Ewelina Grzybowska - 7 tygodni - recenzja
Oto thrillerowy debiut, jakie lubię najbardziej – bowiem nieskażony ani jedną nutą kryminału, o co w pierwszych książkach tego gatunku łatwo. Co więcej, został napisany w niezwykle ryzykowny sposób... Pierwsze kilkadziesiąt stron wręcz mnie nużyło. Zważywszy na ilość zwyczajnych, szczegółowo przedstawionych czynności, jakie wykonywał główny bohater, momentami zastanawiałam się, co właściwie czytam – i po co Ewelina Grzybowska tak detalicznie maluje słowami prozaiczne elementy składowe dnia bohatera. Z każdą przewróconą stroną nabierałam jednak pewności, że jest to zabieg celowy – i zdecydowanie się nie pomyliłam. Wręcz senna narracja ewoluuje bowiem w coraz bardziej niepokojącą i mroczną, by finalnie obezwładnić czytającego ciemnością i złem. Upadek naczelnej postaci postępuje, obracając w perzynę świat kolejnych sylwetek – a pojedyncza akcja staje się zaczątkiem następnej. Całe przedstawienie zmierza do tragicznego finału, jaki z pewnością na długo pozostawi odbiorcę z uczuciem naznaczenia; duszy oblepionej okrutnymi uczynkami Thomasa. To ten rodzaj tuszu, który utrzymuje się na skórze jeszcze wiele chwil po ocenieniu tej moralnie szarej powieści. Choć... może raczej kruczoczarnej. Efekt skrzydeł motyla, gargantuicznie tragiczne domino, którego jedna potrącona kostka zapoczątkowała pętlę, w jakiej znikąd nadziei. Jeśli literaturę thrillerową można określić mianem urzekająco brudnej – to właśnie ten typ. Od jednostajnej, przytłaczającej narracji po taką, w której czytelnik sam nie wie już, co prawdą, a co ułudą jest. Prowokującej do postradania zmysłów, wciągającej motywami onirycznymi i nieuzasadnioną ohydą zbrodni. Ryzykowny debiut Pisarki jest unikatowy i pozostawia po sobie uczucie pustki. Uśmiecha tym bardziej, że sama pokusiłabym się o podobnie “beznadziejny” finał. Przekornie duszny, ironicznie bezwzględny, oryginalnie morderczy. Właśnie tak stopniuje się fabularne napięcie.
“Samotne i bezsenne noce w depresji. Pragnienie śmierci. Wewnętrzny krzyk cierpienia. Szum skrawków materii pędzących przed siebie w próżni. Materia pośród nicości. Nicość nigdy niebędąca nicością.”
Bezsenność lub niemożność szybkiego zaśnięcia przeplata się z kawalkadą koszmarów. Są tak realistyczne, że niekiedy już nie potrafisz odróżnić ich od rzeczywistości. To. Znowu czujesz obecność tego zmaterializowanego lub całkowicie nieprawdziwego, nieokreślonego Bytu w swoim pobliżu. Jeśli - choć to trudne – skupisz na chwilę myśli, jeżeli cofniesz się do znienawidzonej przeszłości, uzmysłowisz sobie, że zawsze Ci towarzyszyło. Kiedy matka odwracała wzrok od Twojej tragedii, solidarnie poklepywało Cię po ramieniu. Wówczas gdy ojciec znęcał się nad kilkulatkiem w Twojej postaci, bo znowu pozwolił sobie na zbyt dużo napojów wyskokowych, przytulało Cię w obskurnej piwnicy. Chuchało w Twój kark podczas spacerów po mieście - pozornie bez celu, bo były nim same w sobie. Potakiwało w chwili planowania kolejnego wyznaczonego sukcesu – jakiegokolwiek, byleby choć raz okazać się lepszym niż ktoś inny. Pijak z baru, kolega z pracy, mijany w drodze do niej mężczyzna. Nigdy nie jesteś sam. I dobrze. Wtedy z pewnością dawno byś już oszalał...
“To nie pozwalało mu się poruszyć. To uniemożliwiało wydostanie się z morderczej pułapki. To, którego dotąd nie rozumiał, zatrzymywało go niewidzialną dłonią w miejscu.”
Czy to Twój sojusznik? Najjedyńszy, który pcha Cię ku jakiemukolwiek lepszemu? A może czysty diabeł, namawiający na te najgorsze decyzje, których nie da się już w żaden sposób odwrócić? Mara. Zakapturzona postać o czerniejących zębach, jaka wydaje się szyderczo rechotać po każdym Twoim wyborze. Bo widzisz, Ty – tak zacietrzewiony w nienawiści do świata - nie nauczyłeś się jednego: słuchać. A przecież to mówiło - zostało Ci 7 tygodni. Na co?
“Siedem tygodni, Thomasie. Zbyt mało, by uczynić wszystko, i zbyt dużo, by dotrzeć do nicości. O siedem tygodni bliżej początku, który stanie się końcem i o siedem tygodni bliżej końca, który stanie się początkiem.”
Gdybyś rozejrzał się czasem, bez oczu zamglonych stuporem i pretensjami do wszystkich poza sobą, dawno dostrzegłbyś, że To już wielokrotnie wyciągało do Ciebie ręce. Czeka w uśpieniu. I za siedem tygodni w końcu dopnie swego, gdyż zmierzasz ku przepaści jak durak po nitce do kłębka, choć jest splątana jak diabli. Marzysz o awansie w pracy. Zamiast go osiągnąć własnymi umiejętnościami, próbujesz utopić innego pracownika. Chciałbyś spotkać się z piękną kobietą. Miast naturalnych metod, znów wędrujesz na łatwiznę. Nienawidziwszy zasad, nie próbujesz ich zmienić - łamiesz je, gdy tylko nadarzy się okazja. Przemawiasz pięściami, ignorując słowa. Te zostawiasz, by wypluć w kierunku pogardzanej nacji. I jeszcze ta bolesna przeszłość, z którą wszakże mógłbyś się rozliczyć. Wybierasz zło. Zawsze stawiasz na nie, choć może... cała ta rzeczywistość tylko Ci się śni. Mara wariata, bo każdego kolejnego poranka nie potrafisz jednoznacznie stwierdzić, czy faktycznie dopuściłeś się wszystkich tych ohydztw, czy to wciąż trwa jakiś odbierający zmysły koszmar. Dochodzi do tego, że słyszysz jeden wielki jazgot – tak, to kłócą się sprzeczne głosy w Twojej głowie. A może skrzywdzeni naprawdę tu są i słusznie postanowili się zemścić? Za ile bezeceństw odpowiadasz? Na początku było słowo, lecz kiedy to ciałem się stało, nawet Ty sam i towarzyszące Ci nieodłącznie To straciliście panowanie nad następstwami działań. Z gnuśnej beznadziejności ku nieuchronnemu upadkowi. Degrengolada zła. Upadek moralności. Nicość codzienności. Odmęty braku świadomości. Albo w pełni zamierzone popełnianie najgorszości. Kostka toczy się głucho po planszy, potrącając kolejne pionki. Co stanie się, kiedy przewróci się ostatni z nich? Straszyłka... Siedem tygodni... siedem grzechów głównych. Niejedna od pychy zaczęła się śmierć.
“Mordujące się nadzieja i poddanie. Wieczny nieporządek myśli.”
Ewelina Grzybowska podeszła do misji napisania niesztampowego debiutu nie tyle poważnie, co po mistrzowsku – bo dawno już nie spotkałam się z tak dobrym budowaniem napięcia i wtłaczaniem do treści niepokoju. Napiszę odważnie, iż na początku akcja jest wręcz nużąca, a ja rozważałam odłożenie książki, przez kilkanaście stron czytając o tym, jak bohater wędruje do pracy czy pakuje teczkę. Tak jak jednak podejrzewałam, owa prozaiczność w końcu przemienia się w karuzelę zdarzeń wirującą tak szaleńczo, iż aż czytający musi uważać, by z niej nie wypaść. Sennie opadające powieki rozwierają się w wyrazie zszokowania i przerażenia. “7 tygodni” to pełnokrwisty thriller, wygrywający ujmująco tragiczne akordy – mroczne, rzewne, smętne i... niekiedy wzruszające. Spirala zła nakręca się coraz silniej, w końcu zaduszając nawet i główną postać. Dodatkowy plus za celne zdania o irytującej poprawności politycznej i autorskie tłumaczenia tekstów piosenek – tak to powinno wyglądać. Co intrygujące, Pisarka zdecydowała się na osadzenie fabuły w Portland i myślę, że nie przesadzę wcale, jeśli stwierdzę, że jej książka prezentuje właśnie amerykańskie odcienie mrocznego stylu. W wymowie, co jest ogromnym wyrazem uznania, kojarzy mi się natomiast z jedną z najlepszych książek mojego ulubionego Pisarza, czyli “Wszyscy jesteśmy mordercami” Maxa Czornyja. To jeszcze nie to samo zwichrowanie, ale owe powiązanie pokazuje, że Grzybowska mierzy naprawdę celnie – i wysoko. Myślę, że wszyscy thrilleromaniacy powinni uważnie śledzić to nazwisko na naszym rodzimym rynku literackim, bo jeszcze niejednokrotnie na nim namiesza. Szczególnie zważywszy na otwierające wręcz poetycko rozdziały sny, majaczenia lub rzeczywiste zdarzenia (do oceny samodzielnej), które mieszają w fabule, niczym diabeł w swym kotle. Wyszedł z niego naprawdę smaczny wywar spod ciemnej gwiazdy! 8/10 - bardzo lubię patrzeć w otchłań, bo ona od zawsze spoglądała we mnie. Poproszę dokładkę.
“(...) podobno uczył się języka samodzielnie z książek, zaznaczając w nich te słowa, których w ogóle nie rozumiał. (...) był uparty.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)