Literatura obyczajowo-romantyczna ma funkcję typowo rozrywkową. Odpowiednio lekko podana, staje się najlepszym odmóżdżaczem wówczas, gdy chcesz na chwilę odpocząć od dantejskich scen zbrodni, rozważań nad narracją piękną albo poszerzania wiedzy historycznej. Aby jednak miała szansę stworzyć dla Twojego umysłu przystań na oddech, miast irytować nieracjonalnymi zachowaniami bohaterów czy doprowadzać do tak zwanej szewskiej pasji absurdalnymi zdarzeniami, musi zostać właściwie wykreowana. Nie można się bowiem oszukiwać - oczywiście, że da się stworzyć historię miłosną pozbawioną jakichkolwiek wartości czy celu, w jakiej niewiele kwestii będzie miało sens. Zadrukowany w ten sposób papier staje się jednak zaledwie makulaturą - i to bezpowrotnie straconą. Nie widzę powodu, dla którego ktokolwiek miałby tracić w ten sposób potencjał literacki. Romanse zdecydowanie mogą być przecież czymś bardzo wartościowym. Urzekjącym słowami, uśmiechającym niebanalnymi postaciami, porywającym czytelnika w wir nieprzewidywalnych perypetii. Gatunek niesamowicie potrzebny, bo bliski codzienności - a także dający to, czego czasem poszukuje absolutnie każdy: chwili wytchnienia. Słodko-gorzkiej, budującej lub po prostu podświadomie zwracającej się do jaźni: teraz relaks, przedstawię Ci przyjemną historię. Za to właśnie cenię fabuły obyczajowe, po jakie sięgam zawsze, kiedy czuję, że z piekielnie mrocznych czeluści chciałabym na moment przemieścić się na puszystą, białą chmurę prostych przyjemności semantycznych. Powodowana taką potrzebą, zdecydowałam się poznać “Nieobecnego” - kontynuację “Niepoznanego” Aleksandry Łacic. Posiadająca tłoczone elementy okładka zwróciła moją uwagę również bijącym od niej spokojem. Przytulnie majestatycznym komfortem, jaki marzyło mi się odkryć za tym udanym projektem graficznym. Odsłonił on przede mną natomiast... nieprzewidzianą ni nieprzewidywalną dozę abstrakcyjnych zdarzeń.
Wiedziałeś, że ten dzień w końcu nadejdzie. Odpychałeś tę świadomość w swoim umyśle, jednak nie masz już żadnego wyjścia. Możesz tylko patrzeć. Na niebieską taśmę, którą policjanci rozciągnęli na działce znajdującej się tuż za płotem, stanowiącym teraz cienką granicę pomiędzy Twoim spokojnym aż do teraz życiem a przyszłą, nieuchronną karą. Na żółtą koparkę z chrzęstem wydobywającą ziemię dzielącą ją od tajemnicy, jaką tak skrzętnie ukrywałeś przez całe dwadzieścia lat. A także na trzęsące się ręce, pokryte małymi kropelkami potu, pomimo działającej klimatyzacji. Od kiedy dopuściłeś się strasznego czynu, mrocznie spoczywającego w głębi Twojego umysłu, nie ma nocy, aby nie wypełzał, by szarpać Twoją jaźń piekącymi okruchami wspomnień i malować obrazy, wyrywające z ust mimowolne jęki przerażenia. Wkrótce będziesz musiał za wszystko zapłacić, by w końcu uwolnić się od długiego cienia starego grzechu i pozbyć brudnego sekretu oblepiającego duszę. Wreszcie stanie się sprawiedliwość, której tak łaknąłeś i zarazem bardzo obawiałeś. Ale nie będziesz w tym sam. Jest jeszcze Twój były przyjaciel Marcin Zgonowicz – teraz znany dziennikarz i celebryta. To właśnie z nim w sierpniu 2004 roku pojechałeś do Ośrodka Uniwersytetu Mikołaja Kopernika nad Bachotkiem. Zabraliście także swoje dziewczyny - Martę i Ilonę. To miał być kilkudniowy wypad pod namioty, pełen pięknych wrażeń nad malowniczym jeziorem. A zamienił się w Wasz największy koszmar. Miejscowy chłopak napadł na Twoją przyszłą żonę z zamiarem gwałtu, a Wy na własną rękę wymierzyliście mu sprawiedliwość, która posunęła się zdecydowanie zbyt daleko. Po prostu sytuacja wymknęła się spod kontroli. Jego ciało wrzuciliście do dołu naprędce wykopanego na działce należącej do Twojego przyszłego teścia...