Dorota Glica - Odludzie - recenzja
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Doroty Glicy niestety nie zalicza się do udanych - choć z pewnością dam jej jeszcze szansę, bo przecież jedna jaskółka wiosny nie czyni. Znajdująca się za nęcąco mroczną okładką treść nie spełniła żywionych oczekiwań, ale nie wykluczam, że może Twoje odczucia względem lektury będą odmienne. O tym zawsze najlepiej przekonać się we własnym zakresie. Zanim jednak rozwinę subiektywną część recenzji, pora na wnikliwą analizę fabuły. W tej nieszczęśnie niewiele trzyma się starannie wykreowanej całości, jaką najczęściej proponuje czytelnikom moje ulubione Wydawnictwo, czyli Filia Mroczna Strona. Chaotyczność, liczne nieścisłości czasowe – a przez to błędy logiczne - zakłócają bowiem odbiór historii, której cel powstania finalnie pozostaje zupełnie niejasny...
“Ale żebyś zrozumiała, powinnam Ci wszystko opowiedzieć od początku, a Ty musisz obiecać, że mi uwierzysz, choćby to, co mówię, wydało Ci się nieprawdopodobne (...).”
Mam nieodparte wrażenie, że Autorka niepotrzebnie pokusiła się o stworzenie alternatywnej wersji szaleństwa, jakie ogarnęło ludzkość w czasach epidemii pewnej choroby o skrótowej nazwie zaczynającej się literą C i kończącą liczbą 19. Początek narracji niestety niebędącego wcale thrillerem “Odludzia” niemalże od razu otwiera opisanie rzeczywistości naznaczonej nowym, pochodzącym z Afryki wirusem o wysokiej śmiertelności i groźnych dla zdrowia konsekwencjach. Ludzkość wariuje, pustoszy stany magazynowe sklepów; znaczna ich część umiera zresztą w samotności i... zostaje później zakopana w bezimiennych mogiłach. Ci nieliczni, jacy mieli szczęście przejść chorobę z wciąż bijącym sercem i tak po czasie przemieniają się w zombie, owładnięci mgłą cov... Analogiczną do tej, którą jeszcze do niedawna straszono w mediach. Przestano po napływie do kraju ludności innego państwa, kiedy to plaga magicznie zniknęła, ale to temat na inną historię. W tej główną rolę odgrywa pewne małżeństwo...
“Straty tak wielkiej, że pęka serce i nie ma żadnej nadziei, że ból, który się wtedy odczuwa, kiedyś ustąpi. Jest za to pewność, że będzie z Tobą już na zawsze i wrośnie tak głęboko, że stanie się częścią Ciebie i nigdy się go nie pozbędziesz.”
Krugerowie spodziewają się pierwszego dziecka akurat w chwili, kiedy miasto pogrąża się w całkowitym bezładzie. Przerwy w dostawie prądu, problem z dowożeniem żywności, kontrole policyjne na ulicach i konieczna izolacja w domach. Brzmi, jak gdyby było już grane, prawda? W autorskiej, apokaliptycznej wizji Autorka przedstawia nawet dalej idące restrykcje, jakim zostało poddane społeczeństwo. Ludzie padają jak muchy w ilości tak trwożącej, że jeszcze moment i z pewnością pan Bóg musiałby się zastanawiać, którym ze sposobów ponownie zaludnić ulubioną Planetę. Małżeństwo odgrywające w powieści najistotniejszą rolę główkuje, co zrobić, aby dać szansę na przetrwanie sobie i oczekiwanemu dziecku. W końcu wpada na pomysł, że zbierze odpowiednie zapasy oraz przeniesie się do środka lasu, gdzie zacznie żyć na tytułowym odludziu tak długo, jak okaże się to konieczne. I o ile do tego momentu fabuła zapowiadała się w miarę intrygująco, o tyle odtąd zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Z niewiadomych przyczyn, zmierzając do nabytego kampera samochodem, para poza nieokreślonymi rzeczami, mającymi pozwolić im przeżyć, zabiera ze sobą... wszystkie rośliny, których żona miała ponoć na balkonie prawdziwą puszczę. Rozumiem - są rzeczy ważne i ważniejsze, ale zagadką pozostaje, jak oprócz nich zmieściły się w aucie: wyprawka dla przyszłego noworodka, odzież dla dwójki dorosłych, potencjalne uzbrojenie, pościele, baterie, butle gazowe i reszta rzeczy koniecznych do przetrwania w centrum głuszy przez nieokreślony czas. To jeszcze nic. Szybko okazuje się bowiem, że mąż wykopał koło wozu studnię, zatem musiał mieć także zaprawę murarską, łopatę i inny osprzęt - nie sądzę, by ktokolwiek lubił pić deszczówkę z ziemią. Co odsłoni przyszłość, do magicznego samochodu musiały także wejść: wędka, maszyna do szycia, słoiki do przetworów i niezliczona ilość przedmiotów, jakie zmaterializują się w fabule. Chciałabym mieć umiejętność aż takiego zaginania przestrzeni – przede wszystkim w biblioteczce... 😉
Niezwykle interesującym pozostaje fakt, że małżeństwo (później w dodatku z trójką dzieci) przetrwało na przewiezionych do lasu zapasach kilka lub kilkanaście lat (Glica nie trzyma się ram czasowych)... Gotując (na czym?), smażąc (jak?), grzejąc się w trakcie ŚNIEŻNEJ ZIMY w kamperze (energia z fantazji?), szyjąc ubrania (z czego?), robiąc weki (w jaki sposób je podgrzewano?), łowiąc ryby z potoku (jak wskazuje fabuła, najmłodszy syn miał wówczas pięć miesięcy - nie wiedziałam, że mógłby taką zjeść) i... polując na okoliczną zwierzynę MAŁYM ŁUKIEM. Nie wiem, czy miałeś kiedykolwiek styczność ze strzelaniem nawet i z dużej broni tego rodzaju oraz próbować cokolwiek nią przebić. To jest po prostu niewykonalne, kiedy ma za krótkie ramiona. I wyłania się tu następny brak logiki – w trakcie sceny próby ustrzelenia zająca, BIEGAJĄCE z owym “śmiercionośnym” przedmiotem dzieci są w wieku zaledwie kilku miesięcy i ponad dwóch lat (przynajmniej zgodnie z moimi obliczeniami). Nie wiem też, jak długo można by się żywić zwierzyną łowną, pozostając w POLSKIM lesie. Chciałabym napisać, że to koniec niegodnych wiary kwestii, ale niestety. W pewnym momencie rodzinie ginie pies. Szukają go pół dnia, jednak... mężczyzna znajduje go dopiero kolejnego ranka koło (powstałej nie wiadomo jak i z czego) studni. Każdy wie, że przestawienie kampera w jej pobliże utrudniłoby życie, więc po cóż to robić. Z dosłownego mroku fabuły wyłania się później postać mściciela, którego skala zemsty i jej rodzaj są absolutnie niewspółmierne do poniesionych krzywd. Tego nie będę rozwijać, bo być może zechcesz samodzielnie przekonać się czy to książka dla Ciebie a to zbyt duży spojler. Jest jeszcze dziewczynka, jaka przez szmat czasu pozostawała w dziczy pod opieką Krugerów (i kolejne nielogiczności czasowe względem jej metryki a wiekiem bytujących tam chłopców) a wiele lat później w Wigilię zostaje odnaleziona przez samotną i naznaczoną tragedią policjantkę. Ta ostatnia czuje z niemówiącą dziwną więź i postanawia zrobić wszystko, aby ustalić jej przeszłe losy. Choć zakończenia tej części narracji spodziewałam się od początku, żywiłam nadzieję, że Autorka nie zdecyduje się na tak irracjonalną opcję. Niestety – to właśnie uczyniła. Chciałabym napisać, że tę książkę ratuje niepokojący klimat, ale tak nie jest – przez lwią część opowieści płakałam ze śmiechu, co właściwie mogę uznać za pewien plus i wędrowałam brwiami gdzieś w okolicę linii włosów z powodu nagromadzenia absurdów.
“Odludzie” nie spełnia wymogów gatunkowych thrillera, kryminału ani literatury obyczajowej, tragicznej czy (do końca) postapokaliptycznej. Nie wyłania się z niego żadne istotne przesłanie, funkcja rozrywkowa jest dyskusyjna (choć osobiście cenię ilość momentów, jakimi mnie przewrotnie uśmiechnęła) a wartości dla literatury nie potrafię wyłonić. Nic nie trzyma się tutaj tak zwanej kupy, narracja jest prowadzona z wielu perspektyw i powtarza przy tym znaną już czytelnikowi treść, zbędnie zapełniając strony. Na domiar złego uczyniona przez dwie osoby korekta nie jest dokładna. Kilkakrotnie spotkałam wyraz “który” w jednym zdaniu. Odbioru powieści nie poprawia też ostry język - wypowiedzi są tak krótkie i proste, że aż wybrzmiewają szarpanymi akordami. Mam wrażenie, iż niestety coraz częściej odchodzi się od tworzenia tych dłuższych, porywających i urzekających zgrabnie układną treścią. Zamiast nich czyni się jak najprostsze linijki, mające czytelnika za mało wymagającego; muszącego się pogubić przy trudniejszym tekście. W “Odludziu” spodobały mi się właściwie tylko ważne społecznie zdania: “Poświęciła nam całe życie, a teraz leży tam zupełnie sama... (...) do dziś nie potrafił sobie darować, że nie był przy jej łóżku, kiedy umierała, że nie mógł się pożegnać (...)” - bo traktują o czymś, co stało się udziałem wielu mieszkańców Polski wcale nie tak dawno. Szybko giną one jednak w morzu chaosu, po którym suną leniwie spienione fale nonsensu. Zważywszy na jego obezwładniający wymiar, uważam, iż jest to po prostu słaba książka. Być może odbierzesz ją inaczej - choć będziesz musiał przymknąć oczy na wiele nielogicznych kwestii. Za piękny projekt okładki, liczne chwile przekornego rozbawienia fabułą, poniższy i powyższy cytat oraz z nadzieją na lepsze spotkanie literackie w przyszłości: 4/10.
“(...) czytanie książek (...). Tylko wtedy przenosił się do innego świata, w którym wszystko miało sens. W którym przeżywał przygody, jakich w świecie realnym nie miałby szans doświadczyć.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)