Jennifer L Armentrout - This is me and you - recenzja

by - 22:50:00

TEN CYTAT.  

“Żeby się zrelaksować. Żeby nie zachowywać się jak dziwadło. Żeby zapomnieć. Żeby pamiętać. Żeby być zabawna. Żeby ludzie mnie lubili. I żebym nie przejmowała się, gdy jest inaczej. Żeby się dobrze bawić. Żeby się po prostu nie przejmować.” 

Po przeczytaniu kilkudziesięciu pierwszych stron drugiego tomu cyklu “Frigid” nie odczuwałam zafascynowania treścią. Wręcz przeciwnie - narastało we mnie wrażenie, że oto poznaję fabułę części pierwszej w wersji nieco zmienionej dla kolejnych bohaterów. Para przekomarzających się postaci, zakochanych w sobie do imentu, choć oczywiście jeszcze nie do końca tego świadomych, jedynie bez separującej od świata śnieżnej otoczki, która - wespół z pewnym psychopatą - tak urzekła mnie kilka miesięcy wcześniej. Wyjazd z przyjaciółmi, on nieuleczalny łóżkozaganiacz i ona spaniel z językiem ostrym jak żyleta. Przerzucałam rozdziały dość znużona, bo hej: przecież to już było grane. Tylko że tym razem okazało się, że przed czytelnikiem nie wybrzmią akordy malowniczego, zimowego love story z nęcącym zagrożeniem w tle, jakie zaintonowane ponownie byłyby wtórne. Jennifer L. Armentrout zwiodła mnie iście mistrzowsko. Chwilę później bowiem przed moimi oczami zmaterializował się TEN CYTAT, a ja pomyślałam, że to jest mi znane inaczej. Może pomiędzy strony książki wpadła jedna z dawno pożółkłych kartek pamiętnika? Nie była jednak podniszczona, pomięta - a tusz nie okazał się rozmazany. Czytałam więc dalej, poznając opowieść o młodej kobiecie, która zawsze czuła się niewystarczająca, a wszelkie tragedie, smutki, trudności i niepewności chowała za woalem tkanym z zakrapianej procentami koronki, chronionym półprzezroczystymi kolcami ostrości i strzaskanymi wewnętrznie mozaikami. Poza szorstkości, separacji i przekory to jednak ułudna melodia pustki. Pytanie nie brzmi zaś tylko: do czego prowadzi. Przede wszystkim: skąd się wzięła? I Armentrout udziela doskonałych odpowiedzi. 

“Czasami... czasami czułam, jakby przez mój umysł przelatywało zbyt wiele myśli, i to był właśnie taki moment. Zaczynałam wpadać w panikę.” 

Punktem wyjścia dla historii zawsze jest jakiś on. Albo ona, choć niekoniecznie stanowi sedno najbardziej wartościowych narracji. Te tak często traktują o szalejącej kipieli podtapiających problemów, jaka zwyczajowo wiąże się ze stratą. Rzadziej - walką z największymi słabościami. Nawarstwiającymi się wewnątrz; postronnie niewidocznymi. Albo jeszcze gorzej: skrzętnie schowanymi za maskami malowanymi fałszywymi narracjami. Pierwsze pociągnięcie pędzla: wszystko jest w porządku. Siedemnaste: oczywiście, że dam sobie radę. Nie, to nic, że wypadła część włosia, dalej można tworzyć. Dziewięćdziesiąte: jakie było na początku? Zupełnie zapominasz o tym, jak płótno wyglądało kiedyś. Czy w ogóle istniało? A przecież zbyt wiele nałożonych warstw farby przypomina nic a przy tym zaczyna się kruszyć. Cóż... “This is me and youto pozornie tylko rozrywkowa powieść o ambitnej studentce, skrycie zakochanej w przystojnym podrywaczu. Doskonałej przyjaciółce, która cieszy się ze szczęścia tej drugiej i dziewczynie w wolnej chwili rozmawiającej z obcymi osobami na specjalnej infolinii – takiej, jaka z pewnością wiele razy uchroniła je od popełnienia tego ostatecznego czynu. To gawęda o młodej kobiecie z niewyparzonym językiem, wydającej się reagować ciętą ripostą nawet na najbardziej niewinny tekst. Andrea wiecznie się uśmiecha - i to zupełnie nieistotne, że najczęściej impertynencję miesza w tym wygięciu ust z ironią. Przecież taka już jest, trochę cyniczna, a inteligentne poczucie humoru trzeba wykorzystać. Niezbyt pewna siebie wizualnie, choć to akurat stara się ukrywać. Słabo wychodzi jej wszelaka gra tylko wówczas, gdy telefonuje do rodziców i, mimo że tego wprost nie słyszy, wie, że ich zawiodła. Nie jest swoim idealnym bratem, zmieniła kierunek nauki i podążyła za płynącą z przeznaczenia pasją. Nic takiego już jej nie rusza; niewiele wszak ją obchodzi. Jeśli coś - przestanie. Kiedy pójdzie do baru. Nie na jednego drinka – siedem. Dwa piwa, dwanaście. W poniedziałek, środę i sobotę. Wtedy nareszcie będzie cicho. 

(...) upijałam się do momentu, aż nie pamiętałam własnego imienia. Piłam tyle, że ilość alkoholu we krwi mogła mnie zabić. Piłam, aż nie byłam w stanie myśleć.” 

Mam wrażenie, że tamta grupa wytyka mnie palcami i znowu się ze mnie natrząsa. Chmary zasłyszanych wcześniej wyzwisk krążą; duszą jak chmura znienawidzonych perfum. Nie odniosłam sukcesu, który sobie założyłam w wyznaczonym czasie. Zamiast miejsca pierwszego – wiecznie drugie; niczym klątwa. Jednak nie zostawił dla mnie swojej dziewczyny, choć przecież obiecywał. Nie pamiętam ostatniej nocy. Znowu widziałam jak podczas imprezy podrywa inną, mnie ignoruje. Co się stanie, gdy spełni się najgorszy scenariusz? Nikt nie jest ze mnie dumny. Sama czuję się rozczarowana własną osobą. Nie zasługuję na to, tamto, jego. Wszyscy traktują mnie pusto i powierzchownie. Jak mają inaczej, skoro ukrywam prawdę za odpowiednio kolczastym pancerzem? Tamta jest lepsza. Niewiele osiągnę. Nie dam rady – dam, bo inaczej pokażę, że się poddałam; dam mimo kosztów. Na nic nie zasługuję. Nikt nie chciałby kogoś takiego na wieczność, lepiej mieć ich na chwilę i potem wstydzić się, że nawet nie do końca pamiętasz. Jeżeli dalej trochę - zapomnieć. Podlać, przelać na wysoki procent, zalać. Błędne koło musi się kręcić, a otumanione myśli nie bolą tak bardzo, nie krzyżują się i czasem nawet udaje im się na chwilę ucichnąć. Nie istnieć. Zniknąć. Nareszcie. Ale to ścieżka prowadząca tylko w jedną stronę, o czym przekonuje się bohaterka drugiego tomu cyklu “Frigid” w kluczowym, najistotniejszym momencie. Nieco przekornie, bo los daje jej znak nie do przeoczenia akurat wówczas, gdy samodzielnie podejmuje decyzję o przemianie. Nie o przewartościowaniu życia, bo tego definitywnie mu nie brakuje. Przewrotność przeznaczenia lubi jednak niekiedy dać o sobie znać w nader widowiskowy sposób. Trzeba wykazać się sporą literacką zmyślnością, aby z potencjalnego romansu w konwencji YA/NA wyprowadzić narrację na ważką opowieść o walce z tym najtrudniejszym przeciwnikiem – tym widzianym codziennie w lustrze. Nawet, jeśli skrywa się za mgłą, wciąż tam jest. Tkwi także w chwili, w której strzaskasz szkło na jak najdrobniejsze odłamki. Gdy się nimi zranisz. I nie chce odejść. Jeżeli zaś chce – to Ty nie możesz mu na to pozwolić. I właśnie ta chwila jest prawdziwą bitwą. 

“Chciałam znaczyć... więcej. (...) Chciałam choć raz się tak nie czuć.” 

Jeśli wyciągnie się z lektury Armentrout wnioski głębsze i istotniejsze niż taki, iż to naznaczona trudnościami historia romantyczna młodego lovelasa i pyskatej studentki, analiza tytułu jej najnowszej powieści okaże się frapująca. “This is me and you” - to ja i Ty, oto właśnie ja i Ty, to właśnie to czym jestem ja a czym Ty; skrajnie oddzielające: dokładnie tu taka ja a tam taki Ty, kreską grubą. Ale może końcowo: taka właśnie naprawdę jestem ja, ja i Ty – razem. Jest też inna opcja, dość trwożąca (lub nie), iż semantyczny halucynant we mnie wpadł na szalone wibracje zabaw słowami i nadawania im własnych znaczeń. Co jednak miałoby być lepszą funkcją literatury niż pobudzanie do twórczości? Do światłych wniosków i wielowymiarowych rozmyślań również - bo i tam znowu prowadzi Autorka z Wirginii Zachodniej. Wstępnie lekką i kapryśną młodzieżową komedią romantyczną z premedytacją wiedzie czytelnika na sam środek pola bitwy – bez lekkiego ni ciężkiego uzbrojenia; nieprzygotowanego. Na arenę zbudowaną z problemów życia codziennego. Ostatecznemu starciu kibicują uczucia, relacje rodzinne oraz potencjalna przyszłość. Jego obserwacja jest doświadczeniem wartościowym i prowokuje do zaistnienia myśl, która powinna Ci towarzyszyć zawsze, gdy patrzysz na kogokolwiek: jaka walka toczy się codziennie za jego przebraniem?This is me and you” to powieść ważna, jeśli tylko wiedzieć, jak ją zrozumieć. Jeżeli tylko się tego chce. Tak jak i ja pragnę nigdy nie przestawać poszukiwać własnych fabularnych luster, bo strzaskane nie odbijają już światła. 8/10 - wypatruj nieoczywistego. 

“To nie tak, że ja... Nie potrafiłam nawet dokończyć tego zdania. Nie rozumiałam, co to oznacza – czy przez to, że (...) nie pamiętałam niektórych sytuacji. A może pamiętałam, tylko wolałam o nich zapomnieć.” I TEN CYTAT. 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)