać wszystkie te atuty i przekuć je w bezapelacyjne zwycięstwo. Jednym z nich był bohater recenzowanej książki - admirał Chester Nimitz, który jeszcze za życia stał się żywą legendą.   

„Wielkość Nimitza polegała nie tyle na zdolności do wielkich czynów, ile na łatwości, z jaką udawało mu się przekonywać innych, że są do takich czynów zdolni.”  

Chester Nimitz to jeden z tych wielkich dowódców, którzy do pewnego czasu mozolnie i prawie niezauważalnie wspinając się po szczeblach kariery, pozostawali w ciągłym cieniu, wręcz nie rzucając się w oczy. W latach przedwojennych kierował dywizjonem okrętów podwodnych. Następnie został dowódcą krążownika, by w 1939 objąć niepozorne stanowisko szefa Biura Nawigacji Floty USA. Dopiero po japońskim ataku na bazę w Pearl Harbour 7 grudnia 1941 roku jego kariera nabrała błyskawicznego tempa. Ten „dzień hańby” przebudził olbrzyma, jednak wszyscy mieli świadomość, że aby ten mógł w pełni wykorzystać swoją siłę, musi używać nie tylko mięśni, ale przede wszystkim mózgu. Potrzebny był strateg, który opanuje wywołany bezprecedensową klęską chaos i powiedzie Amerykę oraz jej flotę do zwycięstwa, opracowując efektywny plan pokonania przeciwnika. Prezydent Roosevelt, wiedziony instynktem, postawił na Nimitza i 16 grudnia mianował go dowódcą całej floty Pacyfiku, która miała zmierzyć się z potężną i triumfującą Japonią. Z ust Przywódcy wyrwały się znamienne słowa wypowiedziane do sekretarza marynarki: „Powiedz Nimitzowi, aby jechał do Pearl Harbour i siedział tam, dopóki nie wygramy wojny.”  

Szybko okazało się, że Prezydent postawił na właściwego konia. Nowy dowódca floty dysponował bowiem błyskotliwym zmysłem strategicznym i co równie ważne, także unikalnymi cechami charakteru oraz umysłu. Najważniejszą z nich była umiejętność dobrania sobie takiego zespołu współpracowników, który gwarantował efektywną współpracę pomiędzy jego członkami, tworząc coś w rodzaju „trustu mózgów”, szybko wykuwającego założenia planowanych operacji, a następnie wykonującymi je w najbardziej skuteczny sposób. Do „stajni” Nimitza należeli przede wszystkim kontradmirałowie: Frank Fletcher oraz William Halsey. Najbardziej barwną postacią, przypominającą nieco generała Pattona, był ten ostatni, zwany pieszczotliwie „buldogiem”, co doskonale oddaje jego usposobienie. Zasłynął stwierdzeniem, że: „gdy zrobi już wszystko, co do niego należy, po japońsku będzie mówiło się wyłącznie w piekle” oraz wiodącą go do boju maksymą: „Zabijać Japońców, zabijać Japońców, zabijać jeszcze więcej Japońców”.  

Później do tego „dream teamu” dołączył jeszcze kontradmirał Raymond Spruance. Wszyscy trzej należeli do oficerów nowego typu – agresywnych, zażartych i niecofających się w obliczu niepowodzeń. A przede wszystkim, podobnie jak Nimitz, umieli perfekcyjnie posługiwać się najgroźniejszą i na początku jeszcze trochę niedocenianą bronią marynarki – lotniskowcami. Z samego admirała emanował kamienny spokój, pozwalający okiełznać te wszystkie wielkie indywidualności z jakimi przyszło mu współdziałać, dzięki czemu nie dochodziło do zdawałoby się nieuchronnych konfliktów. Co bardzo cenne u dowódcy, pozostawiał swoim podwładnym bardzo szeroki zakres autonomii, nie wtrącając się w ich styl działania i podjęte decyzje. Sprawował jedynie ogólny nadzór i czuwał nad przebiegiem operacji – podwładni więc „mogli się wykazać”. Zamiast wydawać kategoryczne rozkazy, wolał przekonywać do swoich racji. Jeśli jednak wymagały tego okoliczności – potrafił również być stanowczy. I prezentował niewzruszoną wolę oraz pewność zwycięstwa.  

„(...) reprezentował inny styl dowodzenia: cichszy, bardziej skupiony na uważnym słuchaniu, skromności oraz cierpliwości. Nimitz nie wahał się podejmować trudnych decyzji – w krytycznych momentach działał równie odważnie jak dowolny inny dowódca tej wojny. Wierzył jednak, że sukces zależy w równej mierze od zapewnienia odpowiednich warunków jak od determinacji; pokory, lecz i agresywności; a także pozyskiwania sobie ludzi, a nie tylko okazywania swojej wyższości.” 

Jak pokaże przyszłość, Nimitz dysponował jeszcze jednym wielkim atutem - wyjątkowym szczęściem wojennym, co sam Napoleon uważał za jeden z najważniejszych przymiotów dobrego oficera.  

Przed nowym admirałem stanęło na początku wojny bardzo trudne i jak wielu sądziło niewykonalne zadanie. Flota Pacyfiku, która dopiero co poniosła prestiżową klęskę w Pearl Harbour, dysponowała jedynie czterema lotniskowcami. Japończycy mieli ich tyle samo, lecz wkrótce miały dołączyć dwa kolejne, będące na ukończeniu. Na wszystkich frontach byli w ofensywie i odnosili błyskotliwe zwycięstwa. Posiadali też znakomitych admirałów, którzy stosowali pionierską taktykę potężnych uderzeń lotniczych, wykonywanych z lotniskowców skupionych w jednym związku taktycznym – słynnym „Kidō-butai”.  

Nimitz wiedział, że wobec przewagi wroga droga do zwycięstwa wiedzie tylko poprzez odebranie mu inicjatywy strategicznej. A to oznaczało konieczność podjęcia działań ofensywnych, do czego jednak musiał przekonać prezydenta Roosevelta. I choć mu się to udało, był również pełen obaw – utrata choć jednego lotniskowca oznaczałaby katastrofę. Pomimo wszystko wydał rozkaz: „atakować”. W styczniu 1942 roku przeprowadzono więc rajd na bazy japońskie, znajdujące się na wyspach Marshalla oraz Gilberta, bombardując je bezlitośnie. Nie osiągnięto wielkich sukcesów, jednak pokazano synom Nipponu, że Amerykanie nie będą biernie czekać na rozwój wypadków. Wkrótce Japończycy zdecydowali się na opanowanie Papui-Nowej Gwinei – wielkiej wyspy znajdującej się nieopodal Australii. Nimitz zdecydował, że trzeba ich powstrzymać za wszelką cenę i tak doszło do pierwszej w historii wielkiej bitwy lotniskowców, w której przeciwnicy wymieniali ciosy na ogromne odległości, nie widząc się wzajemnie. Doszło do niej na błękitnych wodach Morza Koralowego pomiędzy 4 a 8 maja. Nimitz skierował w obszar japońskiej operacji zespół dwóch lotniskowców pod dowództwem Fletchera. Wynik tego starcia był teoretycznie remisowy – strony zatopiły sobie nawzajem po jednym lotniskowcu i po jednym poważnie uszkodziły – jednak ze wskazaniem na Amerykanów, gdyż Japończycy podjęli odwrót, a ich transportowce, wiozące wojska mające opanować Port Moresby, musiały zawrócić jak niepyszne. Niedługo potem doszło do przełomu w całej wojnie na Pacyfiku – bitwy o Midway. Była ona skutkiem zuchwałej operacji, jaką również kierował Nimitz. Zespół lotniskowców „podwiózł” w pobliże wysp japońskich średnie, dwusilnikowe bombowce pod dowództwem pułkownika Jamesa Doolittlea z zadaniem podjęcia bombardowania Tokio i innych dużych miast. Nikt wcześniej nawet nie przypuszczał, by był możliwy start tak dużych maszyn z krótkiego przecież pokładu lotniskowca – używano tylko samolotów jednosilnikowych, które jednak siłą rzeczy miały mniejszy udźwig oraz zasięg. Pomimo obaw niezwykły rajd zakończył się pełnym powodzeniem. Zszokowani Japończycy doszli do wniosku, że niosące pożogę w serce ich kraju samoloty startowały z bazy lotniczej na Midway – atolu leżącym w archipelagu Hawajów. I postanowili  unieszkodliwić. Do tego celu zgromadzili cztery lotniskowce, tworząc potężną grupę uderzeniową. 

Nimitz bezbłędnie przejrzał ich zamiary i wysłał swoje siły w pobliże obszaru operacji prowadzonej przez przeciwnika. Pomiędzy 4 a 7 czerwca doszło do starcia, które dzięki doskonałemu dowodzeniu przez admirała zakończyło się pogromem floty Kraju Kwitnącej Wiśni. Straciła ona wszystkie swoje lotniskowce uderzeniowe za cenę jednego okrętu tego typu po stronie amerykańskiej. Oznaczało to, że japońskiemu potworowi wyrwano zęby, a dalszy przebieg konfliktu był już przesądzony - tym bardziej, że stocznie USA wręcz seryjnie wypluwały z siebie nowe jednostki, a zwłaszcza supernowoczesne, najpotężniejsze na świecie lotniskowce klasy „Essex”. Od tego momentu Jankesi byli w ciągłej ofensywie, jaką nieodmiennie kierował Nimitz, przekonując do swojej koncepcji prowadzenia wojny najwyższe czynniki w państwie. Po zażartych i trwających od 7 sierpnia 1942 do 8 lutego 1943 roku bojach o Guadalcanal w archipelagu wysp Salomona, ostrze natarcia prowadziło przez środkowy Pacyfik wprost w serce Japonii. Dalsze walki przypominały okładanie pałką leżącego. Japończycy szli od klęski do klęski, a wszystko zakończyło się podpisaniem aktu bezwarunkowej kapitulacji na pokładzie pancernika USS Missouri w Zatoce Tokijskiej 2 września 1945 roku. Po tej chwili w pełni zasłużonego triumfu admirał szybko usunął się w cień i osiadł w swoim domu w Berkley. Zmarł w łóżku 20 lutego 1966 roku, trzymany za dłoń przez ukochaną żonę Catherine. 

„Chester Nimitz zmarł po cichu, nie robiąc zamieszania, co pasowało do jego charakteru.” 

„Nimitz na wojnie. Od Pearl Harbour do Zatoki Tokijskiej” Craiga Symondsa to biografia wojenna legendarnego dowódcy amerykańskiej Floty Pacyfiku - Chestera Nimitza. Autor szczegółowo opisuje życiorys tej postaci, skupiając się na latach 1941–1945, kiedy to na jej barkach spoczywał ciężar prowadzenia wojny z imperium japońskim. Z obrazu nakreślonego przez Historyka wyłania się obraz jednostki wybitnej; jednej z tych, które jak kometa przebiegają nieboskłon dziejów. Niezwykły koktajl porywającego zmysłu strategicznego, rzadko spotykanych cech charakteru i przymiotów rozumu uczynił z Nimitza jednego z największych wodzów w historii. Był człowiekiem, jaki w skrajnie trudnych warunkach zawsze zachowywał przytomność umysłu, żelazną konsekwencję, błyskotliwość w działaniu oraz stoicki spokój.   

Pamiętał przy tym, że: „A najdzielniej biją króle/ A najczęściej giną chłopi”, więc oszczędzał swoich żołnierzy, nie posyłając ich na straceńcze misje i zawsze dbał, by straty ludzkie były jak najmniejsze. To rzadka sztuka wśród dowódców – wielu z nich dąży do osiągnięcia sukcesu za wszelką cenę. Autor nie ogranicza się jednak do opisu wojennych przewag swojego bohatera, lecz przybliża także jego życie osobiste. W tym ujęciu admirał jawi się jako człowiek niezwykle ciepły, gorąco kochający swoje dzieci oraz żonę, z którą rozstawał się jak tylko mógł najrzadziej, w chwilach rozłąki pisząc do niej wzruszające listy. A także opowiadający przy każdej okazji wprawdzie cringeowe dowcipy, wprowadzające jednak wśród towarzyszących mu oficerów poczucie spokoju i opanowania. Co warto podkreślić, wykazywał się także politycznym zmysłem - umiał z wielką zręcznością przekonać do swoich koncepcji prezydenta Roosevelta podczas często wielogodzinnych dyskusji, w trakcie których nie brakowało również ostrych słów. Wielką siłą książki Symondsa jest holistyczne ujęcie postaci Nimitza - ze wszystkimi jej niuansami i cieniami. Pozwala to spojrzeć na niego nie tylko jak na dowódcę najpotężniejszej floty świata, pod którego rozkazami znajdowały się setki tysięcy ludzi, ale także zobaczyć go jako troskliwego ojca i męża, zjednującego charakterem zarówno osoby w mundurach, jak i te noszące garnitury oraz podejmujące decyzje polityczne ogromnym znaczeniu dla przebiegu wojny. 

Język używany przez Autora pozbawiony jest zbyt dużej ilości specjalistycznego słownictwa. Nie przytłacza też technicznymi szczegółami, co ułatwia lekturę książki nawet laikom militarno-historycznym. Praca podzielona jest na przejrzyste i chronologicznie ułożone części oraz rozdziały opisujące poszczególne etapy życia Nimitza. Liczne mapy pozwalają na szczegółowe śledzenie przebiegu poszczególnych operacji wojennych. Na końcu zamieszczone , jak przystało na rasowe dzieło historyczne, bardzo obszerna bibliografia oraz indeks, dzięki któremu można szybko znaleźć w treści tekst odnoszący się do poszukiwanego nazwiska. Na pochwałę zasługuje również wydanie owej propozycji literackiej. Efektowna okładka z imponującą grafiką, starannie dobrany papier i liczne zdjęcia robią duże wrażenie. Całość zamyka błyszcząca obwoluta. Słowem – biografia idealna. Dla miłośników historii pozycja obowiązkowa – 9/10. 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)