Łukasz Zarembski - Potęga światła - recenzja

by - 11:30:00

Jakkolwiek na co dzień praktykuję kult ciemności, niekiedy nawet sam czarci pomiot musi zmierzyć się z potęgą światła. Nieco nadpalona, przybywam podzielić się rezultatami, zanim powrócę do cokolwiek mrocznej, a już z pewnością wampirzej trumny w nęcąco zimnych podziemiach. Czy opromieniona? 

Światło widzialne to zjawisko, dzięki któremu można spostrzegać świat przy pomocy zmysłu wzroku, a także uświęcone źródło życia, bez którego na Ziemi panowałby wieczny mrok, praktycznie uniemożliwiający rozwój i funkcjonowanie jakichkolwiek żywych organizmów. Fizycy określają je jako promieniowanie optyczne, będące widzialną częścią promieniowania elektromagnetycznego, odbieranego przez siatkówkę oka ludzkiego. Porusza się ono w próżni zawsze z taką samą prędkością, wynoszącą aż 299 792 458 m/s. Biolodzy rozpatrują je jako czynnik wpływający w istotnym stopniu na procesy przyrodnicze. Najważniejszym z nich jest fotosynteza, dzięki której rośliny, niektóre bakterie i algi przekształcają energię świetlną w chemiczną. W jej trakcie z dwutlenku węgla i wody, przy udziale energii słonecznej, tworzą się związki organiczne, najczęściej glukoza, oraz uwalniany jest tlen niezbędny do oddychania. Powoduje także pochłanianie dwutlenku węgla, co pomaga w utrzymaniu równowagi gazowej w atmosferze. Pod wpływem światła następuje także fotomorfogeneza, będąca źródłem odpowiednich modyfikacji w rozwoju roślin, dzięki czemu dostosowują się one do panujących warunków świetlnych. Co ważne, zwierzęta oraz ludzie korzystają ze światła do regulacji swoich rytmów dobowych, snu i czuwania, a także różnorakich zachowań, takich jak migracja czy rozmnażanie. Światło słoneczne jest niezbędne do produkcji witaminy D, która wpływa na zdrowie kości, odporność i wiele innych funkcji organizmu. Oddziałuje także w ogromnym stopniu na metabolizm energetyczny, temperaturę ciała i aktywność układu nerwowego oraz nastrój i samopoczucie, stymulując produkcję serotoniny, zwanej "hormonem szczęścia". Bez światła świat byłby zdecydowanie bardziej ponurym i mrocznym miejscem. A co sądzi o nim Autor recenzowanej książki? 

„Fizyka kwantowa mówi nam, że światło to nie tylko zjawisko fizyczne - to fundament rzeczywistości. Każda cząstka energii, każda forma materii, wszystko, co istnieje, jest splecione światłem kwantowym.” 

Wychodząc nieco pompatycznie z tych naukowych podstaw, piszący dziarskim krokiem kieruje się ku transcendencji, szybko przekraczając granice dostępne jedynie zmysłowemu poznaniu. Otóż drogi Czytelniku, jeśli sądzisz, że światło jest tylko tym, „co widzisz” i regulatorem procesów przyrodniczych, jesteś w wielkim błędzie. Ono jest... Bogiem! Nie tym, który widnieje na obrazach, rzeźbach i zapisanych kartach omszałych ze starości manuskryptów oraz zwojów pergaminu. To zaledwie przekaz dla maluczkich, którzy w swojej prostocie nie są w stanie pojąć i poznać prawdziwego Demiurga. Tego jedynego i aż do teraz „niewyznawanego” w należyty sposób. A powinien On być otoczony odpowiednim kultem, gdyż: 

„Jeśli światło kwantowe jest podstawą wszystkiego, to możemy przypuszczać, że jest ono również świadome. Jest boskim umysłem, który swoją obserwacją powołuje rzeczywistość do istnienia.” 

Czymże jest więc Bóg w optyce gorliwego wyznawcy? Stanowi On: 

„(...) Świadomość Źródła Światła Kwantowego – Bóg. To on obserwując samego siebie, kreuje rzeczywistość.”

Autor, jak sam to przyznaje, doszedł „drogą doznań pozazmysłowych”, że: 

„Bóg jest źródłem światła i świadomości zbiorowej wszystkich myśli, czyli miejscem, z którego pochodzą (Kroniki Akaszy).” 

Te ostatnie, według przyjętych kryteriów, stanowią zapis wszystkich doświadczeń, myśli i działań każdej duszy, przechowywany w energetycznej przestrzeni nazywanej Akaszą.  

Na co wszystko wskazuje, owe „pozazmysłowe doświadczenia” powstały w ogromnym stopniu dzięki wpływowi środków „medycyny roślinnej”, w który to sposób Piszący określa pewne zakazane środki, po jakich zażyciu następuje parogodzinne, gwałtowne zakrzywienie czasoprzestrzeni w dotkniętej nimi człowieczej jaźni. I nie mam tu na myśli soku z gumijagód czy różnorakich i jakże banalnych w swoim wyrazie magicznych eliksirów, występujących w tak wielu baśniach i przypowieściach.  

No dobrze, ale skoro istnieje Bóg, musi On mieć także swoje skrzywione odbicie, kryjące się w czeluściach zła, a więc Szatana, można by natychmiast podchwycić. Oczywiście, że tak: 

„Szatan to egregor, portal energii, byt lub świadomość energetyczna, która jest strachem i brakiem miłości. Jest czakrą astralną, z którą lepiej się nie łączyć. (…) Diabeł nie jest osobą, ani miejscem. Jest energią, którą nosisz w sobie, do której jesteś podłączony. Wytworzyłeś ją lub uległeś wpływowi tej energii z zewnątrz.” 

Tak więc wygląda istota dwóch najważniejszych bytów, kierujących ludzkim życiem na tym ziemskim padole łez. A tak w ogóle to skąd się wzięliśmy? Autor na takie pytanie udziela początkowo niejasnej odpowiedzi: 

„(...) życie mogło nie powstać na ziemi, lecz dotrzeć tutaj w postaci nasion przenoszonych przez kosmiczne promienie światła. (…) wszechświat jest jedną wielką matrycą energii światła, z której wszystko wyłania się pod wpływem boskiej obserwacji.” 

W dalszej części książki jest już znacznie bardziej konkretny, tworząc swoją własną księgę Genesis w iście porywający sposób, gdzie wszystko jest jasne jak, nomen omen, światło. 

„Na początku nie było nic prócz nieskończonego oceanu światła. Było ono czyste i wieczne, pulsowało rytmem nieskończonej energii, a jego promienie wnikały w każdą cząstkę istnienia, choć jeszcze nie miało formy. To było Źródło – pierwotne światło kwantowe, które było bogiem, początkiem i końcem wszystkiego”. 

I co było dalej? 

Bóg czyli świadomość światła, zapragnął poznać samego siebie. W tym celu rozdzielił swą esencję na nieskończone drobiny – pierwsze cząstki energii. Które zaczęły drgać w harmonijnym fraktalnym tańcu. W ich wibracji narodziły się linie czasowe, w których czas płynął lub się zatrzymywał. Tak rozpoczął się akt stworzenia.” 

Jego skutkiem było powstanie kodów, w których została zapisana cała przyszłość wszechświata. Z nich z kolei: 

„narodziły się pierwsze gwiazdy: boskie latarnie, które miały rozświetlać pustkę. Jedna z nich (…) zapłonęła jaśniej od innych. Wokół niej zaczęły krążyć wirujące w świetle cząstki, aż uformowały się w planetę – Ziemię.”  

Potem, w wielkim skrócie, Bóg skierował strumień światła do oceanów, aż powstała pierwsza komórka życia. W końcu:  

„Bóg poczuł, że nadszedł czas na stworzenie istoty, która będzie nosiła w sobie pełnię boskiej iskry. (…) Z tego światła i pyłu kosmicznego ulepił pierwszego człowieka.”  

Amen! Niech światło będzie z Nami! 

Książkowe rozważania nie kończą się na opisaniu początku stworzenia oraz prawdziwej istoty wszechrzeczy, ale skupiają się również nad człowieczą naturą: 

„Nie jesteś oddzielony od Boskości. Jeśli światło jest wszechobecne i fundamentalne dla życia, oznacza to, że jesteś połączony z czymś większym. Możesz nauczyć się czuć i kierować swoim światłem - medytacją, świadome oddychanie i intencjonalne działanie mogą pomóc w dostrojeniu się do tej energii. Czy jesteś gotów odkryć i poczuć światło w sobie?” 

Czy może nie - i nadal bałwochwalczo przywiązujesz się do, jak twierdzi Autor, przestarzałych i przepojonych kłamstwem wierzeń, zamiast poddać się nowemu nurtowi duchowemu? Jeśli tak - to wielki błąd, bowiem:  

„Celem nowego nurtu duchowego jest uświadomienie ludziom, że światło nie jest czymś odległym i nie chodzi tu o światło słoneczne czy prąd. Czas skończyć z ograniczonym myśleniem, bo jako ludzkość nie dokonamy skoku kwantowego w zbiorowej świadomości, jeśli nie zwrócimy uwagi, że światło może oznaczać coś zupełnie innego. Że jest częścią nas samych.” 

Sam Autor deklaruje przy tym, że: 

„Obecnie moją religią jest ezoteryka, a moim Bogiem źródło energii światła, a nie żaden męski ojciec w niebie.” 

My sami zaś:  

„(...) składamy się z materii, która składa się z atomów i elektronów, których części powstają z energii.”    

Jakiej? Oczywiście świetlej. A ta tworzy wibracje.  

„Wibrująca woda i ziemia stanowią większość masy w roślinach, zwierzętach i ludziach.” 

Z wielkim uznaniem zaznaczyć trzeba, że Autor na poboczu swoich rozmyślań znalazł oczywiste rozwiązanie znanej zagadki intelektualno-filozoficznej, której istota sprowadza się do zapytania: „co było pierwsze – jajko czy kura?”. Twierdzi on bowiem, że: 

„kura była pierwsza, ponieważ myśl o niej istniała, zanim mogła powstać jej fizyczna forma.” 

A przecież: 

„myśli mają moc kreowania rzeczywistości. (…) energia tworzy materię, a myśli są formą energii (…).” 

Szokuje on także myślą, której nie powstydziliby się najtężsi bramini:   

„Jestem tylko materią i energią, z których składa się ciało. Będąc ciałem, nadal jestem jeszcze kilkoma innymi częściami świadomości, którą mogę odczuć jako myśl. Jestem myślą, ale nie muszę nią być. Jestem ciałem, ale nie muszę.” 

Na szczęście istnieje więc wybór, który jednak może być, jak sądzę, rozstrzygnięty tylko drogą wspomnianych już „doznań pozazmysłowych”, co niestety nie jest dostępne każdemu z nas, chyba, że chcemy narazić się na spotkanie z ludzikami nie tylko w różnych formach i kolorach, jakich często dostrzega się w ich trakcie, a dokładniej w szaro–niebieskim mundurze. 😉  

Nowa, przedstawiona w książce religia ma charakter absolutnie holistyczny i w zasadzie odpowiada na wszystkie możliwe wątpliwości i interpelacje umysłu. Propozycja czytelnicza jest bowiem nie tylko traktatem teologicznym, ale także społecznym, zajmującym się ludzkimi uczuciami, a nawet zdrowiem. I wielce przy tym rewolucyjnym. 

W jej optyce: 

„Miłość to odbiór pozytywnych, ciepłych i przyjemnych fal w przestrzeni serca, czyli przyjmowanie myśli przez czakrę serca za pomocą tunelowania cząstek.” 

Jeśli jesteście przekonani, że jej przedmiotem powinna być tylko jedna osoba, to bardzo się mylicie. A przy tym jesteście kołtunami, którzy nie rozumieją, że:   

„Kiedy kierujemy się sercem, chcemy się dzielić swoim szczęściem z zakochaną osobą. Dlatego patrzenie na seks partnera/partnerki może i powinno dawać nam radość porównywalną z naszą własną przyjemnością fizyczną.” 

Powyższe wynika z tego, iż:  

„Monogamia nie jest naturalnym stanem dla fizyczności człowieka (…) Wierność jednej osobie jest konstruktem społecznym.” 

Musicie zaś pamiętać jedno: 

Tłumienie swojej duszy i odczuwanie zazdrości są negatywnymi wibracjami, które obniżają wibracje naszej duszy. Nie możemy w pełni się rozwinąć, jeśli uważamy, że tylko jedna dusza zasługuje na naszą miłość, a my zasługujemy na miłość tylko od jednej duszy.” 

W związku z tym, powinniście zadać sobie fundamentalne pytanie: 

Co będzie z innymi duszami z naszej wspólnej grupy dusz, z którymi spotkamy się ponownie po śmierci? Gdy zapytają nas, dlaczego nie chcieliśmy stworzyć na Ziemi duchowej rodziny (…)? Czy naprawdę życie na Ziemi nie byłoby lepsze, gdybyśmy wszyscy kochali się energetycznie zamiast traktować siebie nawzajem jako własność?” 

„Energetycznie”, czyli przy zastosowaniu poliamorii. A cóż to jest? - zapyta ktoś zdumiony i jeszcze nieopromieniony solidną dawką światła. Otóż: 

„(...) poliamoria to intymna relacja z więcej niż jedną osobą.” 

Voilà! Oto czego naprawdę potrzebuje każdy człowiek, by dotknąć zmysłowego, świetlnego Boga i stać się cząstką nieprzerwanego konduktu dusz. Życie w zakochanym w sobie nawzajem stadzie, składającym się z dowolnej liczby osobników, zapewni Ci pełnię szczęścia i rozwój osobisty. W świetle czego zwrot o komunii dusz” nabiera zupełnie innego znaczenia....  

Jeśli odpowiednio się postarasz, może być także pozbawione zagrożeń zdrowotnych, ponieważ:  

„Człowiek myślący pozytywnie bardzo rzadko choruje, może też przyśpieszyć własne uzdrowienie poprzez myśli. (…) Czy nie wydaje ci się dziwne, że wszystkie choroby i bóle zależą od naszych myśli?” 

No tak, nigdy nie wpadłam na to, że nowotwory mogą zniknąć z ludzkiego organizmu, gdy odpowiednio mocno potraktujemy” je myślą, a nie jakimiś truciznami w postaci procedur leczniczych. Nie znalazłam też wcześniej oczywistego powiązania pomiędzy bólem w palcu, spowodowanym uderzeniem młotka, a swoimi zwichrowanymi wyobrażeniami. Wielka szkoda.  

W swoim zaślepieniu nie wykorzystywałam też we właściwy sposób grzybni. Tak, grzybni! A odgrywa ona w procesie zdrowienia ogromną rolę: 

Dzięki grzybni człowiek może uziemiać się, chodząc boso po ziemi, ponieważ grzybnia jest przewodnikiem, przewodzącym prąd tak samo jak sól.” 

Autor postuluje też wprowadzenie fundamentalnych zmian w prawie karnym, dzięki czemu będzie możliwe całkowicie bezkarne korzystanie ze środków, umożliwiających dostąpienie najwyższego stopnia doznań pozazmysłowych”, a także swobodne otwarcie czakr serca. Uzasadnia to w następujący sposób: 

„Jeśli działanie nie ma ofiary, nie powinno mieć konsekwencji, a takie przestępstwo powinno zostać usunięte z kodeksu karnego. Przykładem może być zażywanie niedozwolonych substancji.” 

No cóż, zwłok nie ma, morderstwa nie było. Poza tym osoby walczące z uzależnieniami pewnie mają inne zdanie, ale co tam one wiedzą o nieszczęściach spowodowanych ciężkimi narkotykami. Przecież: 

„Niektórzy wykorzystujący medycynę roślinną mogą celowo wywoływać (…) wizje, choć wielu ludzi uważa je za halucynacje.” 

Ach, ci „straszni mieszczanie”, nierozumiejący istoty prawdziwego poznania! 

A wiecie, czym jest pogoda? Założę się, że nie! 

„Pogoda jest stanem emocjonalnym planety, która jest żywą istotą z własną świadomością. Jest również manifestacją zbiorowych myśli istot żyjących na danym obszarze.” 

Nie macie również pewnie pojęcia, że: 

Rośliny to istoty duchowe posiadające ciało i duszę, które odczuwają i komunikują się z innymi roślinami.” 

Człowiek, który osiągnie odpowiedni poziom poznania pozazmysłowego również jest w stanie się z nimi porozumiewać, choć jak sądzę, jest to uzależnione od odpowiedniej dawki środków, jakie umożliwiają osiągnięcie takiego stanu jaźni... 

Co wyraźnie trzeba podkreślić, Autor jest zdeklarowanym pacyfistą. I proponuje środki zaradcze, pozwalające na przerwanie zaklętego kręgu wojen i zbrojnych konfliktów, które są plagą ludzkiej cywilizacji. Na początek, stwierdza, że: 

„Ludzie zabijają i krzywdzą się nawzajem z obawy, że matka natura nie będzie w stanie ich wykarmić.” 

Po czym informuje: 

„Obrona przed wojną powinna odbywać się bez użycia broni ostrej. Można by uczyć sztuk walki (…) oraz używać gazu rozweselającego. Agresywny napastnik, po kontakcie z takim gazem, zaczynałby się śmiać i zauważyłby bezsens takich emocji. Wyobraźcie sobie wojsko niepotrafiące przestać się śmiać.  

Dalej jednak dochodzi do oto takiego wniosku: 

„Jeszcze lepszym rozwiązaniem mogłoby być użycie broni z substancjami psychoaktywnymi (…). Wprowadzenie napastników w stan szamańskiego procesu otworzyłoby ich czakry serca uniemożliwiające agresywne zachowanie. (…) Mogłoby to być rodzajem przymusowego egzorcyzmu z ducha walki, eliminujące przyczyny agresji na całym świecie.” 

Czyż to nie jest przednia myśl? Że też nikt nie zdecydował się podjąć tego rodzaju środków zaradczych wobec ogarniętych agresją żelaznych szeregów Wehrmachtu. Niewątpliwie rozpylenie z samolotów gazu rozweselającego nad Niemcami w 1939 roku przyniosłoby rezultaty prorokowane przez Autora. Ci z nielicznych żołdaków, którzy na przykład zastosowaliby maski przeciwgazowe, zostaliby obezwładnieni ciosami karate, a resztę załatwiłoby skąpanie ich w roztworze z LSD. 🤣 Just epic. 

Piszący nie stroni także od fundamentalnego wezwania, które zawstydziłoby Fenicjan jako wynalazców piekielnego środka płatności, zwanego pieniądzem.  

„Ważne jest, aby zastanowić się, czy pieniądze są naprawdę potrzebne.” 

Może i nie są, ale jak w takim razie zdobyć właściwe środki medycyny roślinnej, umożliwiające stanie się lepszym wyznawcą świetlnej religii? Z filmów i książek wiem, że osoby, które je rozprowadzają raczej nie stanowią typu miłosiernego Samarytanina, więc raczej nie oddawaliby ich za darmo. Darmo także czekać, by Piszący tego rodzaju wątpliwości rozwiał. 

I na tym skończę, choć ręka kusi niemiłosiernie, aby dalej zanurzać się w rozważania Autora. Przyjmijmy więc z góry, za znanym angielskim klasykiem, że „reszta jest milczeniem”. Po prostu zgaśmy światło! 

„Potęga światła” Łukasz Zarembskiego to… no właśnie, co? Biblia, wyznanie wiary, traktat religijny, dzieło filozoficznospołeczne, zgłębiające naturę Wszechświata i ludzkiej natury, podręcznik medytacji? Tak, jest tym wszystkim właśnie. Porusza absolutnie każdy aspekt ludzkiego życia, będąc manifestem ruchu religijnego stworzonego przez Autora. Ma on przynieść całkowitą zmianę człowieczej jaźni i postrzegania, w efekcie doprowadzając do odrodzenia świata. O jego jakości i założeniach czytelnik mógł przekonać się sam podczas poznawania wcześniejszych fragmentów recenzji. Tutaj ograniczę się do wskazania, że książka dzieli się na cztery bardzo obszerne rozdziały, zatytułowane: „Fizyka kwantowa a rozwój duchowy”, „7 filarów harmonii”, „Energetyczny świat – harmonia myślenia i moc myśli” oraz „Sens życia”. Zawiera także wstęp oraz „Podsumowanie najważniejszych praw wszechświata. Jak przystało na dzieło o religijnym wymiarze, odbiorca znajdzie w nim liczne modlitwy do Boga Światła, a także ćwiczenia medytacyjne, pozwalające uwolnić swoją umysłowość i zapewnić otwarcie czakr serca.  

Na koniec warto przytoczyć słowa „Przekazu od Autora”, które mówią same za siebie: 

„Wierzę, że ogólne zagubienie ludzi oraz problemy z depresją oraz inne globalne kłopoty wynikają z braku odpowiedniego nurtu ideologicznego. Który mógłby stanowić solidny fundament moralny wspierający ludzi i pomagający im tworzyć życie w większej harmonii. Stąd moja koncepcja stworzenia takiego nurtu (Potęgi Światła), który mógłby skuteczniej łączyć ludzi zamiast ich dzielić”. 

Dodam tylko, że niewątpliwie najbardziej przydatne będą w tym celu powszechnie stosowana poliamoria oraz właściwe „środki medycyny roślinnej”. 

Niech więc światło Wam wszystkim błogosławi! Amen! 😉  

Pracę pozostawiam bez oceny punktowej. Czy można bowiem poddać jej świetliste poglądy lub kult? 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)