Larry Silver - Bruegel - recenzja

by - 00:09:00

Wspaniały, monumentalny album, przedstawiający twórczość jednego z największych holenderskich malarzy epoki renesansu - Pietera Bruegela. Niezapomniana podróż w głąb jaźni Artysty i symboliki jego dzieł. 

Trawestując klasyka, malarstwo jakie jest, każdy widzi. Czy aby na pewno? Zgodnie ze “Słownikiem terminologicznym sztuk pięknych” PWN to: „dziedzina sztuk plastycznych, której istotą jest posługiwanie się linią i barwą (niekiedy tylko plamą barwną) i którego produkt, obraz, jest zasadniczo dwuwymiarowy.” Tyle sucha definicja, jaka tak naprawdę nie odzwierciedla istoty tej dziedziny sztuki. Nieporównywalnie lepiej ujął ją John Ruskin – brytyjski poeta i krytyk sztuki, który stwierdził, że: Malarstwo to specjalny język dla komunikowania pewnych myśli i emocji, które dręczą malarza, gdy tworzy dzieło.” Otóż to, w punkt! Tym właśnie jest malarstwo - wyrazem nie tylko geniuszu twórcy i sprawności jego ręki oraz oka, ale przede wszystkim wypadkową kłębiących się w nim namiętności. To pierwsze, a więc forma, będąca tym, co przyciąga uwagę i wzrok, odgrywa niewątpliwie wielką rolę. Peter Meyer, znany historyk sztuki trafnie wskazał, że: Wartość artystyczna zależy od formy, a nie od tematu. Dobrze namalowana głowa kapusty jest większym dziełem sztuki niż źle namalowana Madonna.” Kunszt więc decyduje o tym, że płótno może w ogóle zainteresować. Ale ogromne znaczenie ma również wizja, którą artysta chce przedstawić odbiorcy, aby zmusić go do odgadnięcia, co tak naprawdę miał na myśli”. Jak każdy twór ludzkiego umysłu, również obrazy podlegają odpowiedniej interpretacji. A ta nie jest wbrew pozorom taka łatwa. W płótnach zaklęta jest bardzo często niezwykle bogata symbolika; swoisty kod, który nie każdy potrafi odcyfrować. Aby tego dokonać w całej pełni, trzeba posiadać właściwe wykształcenie z dziedziny historii sztuki. Dlatego też niestety w większości wypadków wyjaśnienia tego rodzaju ekspertów są konieczne, aby w pojąć, jakie zagadki kryje dane dzieło. Doskonałym ich nośnikiem są albumy malarstwa, które opisują życie poszczególnych twórców oraz dokładnie określają z czym je się ich dzieła. Właśnie takie, jak recenzowana pozycja.

Peter Breugel Starszy – genialny holenderski malarz epoki renesansu. Obok swojego rodaka, Hieronima Boscha, największa artystyczna duma tego niewielkiego kraju, jeśli chodzi o XVI stulecie. Twórca niewątpliwie niezwykły, lecz zarazem bardzo tajemniczy. Na temat jego życia wiadomo bardzo niewiele, gdyż szczegóły giną w pomroce dziejów. Najprawdopodobniej urodził się około 1525 roku w Broghel koło Bredy. Nie ma danych na temat jego rodziców, dzieciństwa i młodych lat. Przez długi czas przypisywano mu chłopskie pochodzenie, jednak obecnie powszechnie przyjmuje się, że przyszedł na świat w rodzinie mieszczańskiej. W 1551 roku został oficjalnie zarejestrowany w antwerpskim cechu malarzy, wcześniej terminując u Pietera Coecke van Elsta, czołowego malarza w tym bogatym mieście. Wkrótce potem rozpoczął czteroletnią podróż po Włoszech, w ramach której odwiedził Rzym oraz Sycylię. Po powrocie podjął pracę u Hieronymusa Cocka - renomowanego malarza, drukarza i wydawcy. W 1563 roku osiedlił się Brukseli i ożenił z Mykaen Coecke, córką dawnego mistrza, którą najpewniej swego czasu nosił jako dziecko na rękach. Dzieliło ich przynajmniej 20 lat, gdyż dziewczyna urodziła się w 1545 roku. Stosowną ilość miesięcy później para doczekała się syna a wkrótce drugiego. Obydwaj zostaną w przyszłości uznanymi malarzami, ale nie tego kalibru co ojciec. Zmarł 9 września 1569 roku, opromieniony sławą i uznaniem, co nie jest wcale takim częstym zjawiskiem - nawet wśród fenomenalnych artystów. Pozostawił po sobie znakomite dzieła, które zrewolucjonizowały malarstwo. Zwany jest chłopskim malarzem” z uwagi na częstą tematykę swoich obrazów, na jakich przedstawiał postacie z tego właśnie stanu społecznego - choć jest to nieco krzywdzące szufladkowanie. Jego twórczość bowiem zdecydowanie wykracza poza tego rodzaju ciasne” w swoim wyrazie określenia. Jej najbardziej znanymi i uznanymi wykwitami są: Walka karnawału z postem, Myśliwi na śniegu, Wieża Babel, Chłopskie wesele, Droga krzyżowa”, Walka karnawału z postem”, Ślepcy" oraz Upadek Ikara". Ja najbardziej cenię Dwie małpy”, Taniec pod szubienicą” oraz dwa ostatnie z wymienionych. Dlaczego? 

Nie sposób powstrzymać drżenia serca, patrząc na sylwetki dwóch zrozpaczonych, przejmująco smutnych zwierząt, przykutych łańcuchami do muru okna strzelniczego, za którym rozpościera się wolny świat. Widać w nim niby niewiele; zaledwie kawałek błękitnego nieba, podobnego koloru morze, parę ptaków szybujących w przestworzach oraz żagle, niosące ludzi w nieznane. Jednak dla uwięzionych zwierząt to cały ogromny przestwór. Każdy, kto spojrzy w oczy pierwszej z małp nie będzie mógł zapomnieć ich wyrazu - pełnego przerażenia i tęsknoty za swobodą. Druga z nich, przykucnięta i zgięta w wpół, osowiale wbija wzrok w parapet lub drzemie, nie mając już nawet siły patrzeć przed siebie, pozbawiona jakiejkolwiek nadziei na poprawę swojego losu. To chyba najbardziej celna w malarstwie alegoria zniewolenia - także, a może nawet przede wszystkim, człowieczego. Doskonale rozumiała to Wisława Szymborska, która dokonała pięknej poetyckiej egzegezy tego dzieła, jaką po prostu trzeba przytoczyć: 

Tak wygląda mój wielki maturalny sen: 

siedzą w oknie dwie małpy przykute łańcuchem, 

za oknem fruwa niebo 

i kąpie się morze. 

  

Zdaję z historii ludzi. 

Jąkam się i brnę. 

  

Małpa, wpatrzona we mnie, ironicznie słucha, 

druga niby to drzemie - 

a kiedy po pytaniu nastaje milczenie, 

podpowiada mi 

cichym brząkaniem łańcucha.”  

Już za samą tę niewielką, namalowaną na desce temperę Breugel po śmierci niewątpliwie w triumfie wkroczył na szczyt Parnasu, oklaskiwany rzęsiście przez cały Panteon i udekorowany ogromnym wieńcem laurowym. 

Autor recenzowanej książki proponuje także inne jej interpretacje: 

Oczywiście można by interpretować zniewolenie małp jako ewokację grzechu i zwierzęcości, ale można też dostrzegać analogię między miastem i jego gonitwą za materialnym bogactwem a tymi uwięzionymi małpami.” 

Niczego przy tym nie przesądza, gdyż każdemu serce i oczy podpowiedzą co innego. Dla mnie na zawsze ta miniaturka pozostanie rozdzierającym symbolem kajdan, nakładanych wolnym istotom wbrew ich woli. 

“Taniec pod szubienicą” z 1568 roku to kolejne dzieło wywołujące dreszcze. Sam obraz jest niepozorny i bardzo oszczędny w wyrazie.  

“(...) przedstawia małych chłopów – porządnie ubranych – porozrzucanych na rozległej przestrzeni. 

Dodać trzeba, że zajętych swoimi sprawami, więc wydawałoby się, że to po prostu sielankowo–rustykalna scena rodzajowa, lecz: 

(…) wszelkie wrażenie spokoju czy dobrego samopoczucia gwałtownie unicestwia szubienica, wyraźnie widoczna na środku pierwszego planu. Na samym jej szczycie siedzi sroka, a poniżej na skraju wąwozu stoi duży krzyż. (…) Na lewo od szubienicy pojawia się niewielka grupa chłopów (...) Wśród nich jest dwóch kobziarzy, a ich muzyka podrywa do wesołego tańca trzy postacie na pierwszym planie (…), które świetnie się bawią tuż pod cieniem szubienicy. (…) w lewym dolnym rogu, jest chłop defekujący pod czekającą na wisielca szubienicą.” 

Wszystko osadzone jest w typowo niderlandzkim krajobrazie, z przytłumionym blaskiem słońca i rozciągającym się w oddali zamglonym pejzażem, co oddane jest w zachwycający sposób. Co Artysta miał na myśli? Głupcy to, czy też przeciwnie - mędrcy? Istnieją niezliczone wytłuczenia. Ja wybieram to, które twierdzi, że chodzi o przedstawienie ludzkiej beztroski oraz obojętności wobec nieuchronnej śmierci. Miejsce straceń wcale nie przywołuje sentencji memento mori” i nie przeszkadza oddawać się przyjemnościom. To swoiste, przepraszam za określenie, sr*nie” na powagę kostuchy, igranie z jej niebezpieczeństwem. Człowiek en masse nigdy nie myśli o tym, co wkrótce go czeka; próbuje zagłuszyć strach przed tym zabawami i oddawaniem się pląsom. Dobrze to czy źle - taka jest ludzka natura, swoisty bezpiecznik, chroniący przed depresją i ciągłym rozmyślaniem o nadchodzącym końcu ziemskiej wędrówki.   

“Ślepcy” z tego samego roku przedstawiają sześć ociemniałych postaci, dzierżących drewniane laski. Cztery z nich idą wyprostowane, opierając ręce na poprzedniku. Jedna z nich już upadła - leży bezradnie i macha kończynami, niczym przewrócony na grzbiet żuk. Druga właśnie się potyka i nieuchronnie za chwilę podzieli los nieszczęśnika. To taki malarski odpowiednik naszego powiedzenia: wiódł ślepy kulawego”. Ludzkie sylwetki zarysowane są w nieco karykaturalny sposób – to nie tylko niewidomi, to także głupcy, niezdający sobie sprawy, że w takim korowodzie nie zajdą za daleko. Czyż można stworzyć lepszą metaforę ludzkości, która w swoim zaślepieniu nieuchronnie zmierza ku przepaści i kompletnej katastrofie?   

“Pejzaż z upadkiem Ikara” (1555–1557) to chyba najsłynniejsze dzieło Holendra. Co można na nim dojrzeć? 

(...) widok z góry, ze wzniesienia, który prowadzi ku szczytowi góry po tej samej stronie (…) port i miasto na horyzoncie (…) wyspa i duża zatoka (…) Oracz z pierwszego planu, niemal w centrum (…) rzuca się w oczy – także za sprawą jaskrawoczerwonej koszuli (…) duży, drobiazgowo przedstawiony statek (…) orka, wypas bydła.” 

Pejzaż, choć szczegółowy, jest po breuglowsku surowy i zimny w swoim wyrazie. Zachodzące słońce kąpie go w złocistych promieniach, haftując nimi niepowtarzalną i mistrzowsko oddaną scenę rodzajową. Na pierwszym planie wspomniany oracz, odziany w kabat nasycony sugestywną czerwienią, dominuje perspektywę. Spokojnie prowadzi pług, ciągnięty przez konia, którego sylwetka ujęta jest w niedbały, niemal geometryczny sposób. Pod jego nożami piętrzą się skiby ziemi - niczym fale morskiego przypływu. Na drugim planie widnieje pasterz, opiekujący się stadem owiec i patrzący na rozpościerające się nad nim niebo. Nieopodal na drzewie siedzi spokojna kuropatwa. Jest też plan trzeci – wielka zatoka, przyozdobiona wysepkami, wystającymi z wody monstrualnymi głazami oraz żaglowcami, z których najbliższy oddany jest z wielką szczegółowością. Wydęty żagiel nadaje mu niemal dotykalnego” pędu w podejmowanej podróży w nieznane.   

Zaraz, a gdzie jest główny bohater – Ikar? Dostrzeże go tylko uważny obserwator. 

Breugel sprowadza jego obecność do pary nóg, które za moment pochłonie morze. Nad nim w prawym dolnym rogu przed najbliższym okrętem widać jeszcze deszcz piór.” 

I to, moim zdaniem, jest właśnie klucz szeroko otwierający odrzwia do umysłu Artysty. Nie bez powodu zdecydował się, aby nie przedstawiać najbardziej efektownego momentu tragedii młodzieńca – samego runięcia z niebieskich przestworzy w wodną czeluść, jak większość malarzy, wykorzystujących popularny mit. Jego Ikar sprowadza się do prawie niezauważalnej, nic nieznaczącej pary nóg, zastygłych w rozpaczliwych wymachach nad lustrem kipieli.  

“Odbiorca łatwo może przeoczyć fakt, że Ikar jest prawdziwym tematem tej kompozycji, może również nie wychwycić przesłania, które stoi do niego w kontrze – spokojna rozwaga kuropatwy. W tym samym czasie nieopodal okrętu jedna z białych owiec oddala się od stada, niebezpiecznie blisko podchodząc do brzegu, nieświadoma niebezpieczeństwa.” 

Dlaczego tak, a nie inaczej? No cóż, dla majestatu przyrody ludzki dramat nie ma żadnego znaczenia i jest zupełnie niedostrzegalny. To oczywiste. A dla ludzi? Tym bardziej! Każda z przedstawionych na obrazie postaci musiała przecież wcześniej słyszeć rozpaczliwy krzyk chłopca, poprzedzający uderzenie w morską taflę. Lecz żadnej z nich nic to nie obchodzi; to nie ich sprawa, więc nie zwracają na to najmniejszej uwagi. Jeszcze więcej – pasterz zerkający w górę ostentacyjnie odwraca głowę w drugą stronę! Nie chce patrzeć na rozgrywającą się nieopodal tragedię - inaczej musiałby na nią jakoś zareagować. Lepiej nic nie widzieć... Wszyscy oni cudzy ból i nieszczęście mają w głębokim poważaniu” i koncentrują się na swoich codziennych sprawach. Zaiste, pyszne przedstawienie wrodzonej nieczułości rodzaju ludzkiego, składającego się ze zatomizowanych jednostek, które obchodzą tylko własne cierpienia i niepowodzenia, a nie perypetie innych. Czy to jednak aby na pewno świdrujący uszy krzyk Artysty wołającego o wzbudzenie większej dozy empatii w człowieczej istocie? Być może. Ja sądzę, że raczej nie. W ostatecznym rozrachunku, wcale nie jest ona taka pozytywna. Przecież, gdyby zwracać uwagę na każdego bożego szaleńca i niedole innych, nie starczyłoby czasu na zajmowanie się własnym życiem. A na ogół jest czym... Ważniejsze od śmierci zupełnie obcego człowieka jest zadbanie o zaoranie pola, które zapewni pożywienie całej rodzinie czy wypasienie cennej owcy. Tak to już jest na tym padole łez i raczej nic tego nie zmieni.  

Na koniec warto przytoczyć słowa zakończenia Albumu, zgodnie z którymi Breugel: 

Porusza kwestie fundamentalne (…): życie i śmierć, władzę i religię, naturę i kulturę, wieś i miasto. Rozwikłanie tych kwestii i ich złożonych relacji pozostaje łamigłówką dla odbiorcy (...). Oddając tak wiele piękna i uroku, by wizualnie przekazać głębokie myśli, Breugel pozostaje wiecznie fascynujący, a na najlepszym sposobem obcowania z jego twórczością jest długie kontemplowanie jego dzieł i częste powracanie do nich, czemu zresztą ma służyć niniejsze opracowanie.” Amen! 

Breugel” Larryego Silvera to, zjawiskowo wydany album, traktujący o twórczości i losach jednego z najbardziej oryginalnych i najważniejszych malarzy w historii świata. Tworzącego niezapomniane arcydzieła, powalające na kolana nie tylko mistrzostwem pędzla, ale także głębokim przesłaniem, ukrytym głęboko pod warstwą nałożonych farb. I nie tylko ich, bo przecież Holender tworzył także wyjątkowe grafiki. Wszystkie one, a jest ich naprawdę wiele, ożywają na kartach recenzowanej pracy, reprodukowane przez Wydawnictwo Jedność z niezwykłą wprost starannością. Niejednokrotnie rozmieszczone na kilku stronach, z dbałością o ukazanie najmniejszych nawet detali, często z ich intencjonalnym powiększeniem, aby czytający mógł przywiązać do nich należytą uwagę. I dostrzec to, co Artysta chciał w nich zakląć. Kolory reprodukcji są bardzo nasycone a przedstawiane prace zachowują krystaliczną ostrość, dzięki czemu oglądający ma wrażenie obcowania z dziełami w ich oryginalnej postaci, tak jakby sam znajdował się we wnętrzu muzeum czy też galerii i mógł z zachwytem kontemplować je z niewielkiej odległości. Monumentalizm wydania jest imponujący – dość wspomnieć, że jego wymiary to aż 33 x 27 centymetrów, otulające prawie 500 stron kredowego, błyszczącego papieru. Książka waży blisko 4 kilogramy, więc nie obejdzie się bez dużego wysiłku – ledwo można ją utrzymać w dłoniach. Osobom niezainteresowanym sztuką, a za to sportem, może z powodzeniem posłużyć za narzędzie wzmacniania mięśni, udanie zastępując sztangę. 😉 Zastosowana czcionka jest bardzo wyraźna i całkiem pokaźna, co niewątpliwie ułatwia jej śledzenie. Poza zamieszczonymi w albumie pracami Bruegla, całość wzbogacona jest o piękne ilustracje, nierzadko zajmujące całą stronicę a przy tym zamknięta w sztywnych i grubych, wręcz pancernych” okładkach utrzymanych w moim ulubionym czarnym kolorze. Na przedniej widnieje jedynie wybity białymi, wielkimi literami napis: Breugel”. Nic dodać, nic ująć! Wspaniały i jakże wymowny w swoim wyrazie minimalizm, dający poczucie obcowania z czymś wyjątkowym; czymś, co ukaże się natychmiast po uchyleniu tej imponującej oprawy, roztaczając przed oczyma czytelnika wnętrze prawdziwej świątyni sztuki, wymagającej odpowiedniej ciszy i skupienia. I tak właśnie jest w istocie. Wspomnieć trzeba także o kolorowej obwolucie oraz wielce efektownym, ozdobionym reprodukcjami obrazów kartonowym etui, w które można wsunąć książkę, chroniąc ją przed warunkami zewnętrznymi. Zachwycające! Wielkie uznania dla Wydawnictwa Jedność za tak sumienne podejście do tematu.  

Album podzielony jest na 11 rozdziałów, spośród jakich każdy opisuje inne aspekty życia malarza oraz jego poszczególne prace i osadza je w odpowiednim kontekście historycznym i społeczno-cywilizacyjnym. A także zawiera ich dogłębną analizę, szczegółowo tłumaczącą przesłanie oraz przedstawia tworzone na przestrzeni czasu interpretacje, za każdym razem jednak pozostawiając czytającemu ostateczną ocenę. Zderza je również z dziełami innych mistrzów, niejednokrotnie będących prekursorami lub epigonami Breuglarzuca je na szeroką malarską panoramę, pozwalającą lepiej zrozumieć ich niewątpliwą wyjątkowość. Pozycja recenzencka zawiera także Wstęp i Podsumowanie oraz Indeks reprodukowanych dzieł, Indeks nazw własnych, Źródła ikonograficzne czy Przypisy. Znacząco ułatwiają one nawigowanie po książce i szybkie odnalezienie szukanego fragmentu opisu lub części dorobku Twórcy. 

Tyle, jeśli chodzi o techniczny” wymiar tej propozycji, który jest bez najmniejszego zarzutu - co budzi niekłamany podziw. Trzeba jednak pamiętać, że równie ważna jest literacka” strona tego rodzaju albumów. A z tym jest różnie - niestety często nie najlepiej. Już w końcu XIX wieku brytyjski krytyk sztuki Haldane Macfall ubolewał, że: Ludzie piszący o sztuce (…) stworzyli jakiś nieprawego pochodzenia scholastyczny żargon, bez jakiegokolwiek związku z językiem prostym, komunikatywnym. Jest to pedantyczne zawracanie głowy, niemające nic wspólnego z literaturą.”  Z kolei Waldemar Łysiak w prześwietnym Malarstwie białego człowieka” wskazał, że: „Wskutek pisania rozpraw, popularyzacji podręczników akademicką grypserą, zupełnie niestrawną dla ludzi normalnych, z punktu widzenia komunikatywności zabójczą - młodzież (i nie tylko młodzież) ucieka od wszelakiej historiografii (także od historiografii sztuki), co równa się ucieczce od przeszłości własnego plemienia i gatunku, od tradycji, wreszcie od kultury jako takiej. Profesjonaliści niepotrafiący sprzedawać swojej wiedzy – niepotrafiący pisać – mocno przyłożyli i przykładają dłonie do recydywy barbarzyństwa kulturowo – erudycyjnego.”  

To święta i zarazem bardzo gorzka prawda. Na szczęście w zakresie literackim album ów trzeba ocenić bardzo dobrze. Jego Autor dysponuje naprawdę dużym talentem. Pisze ze swadą, w sposób zrozumiały dla każdego czytelnika. Zdania są budowane przejrzyście i pozbawione naukowego zadęcia. Treść nie nuży więc odbiorcy, zupełnie przeciwnie – każda kolejna stronica wciąga coraz bardziej, dzięki doskonale zredagowanemu i skonstruowanemu tekstowi. To nieczęsto spotykana, spora sztuka! Maksymalna ocena punktowa pozostaje formalnością - właściwie powinna się znaleźć poza skalą. Tak należy wydawać albumy. 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)