Lane Moore - Moc przyjaźni - recenzja
Przyjaźń to słowo, które na ogół wywołuje przyśpieszone bicie serca. I nic w tym dziwnego - w końcu poza miłością to chyba najbardziej osobista i mocna więź, jaką można nawiązać z drugim człowiekiem. Często jest wręcz do tej pierwszej bliźniaczo podobna. Sam Mickiewicz nie do końca potrafił rozróżnić oba uczucia, czyniąc je przedmiotem dramatycznych pytań w „Niepewności” - vide słynne: „Czy to jest przyjaźń/Czy to jest kochanie?” 😉 Zresztą nie on pierwszy. Już starożytni Grecy mieli w tym względzie sporo wątpliwości. Wystarczy wspomnieć o spartańskiej falandze, składającej się z żelaznych wojowników, od dzieciństwa przygotowywanych do tej właśnie roli. Niewątpliwie wspólne wychowanie sprzyjało nawiązywaniu licznych pobratymczych relacji. Złe języki jednak uparcie szepczą, że sporo z nich przekształciło się w nieco bardziej zażyłą znajomość, pozostającą jednak formalnie stosunkiem (nomen omen 😉) stricte przyjacielskim. Hellenowie zresztą wykształcili specyficzne rozumienie tego pojęcia. Ludzie ustosunkowani częstokroć brali pod swoje skrzydła Efebów – kilkunastoletnich urodziwych młodzieńców, nad którymi sprawowali opiekę, ułatwiając im późniejsze zrobienie kariery w wojsku czy administracji. Dopóki nie osiągnęli oni wieku męskiego, nikogo taki „przyjacielski” układ nie gorszył ani nie oburzał. Nie lepsi byli Rzymianie i ich władcy, którzy przejęli znaczną część zwyczajów od swych achajskich pobratymców. Najsłynniejszym cesarskim przyjacielem był Antinous – młodzieniec pochodzący z Bitynii, którego powabem i zdolnościami zachwycił się pan ówczesnego świata – imperator Hadrian. Sama historia ma wyjątkowo tragiczny wydźwięk. Przyjęty na dwór w wieku 12 lat, stał się nieodłącznym towarzyszem władcy. Oczywiście natychmiast pojawiły się pogłoski, że przyjaźń jest tylko parawanem dla innego rodzaju związku uczuciowego. Nikt ich nigdy nie przyłapał w dwuznacznej sytuacji, ale jak to zwykle bywa, wszyscy wiedzieli, o co chodzi... Oczywiście dla Hadriana nie było to żadnym problemem - w końcu na jedno jego skinienie 28 legionów podążało karnie we wskazanym kierunku, a każdy ewentualny potwarca mógł błyskawicznie skończyć w niezwykle wymyślny sposób. I trzeba stwierdzić, że często kończył. 😉 Mógł się więc nie przejmować plotkami. Inaczej było z chłopcem, bo chyba tak należy go określić. Dopóki nie ukończył 18 lat, taka relacja formalnie nie przynosiła mu ujmy. Jednak, gdy tylko przekroczył tę granicę wieku, zaczął okrywać się hańbą. Nalegał na cesarza, aby ten zwolnił go z „obowiązków”, ale ten nawet nie chciał o tym słyszeć. Biedny młodzian znalazł jedyne dostępne rozwiązanie, przełamujące w radykalny sposób upór monarchy – utopił się podczas kąpieli w Nilu, w czasie jednej z wielu peregrynacji, odbywanych ze swoim druhem po imperialnych krainach. Zrozpaczony władca w iście cesarski sposób uczcił pamięć swojego dozgonnego (szkoda, że jednostronnie 😉) przyjaciela. Już 7 lat po jego śmierci ufundował w pobliżu miejsca, w jakim odbył się ten starożytny dramat, miasto Antinoopolis. Ogłosił go także herosem, a więc bohaterem podlegającym oficjalnemu kultowi, który trwał aż do upadku Rzymu ponad 350 lat później. Jego imieniem nazwano jeden z gwiazdozbiorów, a także uczyniono go patronem wielu nowo wzniesionych świątyń oraz urządzanych igrzysk. Antinous stał się także przedmiotem wytwarzanych wręcz taśmowo posągów, rzeźb oraz gemm, dzięki czemu jego szlachetną fizys można podziwiać aż do dzisiaj. Jego wizerunek trafił także na monety. W charakterze ciekawostki wskażę, że sam Fryderyk II Wielki (dla Polaków - „straszny Fryc”, co niektórzy dodają również: „parszywy”) ustawił posąg Antinousa pod oknami swego gabinetu w pałacu Sanssouci. No cóż, widocznie nie tylko kobiety lubią rzucać spojrzenia na prawdziwy ideał młodzieńczego, męskiego piękna. Z tego wszystkiego można chyba wysnuć wniosek, że przyjaźń władcy najpiękniej rozkwita po śmierci jej przedmiotu, co jednak raczej nie stanowi dla niego samego zbyt wielkiego pocieszenia. 😉
Poza przyjaźniami o wręcz erotycznym wydźwięku istnieją też wybitnie jednostronne. Typowym przykładem może być znajomość Cezara z Markiem Juniuszem Brutusem. Ten pierwszy, ostrzegany o tym, że hoduje na swojej piersi żmiję, gorąco zapewniał, że mu nic z jego strony nie grozi, gdyż obaj są przyjaciółmi aż do śmierci. Trzeba przyznać, że w pewnym sensie miał pełną rację. 😉 Afekt Gajusa sięgał bardzo daleko – ułaskawił swego kamrata po bitwie pod Farsalos w 48 r. p.n.e., pomimo że ten brał w niej udział po stronie jego arcywroga Gnejusza Pompejusza, po czym dosłownie obsypał go zaszczytami i bogactwem. Nikt już nie odgadnie, jak wielka doza zdumienia wyzierała z gasnących oczu Cezara, gdy ujrzał sztylet w dłoni swego przyjaciela w mroku Curia Pompeiana (Sic! Czyż historia nie jest najcudowniejszą matką przewrotności?), zanim ten zatopił się w jego piersi... O gorzkim smaku przyjaźni przekonał się także „korsykański potwór” - Napoleon Wielki. Najstarszy z jego przyjaciół – marszałek Auguste Marmont, z którym utrzymywał serdeczne stosunki przez ponad dwadzieścia lat, w 1814 roku przeszedł podstępnie wraz ze swoimi oddziałami (kłamiąc, że idą na wroga) na stronę Sprzymierzonych, czym pogrzebał toczone właśnie negocjacje o możliwości pozostawienia Cesarza na tronie Francji. Od przyjaźni wolał zaszczyty, jakie obiecał mu w zamian przyszły król Ludwik XVIII. Nawet wobec jednoznacznych dowodów, że człowiek, któremu bezgranicznie wierzył i jakiego uczynił bogaczem oraz jednym z najwyższych dostojników państwa, sprzeniewierzył się swojemu dobroczyńcy, cały czas uparcie powtarzał, że „jego przyjaciel nigdy nie uczyniłby czegoś takiego” oraz „to musi być jakaś pomyłka”. No cóż, mimowolnie przychodzą na myśl całe tabuny zdradzanych współmałżonków, używających bardzo często podobnej retoryki w stosunku do oczywistych w swojej wymowie wieści, przypominających wielce spektakularne uderzenie pioruna, wychodzące z całkowicie błękitnego, słonecznego nieba... Czyż nie jest to krzyczący dowód, że ludzie darzący kogoś przyjaźnią, podobni są w usposobieniu kochankom? Przyjaźń ma więc wiele twarzy, także tych, które zwykłym zjadaczom chleba nawet na myśl nie przyjdą, co niniejszym uznaję za udowodnione. 😉 A jak do niej podchodzi Autorka recenzowanej książki?
„Przyjacielska relacja to nie jest zazwyczaj związek dwóch osób, z których jedna jest zła, a druga dobra, jedna ma rację, a druga nie. To układ dwóch osób, które albo do siebie pasują, albo nie.”
Powyższe stwierdzenie niewątpliwie należy zaliczyć do tych, które niby są całkowicie oczywiste, jednak strasznie trudno je sformułować. 😉Przyjaźń bowiem z zasady powinna być relacją dwóch stron o statusie całkowicie równym w jej ramach a do tego przystających do siebie charakterologicznie. Jeśli jednak Twój przyjaciel bardziej skłania się ku zachowaniom rodem spod ciemnej gwiazdy (mrrrram...), chodząc często chwiejnym krokiem oraz demonstrując wszem i wobec ubielony nos, a Ty nawet nie jesteś w stanie przemóc się do przejścia przez ulicę na czerwonym świetle, zaś największym przewinieniem, jakiego się dopuściłeś, było rzucenie w wieku 5 lat papierka po cukierku na świeżo skoszony i wypielęgnowany miejski trawnik, nie musisz się martwić. 😉 To od Was bowiem zależy, czy wzajemnie będziecie się tolerować, a nawet uzupełniać. I nic nikomu do tego. Tym bardziej, że:
„Osoby stanowiące swoje przeciwieństwa mogą stwarzać dla siebie nawzajem równowagę i otwierać siebie na nowe rzeczy. To częsty model przyjaźni (…).”
Nawet taki druh, na widok którego dzieci zaczynają wyć wniebogłosy, nadobne dziewice w popłochu ewakuują się do najbliższego kościoła, a staruszkowie pośpiesznie żegnają się jakże wymownym znakiem krzyża, nie jest niczym złym, a wręcz przeciwnie. Przecież w życiu chodzi również o to, aby się pięknie różnić i ze smakiem zniesmaczać „strasznych mieszczan”. Nawet zupełnie odmienne osoby może połączyć imponująca w swojej trwałości nić wzajemnej sympatii. I pozostać taką przez całą ziemską drogę. Jeśli więc spotkało Cię tego rodzaju szczęście, nie odrzucaj go pochopnie. Bowiem...
„Znalezienie najlepszego przyjaciela może być zadaniem naprawdę karkołomnym.”
O prawdziwości powyższej sentencji każdy człowiek przekonuje się bardzo szybko. Często ludzie otoczeni są gronem pozornych przyjaciół, znajdowanych niejako „w akcji” w szkole czy pracy. I tkwią w takim układzie, pomimo tego, że oferując złote runo krystalicznie czystego prawdziwego uczucia, w zamian otrzymują jego nędzną podróbkę. Są wykorzystywani, a nawet mentalnie kaleczeni przez takiego rodzaju „wampiry energetyczne”. W takim przypadku, choć to niezmiernie trudne, trzeba zniweczyć ów węzeł jednym cięciem trzymanego w ręku, wyostrzonego maksymalnie miecza Damoklesa.
„Nie ma sensu trzymać się ludzi, którzy w zasadzie odpowiadają Twoim wyobrażeniom na temat przyjaciół, ale też swoim zachowaniem sprawiają Ci ból. Poza wszystkim nie służy to żadnej ze stron.”
I nie oglądać się za siebie, nawet jeśli za plecami rozlega się najsłodszy z możliwych, syreni zew odrzuconych w taki sposób. Jak udowodnił Odys, najlepszym rozwiązaniem jest wtłoczenie do uszu odpowiednio dużej dawki wosku, przez którą owe zwodnicze pienia się nie przedostaną. We współczesnych warunkach sprowadza się to do niezwłocznej zmiany statusu na Facebooku, wykasowaniu numeru w smartfonie oraz radykalnym daniu unfollow w mediach społecznościowych. Oczywiście nieliczni już posiadacze boomerskiego i cringe’owego konta na Photoblogu powinni uczynić to samo. Bardziej „wzmożeni” mogą posunąć się nawet do “cancelowania” wspólnych fotek, co samo w sobie powinno być wystarczająco wymowne...
Jak więc uchronić się przed podobnymi „przebojami” i rozpoznać, że to jest właśnie ta, jedna jedyna i realna przyjaźń? Otóż, należy wypatrywać symptomów, które to w pełni potwierdzą. A także upewnić się, że druga strona jest na to gotowa i właśnie tego chce. Jednak musisz być ostrożny, gdyż...
„Nawet jeśli obie strony są pełne wzajemnej sympatii i wyrażają obopólne pragnienie, aby przyjaźń się rozwijała, wasze niemożliwe do pogodzenia style przywiązania mogą bardzo ograniczać łączące się z tą przyjaźnią oczekiwania.”
Z czym to się je?
„Teoria stylu przywiązania pokazuje przede wszystkim, czy łatwo potrafisz nawiązać kontakt z inną osobą albo się do niej zbliżyć, co jest pochodną twoich kontaktów z dzieciństwa.”
Oczywiście nie chodzi o styczności będące wypadkową jakże popularnej przedszkolnej „zabawy w doktora”, lecz o te, które nawiązałeś z bliskimi oraz ich jakość. Jeśli wszystko było pod tym względem w porządku, a więc miałeś kochających rodziców, Twój styl przywiązania będzie otwarty, ekstrawertyczny i spontaniczny. Innymi słowy, natychmiast zaakceptujesz przyjaźń innej osoby i będziesz jej całkowicie oddany. Jeśli nie – jesteś skazany na „styl przywiązania nacechowany brakiem pewności”. Żeby nie było za łatwo, ten z kolei dzieli się na dwie postaci: 1) osobowości unikające, 2) osobowości lękowe. Co ciekawe, obie formy mogą się też łączyć. Zanotowane? To idziemy dalej... Pierwsze z nich:
„(...) pragną miłości i bliskości tak samo jak inni, przy czym prawdopodobnie obawiają się tych relacji równie mocno jak ci o osobowości lękowej. Są jednak o wiele bardziej skłonni wycofać się, uciec, znaleźć powody, aby się bezpiecznie ukryć.”
Z kolei drugie podejście jest znacznie bardziej daleko idące:
„O ile zatem lękowi zawsze boją się, że unikający będą na nich źli i odejdą, o tyle unikający interpretują ich zachowanie jako nachalne i denerwujące i właśnie ukazują je jako powód odejścia – jako że generalnie najchętniej wycofaliby się zawsze z każdego związku i każdy pretekst jest dobry.”
Zanim więc przystąpisz do „osaczania” swojego kandydata na przyjaciela, bombardując go wyrazami miłości, dwa razy się zastanów, czy warto. Najlepiej będzie, gdy uprzednio przeprowadzisz jego wnikliwą analizę, aby stwierdzić do której osobowości należy i do tego dostosujesz styl swoich działań. Inaczej możesz wszystko mimowolnie “spartolić” i spłoszyć “zwierzynę”, a przecież tego byś nie chciał, prawda...?
Dopiero, gdy będziesz już pewny swego, możesz zacząć nawiązywać przyjaźń jak się patrzy... Ile jest ona warta, przekonasz się po upływie odpowiedniego okresu czasu, gdy już ze swoim druhem „zjesz beczkę soli”, a burzliwe fale życia nie raz zaleją Wasz wspólny pokład. Wzajemne doświadczenia są bowiem bezcenne, gdyż wszystkie z nich unaoczniają pewną, bardzo istotną w przyjaźni rzecz:
„(...) Pomogło mi zrozumieć, że mogą istnieć przyjaciele, którzy po prostu cię kochają, niezmiennie i wiernie, nawet jeśli nie masz dla nich dość energii czy nie spotykasz się z nimi tak często, jakbyś chciał. Kiedy wracasz, na pewno będą czekać. (…) gdy narozrabiasz, przyjmą szczere przeprosiny i obietnicę poprawy, ponieważ znają cię i znają twoje serce, i wiedzą, że ludzie popełniają błędy. (…) którzy są oddani tobie tak, jak ty jesteś oddany im.”
W dobie, gdy świat przybrał postać globalnej wioski, przyjaźń może także istnieć „na odległość”. To tak zwana forma przyjaźni internetowej, a nawet internetowo–telefonicznej, przy czym ta ostatnia jest dowodem szczególnej zażyłości. Jednak musisz pamiętać, że niosą one ze sobą kardynalne zagrożenie.
„Przyjaźnie online wydają mi się o wiele wątlejsze, ponieważ wedle wszelkich znaków wątlejsze są.”
Powinieneś także zadać sobie fundamentalne pytanie:
„Czy nie jest tak, że te przyjaźnie na odległość pozwalają ci odhaczyć sprawę relacji, tak, że możesz powiedzieć ludziom: mam przyjaciół, a jednocześnie unikasz ewentualnych problemów z bliskością?”
Wprawdzie wymaga to Orfeuszowskiego zejścia do Hadesu własnej jaźni, na co nie wszyscy są gotowi, jednak warto rozeznać własne oczekiwania, obawy i ukryte pragnienia.
Na pewno dla wielu, zwłaszcza tych, którzy cechują się zamiłowaniem do introwertyczności, będzie krzepiące, że równie dobrym przyjacielem jak człowiek może być domowe zwierzątko. Zalecane jest przy tym, aby można było z nim nawiązać choć podstawowy, rozumny kontakt. Odpadają więc raczej wszelkiej maści pająki, gady, płazy, pantofelki czy meduzy, choć życie zna i takie komitywy. Jednak i w tym przypadku trzeba uważać, aby zdrowie psychiczne nie doznało uszczerbku, ponieważ:
„Kiedy pierwszy raz dostałam mojego psa, Lights (…) przypadkiem stanęłam jej na łapkę, przepraszając potem tysiąc razy, myślałam, że będzie mi okazywać niechęć albo gniewać się na mnie miesiącami i że dostanę karę, na jaką zasłużyłam. Jednak tak się nie stało. (…) Przeprosiny wystarczyły, ponieważ znała mnie (…). Mnie jeszcze przez kilka tygodni dręczyły wyrzuty sumienia, ale jakoś mi przeszło.”
Wreszcie zwracam się do wszystkich zniechęconych niedostrzegalnymi dla oka zagrożeniami wynikającymi z przyjaźni i prób jej nawiązania – możecie nie mieć żadnych przyjaciół. To Wasz wybór i nie ma co się go wstydzić. Choć zarazem powinna Wam towarzyszyć myśl, że:
„Prawdę mówiąc, jeśli masz na świecie chociaż jedną osobę, którą odbierasz jako bliskiego przyjaciela, to jesteś wygrany.”
I to jest puenta na dziś!
„Moc przyjaźni” Lane Moore to fascynujący poradnik dla każdego, kto marzy o przyjacielu. A także tych, którzy są ze swojej relacji niezadowoleni, a nawet chcą z nią skończyć. Oraz ludzi, którzy pragną zrozumieć, czym jest przyjaźń i jaka jest jej istota. Autorka podeszła do tematu holistycznie, zajmując się szczegółowo wszelkimi niuansami, jakie wiążą się z tym stanem serca i ducha. Dowiedzieć się z niej można podstawowych rzeczy, a więc jak: nawiązywać przyjaźnie, rozpoznać styl przywiązania do siebie i własne potrzeby, a także w jaki sposób domagać się ich zaspokajania czy przystąpić do zrywania więzi i kiedy jest to uzasadnione. Wnikliwy czytelnik dowie się także, czym jest kłótnia z przyjaciółmi, kiedy jest to zdrowe, a kiedy stanowi znak ostrzegawczy, jak małżeństwo i dzieci mogą wpływać na przyjaźń oraz jak postępować, kiedy wreszcie trafi się na bratnią duszę i jak być dobrym przyjacielem. Dla osób o gorących sercach szczególnie ciekawe będą fragmenty odpowiadające na pytania, co robić, gdy w miejsce przyjaźni pojawi się miłość, a także czy warto zachować dla siebie przyjaźń po rozstaniu. Co szczególnie cenne, Autorka czerpie pełnymi garściami z własnych doświadczeń, obficie ilustrując życiowymi przykładami głoszone tezy. Niewątpliwie dodaje to im wiarygodności i specyficznego polotu. Pozycja literacka podzielona jest na przejrzyste rozdziały, wyczerpująco i bardzo szczegółowo analizujące poszczególne zagadnienia. Dzięki temu czytający porusza się po niej sprawnie i szybko, co niejednokrotnie może „uratować skórę” jego relacji, jeśli oczywiście w odpowiednim momencie będzie w stanie do niego zajrzeć i zastosować porady w praktyce. Oczy takich nieszczęśników z pewnością ucieszy piękna, wiosenna okładka. “Moc przyjaźni” pozostawiam bez noty punktowej, jako że traktuje o kwestiach tak cennych, że aż nieocenialnych. A mówili, iż przyjaźń to taka prosta sprawa... UPS, kłamali.
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)