Tracy Wolff & Nina Croft - Star bringer - recenzja
Znany na cały świat pies Łajka, a potem podobnie popularny Jurij Gagarin udowodnili, że podróże kosmiczne mogą być szczytem marzeń - ale takim w pełni osiągalnym, jeśli tylko wykazać się popartą przygotowaniami odpowiednią dozą upartości i... mieć za sobą sztab technicznych specjalistów, którzy zadbają o to, że nie wyląduje się bezładnie w stratosferze. Z charakteryzującym mnie chronicznym brakiem szczęścia, z pewnością nie poważyłabym się na taką wyprawę - no chyba, iż miałabym w planach na stałe odseparować się od innych ziemskich istnień i nigdy już nie powrócić. Chociaż raczej zostałabym wówczas zapamiętana na wieki jako ogromny kosmiczny samozapłon lub odwrotnie, jeden wielki niewybuch. Well. Póki jeszcze mnóstwo rzeczy pozostało mi do osiągnięcia, miliony do zwizualizowania, niezliczona ilość żyć do przeciągnięcia na ciemną stronę mocy i zirytowania, biliony książek do zrecenzowania 😉i setki nieistniejących szklanych sufitów do przebicia, wolę jednak stąpać twardo w zbyt wysokich szpilkach po swojskiej Ziemi. W zupełnym przeciwieństwie do bohaterów powieści “Star bringer” duetu Tracy Wolff & Nina Croft, którzy nie tylko żyją w składającej się z wielu fantastycznych planet przestrzeni kosmicznej, ale i - wskutek ogniście niebezpiecznych okoliczności - zostali zmuszeni do odbycia skrajnie zwichrowanego lotu w składzie, jakiego wcale nie przewidzieli. Żaden to rejs hobbystyczny – a raczej wojaż nieznanym, wyglądającym na rozpadający się, statkiem powietrznym, dzięki któremu ocalą własne życia... albo zginą. A wraz z nimi wszechświat, albowiem w tym już od dawna dzieje się nie najlepiej. Dwie dekady temu nastał czas Gasnącego Słońca, zapoczątkowany przez świetliste rozbłyski. Choć to nie brzmi trwożąco, obecnie złota kula ma inny kolor a temperatura na każdej powierzchni rośnie w tempie wykładniczym. Czy przypadkowa zbieranina nastolatków z pewną Księżniczką na czele zdoła ocalić Wszechświat przed całkowitym spopieleniem, nie zabijając się przy okazji... i nie zakochując w sobie nawzajem?
“Ale jak ktoś, kto całe życie żył w mroku nieświadomości, ma się z dnia na dzień zwyczajnie dopasować do oślepiającej rzeczywistości?”
To miała być klasyczna misja dyplomatyczna chwilę temu dorosłej kobiety, która kiedyś obejmie w panowanie całe kosmiczne cesarstwo. Uspokoić nastroje społeczne, wysłuchać skarg, obiecać poprawę i rozwikłać coraz bardziej naglące problemy a przy tym zorientować się, jak daleko zaszły prace badawcze na kosztującej krocie stacji, które powstrzymają rozpad świata. Jest coraz ciemniej, goręcej i niestabilnie, a Gasnące Słońce stanowi rosnące zagrożenie. Przeznaczone na ceremonię szaty, zaufany strażnik, dotrzymująca towarzystwa przyjaciółka. Co mogło pójść nie tak? Okazuje się, że wszystko, Księżniczko. I to takie nieprzewidywalne, jakiemu nijak nie da się zapobiec, jak to często w życiu bywa. Choć tego właściwie nie wiesz -zawsze trzymana pod kloszem i w ryzach, przepisach, zasadach oraz protokołach przez wyniosłą i mającą względem Ciebie ogromne oczekiwania matkę - Cesarzową. Powściągliwe przestrzeganie dworskiej etykiety, wypełnianie konkretnych rozkazów, życie w wypełnionej przepychem bańce ułudy - tak do tej pory wyglądała Twoja codzienność. Jako wysłannik własnej, wśród przywódców innych planet wizytujesz dzisiaj sale naukowca w postaci pani doktor, przy której szalony Dexter z kreskówkowego laboratorium wypadłby zapewne całkiem normalnie. Co Ci jednak nużna, to nużna - kroczysz spokojnie w kierunku jej rzekomego odkrycia, naturalnie powstrzymując mimikę i emocje, nie mogąc doczekać się, co takiego chce Ci zaprezentować. Czy ów wynalazek faktycznie będzie w stanie powstrzymać proces rozpadu wszechświata? Niemiejesz jeszcze bardziej, wkraczając do wielkiej kosmicznej hali, podobnie zresztą jak wszyscy obecni. Z niejasnej przyczyny, a może z uwagi na nawracające od wielu lat, niespokojne sny, jesteś przekonana, że oto przed Wami jeden z artefaktów Starszych. Jego gargantuiczna powierzchnia Cię przyzywa, mieniąc się czernią... choć tak naprawdę pochłonięciem każdej z istniejących barw. I już wyciągasz smukłą, nieznającą pracy, prawie koronowaną dłoń w jej stronę, kiedy nagle... wszystko eksploduje, poprzedzone kawalkadą wybuchów, wystrzałów i jazgotliwych dźwięków, odbierających jaźń. Otwórz oczy, Księżniczko.
“Jedna wielka katastrofa, nie załoga. Księżniczka, kapłanka, strażnik, więźniarka, oszust, kretyn i ja - samozwańczy kapitan dupek.”
A potem, salwując się przymusową ucieczką, znajdujesz się na wyglądającym na tak zdezelowany, że z pewnością pamiętającym czasy przedwieczne statku powietrznym z bandą, jaka zdecydowanie nie przystoi za towarzystwo przyszłemu władcy. Odziana na obecnie przybrudzone biało Arcykapłanka, majestatyczna, choć szemrząca głupoty o tym, że świat odrodzi się po końcu. Nieodstępujący jej na krok strażnik, który wodzi za nią maślanym wzrokiem. Śmiejąca się obłąkańczo była więźniarka, na jakiej wykonywano eksperymenty naukowe – na domiar złego patrząca na Ciebie z nienawiścią. Diabelnie przystojny Ian, z którym co rusz wdajesz się w słowne utarczki, wcale nie zachowując jak monarsza głowa. I jego dwóch towarzyszy – sympatyczny chłopak i genialny technicznie najemnik. To niemożliwe, aby taka mieszanina sylwetek powstrzymała gaśnięcie Słońca, prawda? A jednak, każde z Was z osobistych pobudek, decydujecie się wziąć udział w iście straceńczej misji. Na pokładzie bez wody i jedzenia, o wątpliwej jakości sterowania, rozgrywać zaczynają się także prywatne przedstawienia. Arcykapłankę frapują nieświęte myśli - w końcu czuje się wolna od ograniczających i określających ją jako nietykalną szat. Ty nie jesteś już dłużej drugą najważniejszą osobą w układzie kosmicznym – a przede wszystkim tą księżniczką, za jakiej dotkniecie grozi śmierć. Nieznane Ci emocje prowokuje temperamentny Ian, który początkowo kpił sobie z Twoich dystyngowanych poglądów. Z każdym przebytym dniem wyprawy coś ciągnie Was do siebie coraz mocniej – i bynajmniej nie jest to tylko pozaziemskie przyciąganie. Jeśli nie naigrywa się ze wszystkiego, była skazana prowokuje natomiast innych do przekraczania własnych granic. No i jeszcze ci dwaj... szepczą do siebie w myślach, gdy milcząco przypatruje się temu rzekomy technik. Emocji jest tak wiele, że i przez nie cały statek kosmiczny mógłby spokojnie wybuchnąć, nie pozostawiając po sobie nawet atomu. Czy zajęci niesnaskami i małymi wojenkami, nie stracicie z oczu najważniejszego celu? Cóż... jeśli tak się stanie, po prostu absolutnie wszyscy umrą. Teraz natomiast trzymajcie się, kolejna planeta na radarze!
“Pociąg do złych chłopców to mój najmroczniejszy, najgłębszy sekret, głębszy niż moje przedziwne sny.”
Okazuje się, że książka napisana w duecie i licząca sobie, bagatela, 658 stron a przy tym stanowiąca pierwszą część serii sci-fi dla młodzieży i starszych czytelników, może porwać od samego początku w wir niemalże pędzącej akcji i stanowić doskonałą rozrywkę. To chyba pierwsza tego rodzaju propozycja literacka, jaką czytałam - wszelkie kosmiczne wydarzenia stanowią bowiem istotne, choć nadal li tło, dla dramatów rozgrywających się pomiędzy głównymi bohaterami. Zamknięci na, bądź co bądź - względem reszty, niewielkiej przestrzeni, odseparowani od reszty i skazani na wspólne ratowanie własnego życia, przeżywają pierwsze zauroczenia, pocałunki i całkowicie wolne myśli. Uwolnione z okowów arcykapłanka i księżniczka na sunącym po przestrzeni kosmicznej wcale nie leniwie statku w końcu zaczynają się uczyć życia - i, lądując na kolejnych planetach, poznawać je w prawdziwym kształcie. Rodzące się, prywatne animozje, nie przesłaniają natomiast postaciom naczelnego celu w postaci znalezienia sposobu na zapobieżenie ogólnogalaktycznej katastrofie. A tu też, mój Drogi, dzieje się bez liku. Pałacowe spiski, intrygi i knowania. Działalność pod przykrywką, zamachy i przewroty. Zwięźle - wszystko to, co w finezyjnie-fantazyjnych powieściach cenię najbardziej. Podobnie jak niezwykłą dynamikę, której “Star bringerowi” odmówić nie sposób.
“Może w końcu odkryłam coś, w czym jestem dobra...”
Zastrzeżenia mam właściwie tylko do dwóch kwestii. Po pierwsze, frapujący Ian jest tyleż zawadiacko uroczy, co... skrajnie oklęty. A twórczo w tej kwestii sobie poczyna – potrafi nawet złożyć zdanie ze słów powszechnie używanych za obelżywe. Maniera ta wraz z kolejnymi stronami infekuje niestety pozostałych bohaterów. Poza tym, w kwestii językowego czepialstwa, napisałabym, że statek kosmiczny się chybocze - a nie chybota, bo choć obie formy są poprawne, to jednak ta potoczna nie przystaje do ciekawie namalowanej słowami opowieści. Rzecz druga – Autorki wykreowały intrygująco brzmiący, kosmiczny świat. Prawdopodobnie, bo choć padają nazwy najróżniejszych stworzeń i urządzeń, wiele z nich nie otrzymuje żadnego wyjaśnienia. Dobrze, że otrzymał je niejaki drokaroń - bo aż sama zapragnęłam mieć takie czworonożne, mięsożerne zwierzątko robocze, które potrafi jeść złych ludzi. Oj, moje definitywnie byłoby ogromne i nigdy nie chodziło z pustym żołądkiem. 😉 “Star bringera” pozostawiam z oceną 7/10 - ta pełna przygód, oryginalna historia okazała się szaloną przygodą. Nie mogę się doczekać kontynuacji – i liczę na kolejną emocjonującą, nieprzewidywalną podróż, okraszoną widowiskowymi wybuchami, turbulencjami i zwichrowaniami. Właściwie sobie, a więc przekornie, z pewnością ponownie nie zapnę pasów. Jestem pewna, że w razie konieczności, te odmówiłyby uwolnienia mojej umięśnionej kościście konstrukcji ze swoich szponów. A cóż to byłaby za strata dla (kosmicznego) świata...
PS Wolff & Croft można uznać za udaną spółkę również za wykreowanie mnóstwa komicznych scenek sytuacyjnych. Niektóre cięcie ironiczne konwersacje należycie mrocznie mnie uśmiechnęły. Oby tak dalej!
“Czuję się, jakbym balansowała na skraju przepaści. Jakbym kroczyła po krawędzi, tracąc wiarę we wszystko, co przez całe życie brałam za pewnik. A przede mną zionie przepaść nieznanego. To przerażające. A jednak część mnie tego chce.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)