Rebecca Yarros - Każdą cząstką serca - recenzja
Jak smakuje kawa wypita kolejnego poranka po szalonej, studenckiej imprezie – i czy faktycznie poprzedniego wieczoru warto było poprawiać nastrój tak dużą ilością alkoholu? Jak czuje się ktoś, kto właśnie opiera dłonie na kolanach, próbując uchwycić oddech po przebiegnięciu sztafety? I osoba, która nie musi co chwila spoglądać na noszony na nadgarstku zegarek, aby upewnić się, że jej puls mieści się w dopuszczalnych ramach? Zdrowa – o sercu bijącym niczym przysłowiowy dzwon... Nie wiesz tego, choć czasem lubisz sobie wyobrażać, jak to by było po prostu normalnie żyć. Nie znasz żadnego z tych uczuć, choć za chwilę będą Twoje dwudzieste pierwsze urodziny, zatem w świetle amerykańskiego prawa staniesz się dorosła. Niedoświadczona zwyczajnością, naznaczona niepewnością - bo nigdy nie wiesz, czy jutro w ogóle nadejdzie. Tak upragniona, przeciętna rzeczywistość, której zabroniła Ci choroba. Tuż po tym, jak odebrała Ci ukochaną siostrę. Jesteście takie same, choć były Was dwie, a teraz za obie (nie) istnieje tylko jedna. Zawsze była starsza – dlatego skrupulatnie odliczasz pozostałe Ci dni. 231. Tyle masz ich jeszcze do wykorzystania. Od dawna towarzyszy Ci pewność, że przecież nie możesz tkwić na tym świecie dłużej niż ona, bo wówczas nie byłabyś już młodszą siostrą. Umrzesz w tym samym wieku co Peyton albo stosowną chwilę wcześniej. Tak niewiele czasu i wiele do zrobienia... Ale jeszcze nie pora. Możesz podumać o tym, co robiłabyś w tej chwili, gdyby nie Twój wierny towarzysz – kardiomiopatia przerostowa. Oddychasz, ale niespokojnie. W klatce piersiowej serce wystukuje swój rytm, jednak jest coraz cięższy. Ściany lewej komory są grubieją, a nadprogramową tkankę trzeba będzie usunąć podczas ryzykownej operacji. Do wyboru zostaje Ci rozrusznik, choć Twoja intuicja krzyczy, że to złe rozwiązanie. Niedługo będziesz musiała zdecydować o dalszym losie... o ile zdążysz a choroba nie zrobi tego za Ciebie.
“Widziałem, jak miłość kogoś niszczy, ale obserwowałem też, jak czyni logicznym absurd. Nie zadowolę się niczym, co nie będzie podobne do takiego ognia.”
Małe-wielkie sukcesy. Pierwsze i może ostatnie dorosłe próby postawienia na swoim. Ku niezadowoleniu nadopiekuńczej matki i strwożeniu stanowczego, choć kochającego Cię ojca, udało Ci się wymusić na rodzicach możliwość samodzielnego mieszkania. Warunek jest prosty – cotygodniowy obiad. Właściwie całkiem przyjemny i naturalny, gdyby nie to, że każdorazowo spotkanie kończy się identycznie. Tak, regularnie zażywasz leki. Tak, nie pijesz alkoholu, nie imprezujesz, nie czynisz żadnych szaleństw ani nie... robisz tego, co każda normalna dziewczyna w Twoim wieku. I nie, nie zmieniłaś decyzji, nie zgodzisz się na to, aby w serce wszczepiono Ci rozrusznik. To Twoje ciało, choroba pogrążająca Twoje życie i Twój wybór. Nie uginasz się pod naporem płaczów, lamentów i szantaży matki ani łagodnych namów ojca. Choć szanujesz rodziców, w tym jednym pozostaniesz nieugięta. Po prostu czujesz, że to... nie byłoby dla Ciebie dobre, a może nawet przyspieszyłoby i tak zbliżającą się śmierć. Nie dzielisz się jednak z nikim swoimi przypuszczeniami, dlatego coraz częściej irytuje Cię również nieszanujący Twojego zdania Will. Jeszcze rok temu myślałaś, że kiedyś zostaniesz żoną tego przyszłego pilota a obecnego ucznia wyższej szkoły lotniczej. Dziś nie jesteś już tego niczego pewna – kolejnego poranka, uderzenia serca ni bycia na krótkie w Twoim przypadku zawsze z kimś, kto traktuje Cię jak niemającą osobowości figurkę z porcelany, która po prostu pasuje do jego nieskazitelnego wizerunku. Owszem, dba o Twoje zdrowie i regularnie kontroluje jego stan, ale to by było na tyle, jeżeli chodzi o normalne kwestie wśród par. Tak się przejął rolą Twojego strażnika, że nawet w czasie coraz rzadszych randek lub zbliżeń, notorycznie kontroluje puls na ekranie Twojego zegarka. A Ty chciałabyś zrealizować całą szaloną “to do list”, zapomnieć, że siostra zmarła nagle na tę samą chorobę i przez moment... najzwyczajniej w świecie żyć. Jako Paisley, nie ta-z-wadliwym-sercem. Cóż... chwila, w jakiej niemalże topisz się w oceanie, jest nawet lepsza niż każda inna, aby zacząć, prawda? 😉
“Nie mogłem odwrócić od niej spojrzenia – od siły, która pochodziła z tak wielkiego smutku, że Paisley mogła jedynie powstać z własnych popiołów.”
Impreza na plaży, na której wcale nie miało Cię być, bo przecież, jak sądzą rodzice, jesteś właśnie u doradcy zawodowego. Kolejna rzecz ze spisu do wykonania, zanim zgaśnie dla Ciebie słońce. Niewiedzący, że nie potrafisz pływać - bo przecież dziewczyna z południa powinna – znajomy, który zrzuca Cię z molo wprost w błękitną otchłań. Zanim woda zaleje Ci płuca, myślisz tylko o tym, że to niesprawiedliwie. I to koszmarnie - przecież przez Tobą, zgodnie z obliczeniami, jeszcze ponad dwieście dni... Pustka. A potem błękitne oczy i obce usta na Twoich, które definitywnie nie należą do Twojego poukładanego chłopaka. Stoi przed Tobą nieokrzesany blondyn, jaki prawdopodobnie właśnie uratował Ci życie i próbuje docucić widokiem nieziemskiego sześciopaka. A może to już niebo? Jeśli tak, to w sumie nie jest tu tak źle, dochodzisz do wniosku, przypomniawszy sobie, że to bez dwóch zdań ten przed chwilą obserwowany przez Ciebie model, którego mianowałaś pseudonimem Mister Kalifornia. Ups. Już niebawem okaże się, że jest najzajadlejszym konkurentem Twojego wybranka o miano najlepszego ucznia w wyższej szkole lotniczej, tak naprawdę pochodzi z Kolorado, pomoże Ci przeprowadzić remont w bibliotece, w jakiej z radością pracujesz i... niejednokrotnie podniesie Ci ciśnienie. Choć to definitywnie nie nada, tę niezdyscyplinowaną, zwichrowaną jednostkę z dołeczkiem w policzku chyba zmaterializowało na Twojej drodze – czy raczej plaży - samo przeznaczenie. Może u jego boku, oczywiście jako zaledwie przyjaciela (nie bacząc nawet na ten kolczyk w języku czy szaleńczo pociągające tatuaże, just friends), posmakujesz trochę prawdziwego życia. Przecież Jagger nie ma pojęcia o Twojej chorobie ani o tym, że odliczasz dni do urny. Czyż nie tego właśnie pragnęłaś, aby ktoś gorącokrwisty na chwilę podpalił dla Ciebie świat? Tę najkrótszą, zanim nie będzie już ku temu okazji? Taką złożoną ze zwyczajności, w jakiej... wszystkie sekundy są najmagiczniejszym wspomnieniem. I może nawet na moment poczujesz, czym jest prawdziwa miłość. Trwanie i czucie każdą cząstką serca...
“Wiedziałem, jaka jest, już w momencie, kiedy otworzyła oczy. To wojowniczka.”
Literatura określana mianem YA/NA, czy też konkretniej w tym przypadku young adults, często tworzona jest bezwartościowo, bliźniaczo podobnie i chyba właściwie tylko po to, aby zapełnić czymkolwiek strony. Brak logiki, karykaturalnie płaskie postaci, przesłodzone wydarzenia lub obliczone na szokowanie – wszystko to można w niej znaleźć stanowczo zbyt często. Oto cała na margaretkowo i niebiesko przybywa Rebecca Yarros z okładką w kwiatki, jaką zwyczajowo bym ominęła (i w tym przypadku niesamowicie tego żałowała), gdyby nie to, że postanowiłam w końcu sprawdzić, w czym tkwi jej rzekomy fenomen. I już rozumiem, bowiem po przeczytaniu “Każdą cząstką serca” muszę stwierdzić, że istnieje jeszcze nurt YA pełen ciepła, wartości, nadziei i magii. Z bohaterami o głębokich przemyśleniach, choć wciąż pozostającymi młodymi dorosłymi, jacy naturalnie uczą się życia. Ze świetnie skonstruowaną fabułą - bez zbędnych wydarzeń, przez którą po prostu się płynie. Poruszający realne bolączki jeszcze do niedawna nastolatków, jacy poszukują na nie prawdziwych rozwiązań. Ta otulająca powieść obyczajowa nie zniesmacza, nie razi pustką ani nie odrzuca naiwnością. Wręcz przeciwnie – otula, prowokuje do rozważań, spełniania własnych marzeń, liczenia się z utratą czasu i osób, a przy tym nade wszystko pozostaje świetnym kawałkiem literatury. Ciężarem (lekkością?) gatunkowym można Yarros bez dwóch zdań przyrównać do Sparksa, choć w wersji o wiele świeższej. Nieobłożonej przekleństwami, materialną chciwością czy zepsuciem z uwagi na posiadaną pozycję - tak mnogimi w młodzieżówkach. Kajam się i chylę czoła Autorce, bo udowadnia ona, że w podobnych propozycjach jest jeszcze miejsce na wartości. I dobrych twórców. Uśmiechających, wzruszających, budujących. Myślę, że wielu pisarzy tego nurtu mogłoby się od Amerykanki mnóstwa nauczyć. Cieszę się, iż nieodstraszona graficznym kwieciem (mrocznej mnie tylko krwiożercze rosiczki 😉), skusiłam się na to, by oddać się tej dopracowanej, poprowadzonej naprzemiennie i dwuperspektywicznie opowieści. I przefrunąć jej wydarzeniami, niczym Jagger apache’m (dodatkowy plus za piękne opisy lotów tychże maszyn!). A nawet, mimo jego braku, poczuć ją sercem. Każdą cząstką serca. 9/10
“Milczałem. Oczywiście, że lubiłem namieszać i patrzeć, jak wszystko się sypie (...).”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)