Patrick Deville - Sansara - recenzja

by - 18:45:00

Esej podróżniczy, który można przeczytać niczym wciągającą opowieść? Voilà! 😉 Indie to kraj kontrastów. Ten oklepany zwrot oczywiście nie oddaje całej złożoności sytuacji krainy, która dosłownie tonie w przeciwieństwach. Z jednej strony to największa demokracja świata, rozciągająca się na przestrzeni blisko 3.300.000 km² i na której żyje 1,452 miliarda ludzi - nie bez powodu płaszczyznę, którą zajmuje, nazywa się subkontynentem. W samej stolicy – New Delhi żyje prawie 30 milionów mieszkańców. Z drugiej, to państwo, w jakim panuje permanentny stan wyjątkowy, ograniczający się co prawda oficjalnie tylko do stanów ammu i Kaszmirny, jednak tak naprawdę rozciągający się na cały kraj, zmuszony do ciągłej, podwyższonej gotowości w związku z zagrożeniem atakami terrorystycznymi ze strony islamskich radykałów. Regiony te stanowią kość niezgody z Pakistanem, który również rości sobie do nich prawa. Stoczono o nie już trzy wielkie wojny, będące pokłosiem kolonialnych rządów Europejczyków. Po ich odejściu Indie Brytyjskie uległy rozpadowi i z chaosu, po uprzednim krwawym konflikcie w 1947 roku, wychynęły dwa polityczne byty – Republika Indii oraz Islamska Republika Pakistanu, będące dla siebie nawzajem śmiertelnymi wrogami. Obecnie pozostają w całkowitym klinczu, gwarantującym stabilność sytuacji: obydwa dysponują bronią atomową, zapewniającą wzajemne zniszczenie. Jak pokazuje teraźniejszość – nie do końca. Właśnie znowu rozgorzały walki, ograniczające się do starć w przestrzeni powietrznej, choć ich strony podobno skłaniają się do zawarcia ponownego rozejmu. Czas pokaże, co będzie dalej.  

Indie są również jedną z największych gospodarek świata – zajmują pod tym względem piątą pozycję. Jednak sam rozwój jest bardzo nierównomierny, więc tak naprawdę funkcjonują obok siebie dwie różne rzeczywistości... Nie pomaga nawet zaangażowanie rządu, który przeznacza ogromne środki na rozwój nauki, edukacji oraz nowych technologii, próbując je niwelować. Obok wzbijających się w niebo wieżowców, nowoczesnych biurowców, bogatych dzielnic z apartamentowcami posiadającymi baseny na tarasach i rzutkich biznesów (nieraz o międzynarodowych zasięgach), rozciągają się obszary bezdennej biedy, o jakiej nie śniło się nawet przedstawicielom europejskiej cywilizacji. Pozbawione jakiejkolwiek infrastruktury, tonące w śmieciach oraz odrzucające brudem i naprędce postawionymi lepiankami, wzmocnionymi kartonami, gumą i blaszanym złomem. Właśnie to jest udziałem ponad 40% populacji, która żyje za 1,25 dolara dziennie - z czego około 300 milionów funkcjonuje w slumsach. Społeczeństwo dzieli się na dziedziczne kasty, co jest źródłem wielu problemów. Wprawdzie zniesiono je oficjalnie po uzyskaniu niepodległości, lecz jego tradycja nic sobie z tego nie robi. System ten opiera się na ścisłej hierarchii, w której niektóre warstwy są bardziej „czyste” niż inne, co przekłada się bezpośrednio na status zajmowany we wspólnocie. Istnieją cztery główne: bramini (kapłani), kszatrijowie (rycerze), wajśjowie (rolnicy i kupcy) oraz siudrowie (służący). Poza nimi funkcjonują tak zwani nietykalni (Dalit), będący pariasami często otoczonymi pogardą. Wśród członków wyższych kast ich dotknięcie jest uważane za nieczyste i dlatego wymaga przeprowadzenia specjalnego rytuału oczyszczającego. Aby tego uniknąć czasami oznacza się ich Tilaką – barwną kropką umieszczaną na czole.  Panującą religią jest politeistyczny hinduizm, który wyznaje około 70% ludności. Opiera się na wierze w święte księgi Wedy oraz reinkarnację, czyli ponowne wcielenie duszy w nowy byt po śmierci, jakim może być także zwierzę lub roślina. Kultem otoczone są także święta rzeka – Ganges oraz posiadające taki sam status zwierzęta – krowy. Spożywanie ich mięsa jest zabronione, wolno to robić jedynie z mlekiem. Do takiego właśnie kraju przeciwieństw wiedzie czytelnika Autor recenzowanej książki. Czy z powodzeniem? 

Nie tylko oczy są zwierciadłem duszy. Są nimi także wspomnienia, wirujące delikatnie w sercu i przypominające przeszłe chwile, skryte pod grubą warstwą codzienności. Czasami przywołują nawet obrazy, których nigdy się nie doświadczyło. Tak jakby należały do innej, obcej świadomości, jaką trudno objąć rozchwianym wskutek tego umysłem. Rozumieją to tylko niepozorni, śniadzi mieszkańcy subkontynentu indyjskiego, dla których jest to rzecz w pełni oczywista, niepowodująca uniesienia brwi w niemym zdumieniu. Tłumaczą z szerokim uśmiechem, że to zjawisko ściśle powiązane z sansarą, która w ich skomplikowanym języku oznacza „nieustanne wędrowanie”. Nie ma ono znaczenia, które dla Europejczyka sprowadza się do banalnego przenoszenia się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu przygód lub akcie ucieczki od zgiełku współczesnego świata. Dla nich ma ono wymiar transcendentny, wymykający się jedynie zmysłowemu poznaniu. Oznacza bowiem wędrówkę dusz, boski kołowrót narodzin i śmierci, będący cyklem reinkarnacji. Według tej wizji, po zakończeniu swojej drogi życia, każdy człowiek podlega kolejnemu wcieleniu w nowy byt, niebędący przypadkowym wyborem. Może nim być ciało ludzkie, ale także powłoka zwierzęca lub roślinna. Wszystko zależy od nagromadzonej karmy, tworzącej bagaż przyszłych doświadczeń. W ten sposób nieśmiertelna dusza człowiecza zamknięta jest w zaklętym kręgu, odradzając się w każdym następnym upostaciowieniu. Można go przerwać jedynie drogą nirwany, oznaczającą osiągnięcie stanu najwyższego spokoju i szczęścia. Choć niby rozumiesz to wszystko doskonale, to Twoja „biała” jaźń tak naprawdę nie do końca pojmuje te wszystkie zawiłości. Musisz je więc przyjąć na wiarę, nie próbując analizować w daremnym trudzie. W takich chwilach przychodzą Ci na myśl słowa listu Rimbauda: „...jakie to szczęście, że żyjemy tylko raz, i że jest to oczywiste”. Czy aby na pewno? Czy piękny w swoim zwichrowaniu umysł artysty sprzed wieków rzeczywiście miał rację? Mądra nostalgiczność jego twierdzenia pryska w zetknięciu z obrazami rozległych, ospałych równin oraz wzgórz kraju, który jakby sam przeżywał sansarę bez końca, ale chyba i bez początku. Jego historia ginie w pomroce dziejów, nurzając się w tyglu wydarzeń, jakich przebiegu i ostatecznego znaczenia nikt do końca nie pojmuje.  

Na pewno nie człowiek przychodzący tu z innego, jakże odległego świata. Świata bogactwa i ciągłej nirwany, pełnego mechanicznych urządzeń, ułatwiających życie i jednocześnie pozostawiających za sobą pustkę duszy oraz serca w ciągłej trwodze beznadziei i niepewności. W którym każdy chciałby żyć wiecznie, choć nie potrafi sprecyzować celu egzystencji ani wyartykułować sensownie, po co miota się tak przeraźliwie w ciągłym wysiłku dla osiągnięcia tego, co każdy bramin odrzuciłby ze wzgardą bez chwili namysłu. Wiesz, że gdzieś tam w przestworzach krąży widomy znak technicznego geniuszu „Twojej” cywilizacji – argusooki satelita, nieutrudzony wędrowiec kosmicznych szlaków, które przemierza w sobie tylko znanym posłannictwie. On także uczestniczy w sansarze – jego reinkarnacja oblecze się w nowszy model, jeszcze lepszy pod względem technicznym, lecz pozbawiony tego, co najważniejsze – choćby najmniejszej cząstki duszy. Tak jak cały Twój świat: odrzucający wszelką eteryczność, wymuskany i delikatny, w jakim śmierć jednego dziecka jest obfotografowywaną sensacją, odbijającą się natychmiast w krzykliwych tytułach poczytnych czasopism, podczas gdy w Indiach codziennie umierają ich tysiące, bez słowa skargi i nie wzbudzając niczyjego zainteresowania, często nawet własnych rodziców.    

„Satelita (…) w tej samej sekundzie widział pod sobą kulę wprawioną w ruch obrotowy i obiegowy, miliony jednoczesnych zdarzeń na powierzchni globu, zniknięcie małego kraba w przełyku czapli zabójstwa i pocałunki miłosne, wybuchy śmiechu i płaczu, narodziny i pogrzeby, a może i wędrówkę dusz po kole sansary”. 

Zawsze marzyłeś, by poznać Indie. Kraj tak wielu kontrastów nieodmiennie przyciągał Cię magnesem kolorowych wyobrażeń, które wytworzyłeś w swojej jaźni. Wielokrotnie tego próbowałeś, jednak nieustanny korowód życiowych wydarzeń za każdym razem popielił Twoje zamierzenia. To Twoja własna sansara, rozciągnięta na przepastnym archipelagu niezaspokojonych pragnień. Teraz masz jasny cel, który sprowokował Cię w końcu do ich urzeczywistnienia. Chcesz napisać książkę o ludziach, którzy przynieśli temu krajowi wolność o tak gorzkim posmaku.  

„W głowie miałem opowieść o równoległych żywotach Mohandasa Gandhiego i Panduranga Khankhoje, czyli bohatera ruchu non-violence i bojownika rewolucjonisty.”   

Ich paralelny los przypominał przypływy i odpływy wzburzonego morza; zamknięty w elipsie zamiarów, zdążających do tego samego punktu, a zarazem tak odległych w sposobie realizacji. Jeden to owinięty w przepaskę biodrową i tradycyjny szal niepokaźny mędrzec z charakterystycznymi okrągłymi okularami na chudej twarzy. Wzywający do osiągania niepodległości bez użycia przemocy. Wielbiciel kołowrotków, jakimi chciał zastąpić nowoczesne maszyny przędzalnicze, których wrzeciona tkały barwne materiały z bogactwa narodowego Indii – bawełny. Marzyciel, a może nawet szaleniec o nigdy niewygasłych, żywych oczach. Drugi to urodzony wojownik, niespokojny duch, który nie mógł oprzeć się wzniecaniu rewolucji wszędzie tam, gdzie zagnały go wyroki opatrzności. Dwie różne postacie, które odcisnęły niezatarte piętno na dziejach Hindustanu, będące ucieleśnieniem wyzwoleńczej sansary, obmytej krwią tysięcy bojowników; poczynając od pierwszej wojny o niepodległość, czyli powstania sipajów w 1857 roku. Odradzali się w każdym kolejnym pokoleniu, dążąc do nieosiągalnego – niezależności, która w końcu nadeszła i z punktu widzenia tak wielu nic nie naprawiła. Co paradoksalne Mahatma:       

„Zginie od kul, podczas gdy wojowniczy Pandurang umrze we własnym łóżku.”    

Cóż za marny i pozbawiony sławy koniec dla osoby, jaka przemierzyła prawie cały świat i uczestniczyła w tak wielu walkach. A Ty musisz go opisać, by inni zrozumieli, że nie zawsze zawziętość i użycie siły są błogosławieństwem. Nawet herosi muszą czasem odpocząć, odkładając nareszcie sztandar chwały... 

Swoją drogę zaczynasz od Bombaju. Jedna ze spotkanych kobiet od razu wystosowała w stosunku do Ciebie znamienną przestrogę. 

„Gdy żegnaliśmy się, ostrzegła mnie: w Bombaju łatwo się zgubić. Nie sprecyzowała, czy chodzi o pomylenie drogi, czy też o postradanie rozumu.” 

Jesteś gotowy na jedno i drugie – wobec ogromu tego kraju, zarówno sam człowiek, jak i wszystkie jego zamierzenia, mają iście mrówczy rozmiar, więc łatwo się w nim rozpłynąć. Na razie z zachwytem zanurzasz się we wnętrze olbrzymiego miasta.  

„(...) pełen entuzjazmu napawałem się dźwiękami i kolorami, zwiedzałem tutejsze bazary, zaglądałem do sklepów ptaszników i złotników, przyglądałem się żółtym małpom uczepionym przewodów elektrycznych, których czarnożółte pęki zwisały niczym liany z fasad domów przy krętych uliczkach.” 

Po krótkim pobycie ruszasz dalej tropami swojego bohatera. Twoim celem jest Nowe Delhi, do którego wiedzie żelazny szlak rozgrzanych w słońcu szyn, na jakich dostojnie i z wyraźnym wysiłkiem porusza się starodawna ciuchcia - jakby wyjęta prosto z innego wymiaru czasowego. Podróż ma trwać całe sześć godzin, jednak mija dość szybko. 

„Podczas długich podróży pociągiem zdarza się nam często przysnąć i wtedy tracimy na chwilę poczucie czasu. Między jednym przystankiem a drugim bywamy dziećmi, starcami lub młodzieńcami. Kiedy budzi nas odgłos hamowania lub zapowiedź konduktora, przywołujemy wspomnienia z jednego snu, a na kolejną drzemkę zabieramy ze sobą obrazki z teraźniejszości rejestrowane zza szyby.” 

Gdy się budzisz, spoglądasz na pasażerów stłoczonych w innym pociągu, zmierzającym w dal na równoległym torze i ogarnia Cię niewytłumaczalna nostalgia, której już się nie pozbędziesz.  

„Nigdy niczego nie będę wiedział o (…) pasażerach widzianych poprzez srebrne strużki deszczu spływające po szybie w jednej z takich chwil, w których nie jesteśmy pewni, który z pociągów już ruszył, a który nadal stoi w miejscu, a oni rozmywają się i znikają (…) być może niektóre z nich domyślają się, że życie już za nimi i po śmierci będą musiały żyć od nowa.” 

Odtąd poczucie smutku i zagubienia będzie Ci towarzyszyło nieodmiennie podczas całej wędrówki śladami kogoś, kogo nigdy nie widziałeś, jednak czujesz z nim dogłębny związek. W skrytości ducha zazdrościsz mu witalności i rewolucyjnego geniuszu. Czy będziesz miał okazję odkryć w nim to, czego jeszcze nikt inny nie dostrzegł i opisać życie pełne zdumiewających rozpadlin, bogate przepychem doznań, nadziei i spektakularnych wydarzeń? Czy dzięki temu osiągniesz swoją własną, prywatną nirwanę, która w końcu zawiedzie Cię do gwiaździstego nieboskłonu dalekiego od marnych ambicji i bezsensownego mozołu? Czas pokaże, że:  

„(...) byłem szczęśliwy, a niekiedy na widok tłumów na ulicach, świątyń i roślin, ku swojemu własnemu zaskoczeniu osiągałem stan, który nazwać można radością życia.” 

Sansara” Patricka Deville to pełen nostalgii esej podróżniczy. Opisuje podróż podjętą przez francuskiego Pisarza w celu stworzenia powieści o losach dwóch bohaterów narodowych Indii – Mahatmy Gandhiego oraz Panduranga Khankhoje. To niełatwe zadanie, gdyż obaj byli tak różni, jak ogromne są odmienności kraju, o którego wyzwolenie spod wielowiekowego brytyjskiego jarzma walczyli. Pierwszy z nich odrzucał stosowanie przemocy, drugi wyznawał kult siły i bezwzględności w dążeniu do tego upragnionego celu. Pierwszy posługiwał się słowem, drugi karabinem. Zjednoczeni w zamiarze osiągnięcia tego samego rezultatu, jednocześnie rozgrodzeni byli otchłanią sposobów, które miały do niego doprowadzić. Jak dwie strumycze strużki, biegnące splątanymi korytami do tej samej, wielkiej rzeki o nazwie „niepodległość”. I zlewające się w końcu w jedność w jej szerokim, rwącym nurcie. 

W optyce Pisarza kolonialna przeszłość Indii nieustannie miesza się z teraźniejszością, które to splątane są nierozwiązywalnym węzłem. Dawne czasy odciskają się nieusuwalną pieczęcią na obecnych losach tego pełnego kontrastu kraju. Czytelnik dostrzega ją nieustannie – tkwi w liberiach obsługi hotelowej, odzianej w uniformy przypominające mundury hinduskich wojsk pomocniczych z czasów brytyjskiego panowania, by po chwili znaleźć swoje ucieleśnienie w kształcie budynków wzniesionych jeszcze za panowania królowej Wiktorii. Ziemia, która zrzuciła obce zniewolenie, przystraja się w znienawidzone szaty, tak jakby mimo podjętych tytanicznych wysiłków nie mogła sama zapomnieć o tragicznej historii i czerpała z niej paradoksalnie przewrotną dumę. Przez karty książki przewija się cała plejada postaci, zarówno tych już dawno zapomnianych, jak i wywodzących się z czasów współczesnych. Pod piórem Pisarza ci świadkowie historii prowadzą ze sobą nieustający dialog, świadcząc o tym, co z jednej strony jest zamierzchłe, a z drugiej boleśnie aktualne. Jak dusze pędzące w wirze koła życia – sansarze, z której wyzwolenie przynieść może tylko osiągnięcie stanu nirwany, dzięki czemu zapadną w końcu w czeluść błogiego spokoju, jaki przerwie ich odwieczną wędrówkę w korowodzie następujących po sobie pokoleń. Dostrzegam jeden minus owej propozycji literackiej - wyraźną sympatię Autora względem ruchów kom*unistycznych, o którego naczelnych postaciach pisze z dużym pietyzmem. Poza tym, na Pegazich skrzydłach wyobraźni Autora czytelnik wznosi się nad krajem, jaki sam ze względu na swój rozmiar mógłby stanowić oddzielny kontynent. Może smakować jego mieniące się wszystkimi kolorami barwy i poznawać ludzi, tak bardzo odmiennych od tych, których spotyka się w europejskim wymiarze rzeczywistości. Niewątpliwie ułatwia to piękny, literacki język stosowany przez Twórcę - dokładnie taki, jaki ceni się najbardziej. Uwagę zwraca też pasująca do tematyki, żywa okładka. Dla tej wykwintnej podróży solidne 7/10. 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)