Aleksandra Łacic - Nieobecny - recenzja
Literatura obyczajowo-romantyczna ma funkcję typowo rozrywkową. Odpowiednio lekko podana, staje się najlepszym odmóżdżaczem wówczas, gdy chcesz na chwilę odpocząć od dantejskich scen zbrodni, rozważań nad narracją piękną albo poszerzania wiedzy historycznej. Aby jednak miała szansę stworzyć dla Twojego umysłu przystań na oddech, miast irytować nieracjonalnymi zachowaniami bohaterów czy doprowadzać do tak zwanej szewskiej pasji absurdalnymi zdarzeniami, musi zostać właściwie wykreowana. Nie można się bowiem oszukiwać - oczywiście, że da się stworzyć historię miłosną pozbawioną jakichkolwiek wartości czy celu, w jakiej niewiele kwestii będzie miało sens. Zadrukowany w ten sposób papier staje się jednak zaledwie makulaturą - i to bezpowrotnie straconą. Nie widzę powodu, dla którego ktokolwiek miałby tracić w ten sposób potencjał literacki. Romanse zdecydowanie mogą być przecież czymś bardzo wartościowym. Urzekjącym słowami, uśmiechającym niebanalnymi postaciami, porywającym czytelnika w wir nieprzewidywalnych perypetii. Gatunek niesamowicie potrzebny, bo bliski codzienności - a także dający to, czego czasem poszukuje absolutnie każdy: chwili wytchnienia. Słodko-gorzkiej, budującej lub po prostu podświadomie zwracającej się do jaźni: teraz relaks, przedstawię Ci przyjemną historię. Za to właśnie cenię fabuły obyczajowe, po jakie sięgam zawsze, kiedy czuję, że z piekielnie mrocznych czeluści chciałabym na moment przemieścić się na puszystą, białą chmurę prostych przyjemności semantycznych. Powodowana taką potrzebą, zdecydowałam się poznać “Nieobecnego” - kontynuację “Niepoznanego” Aleksandry Łacic. Posiadająca tłoczone elementy okładka zwróciła moją uwagę również bijącym od niej spokojem. Przytulnie majestatycznym komfortem, jaki marzyło mi się odkryć za tym udanym projektem graficznym. Odsłonił on przede mną natomiast... nieprzewidzianą ni nieprzewidywalną dozę abstrakcyjnych zdarzeń.
“Moje serce i umysł są wypełnione sprzecznościami - pomyślałam z przerażeniem i tęsknotą, lękiem i nadzieją.”
Czym może poskutkować zakończony nagle i nie tak jak się tego spodziewano, gorący, tygodniowy romans ze Szwedem – w dodatku odbyty w Hiszpanii? Okazuje się, iż dla uczuciowej kobiety to niewyobrażalna tragedia. Miłość od pierwszego wejrzenia, wymiana obietnic rzutujących na całe życie. Mieszkanie, które przecież miało być Twoje, a z jakiego po niebezpiecznym ponoć wydarzeniu zostałaś po prostu wyekspediowana. Lars nie daje znaku życia, zatem w niełasce Losu wracasz do owianej szarością Polski i w mieszkaniu rodziców oddajesz się słusznej wegetacji. Od kilku miesięcy (sic!) spędzasz całe dnie, leżąc na dywanie i wpatrując się w wiszący nad Tobą żyrandol. Najchętniej nie jadłabyś niczego oraz wcale się nie myła, co zresztą także się zdarza. Nie cierpisz na nic – poza obezwładniającą nieobecnością siedmiodniowego kochanka. Po cóż komu praca czy jakiekolwiek twórcze zajęcie, kiedy tak wiele jeszcze zostało do rozważenia. Och, Lars... Jak śmie nie odbierać od Ciebie telefonów ani nie odpisywać na wiadomości? Przecież w ciągu tych kilku dni tak wiele Ci przyrzekał - i wpatrywał się w oczy błękitem, zarzekając się, że nigdy Cię nie opuści. Dlaczego zmienił zdanie? A może to Ty odczytałaś wszystko nie tak, jak powinnaś? Twój dywanowo osiadły tryb nieżycia przerywa wizyta ognistej przyjaciółki, która bardzo niewyparzonymi słowy oznajmia Ci, że dość tego przemieniania się w zombie. Zabiera Cię na zakupy, do fryzjera i informuje, iż lecisz z nią do Anglii na wycieczkę. Niby w zastępstwie osoby towarzyszącej, choć tak naprawdę gołym okiem widać, że ta odsiecz to misja ratunkowa, by wyrwać Cię z marazmu. Jesteś jej wdzięczna, a Lars wybiera się przecież z Wami. Każdej nocy śni Ci się bowiem... znikając bez słowa za targaną hiszpańskim wiatrem firanką. Niestety nie deklamuje niczego wierszem. W chwilach umysłowej przejrzystości sama dochodzisz do wniosku, że po kilku miesiącach rozpaczy za tygodniową miłością chyba najwyższa pora się pozbierać. Przynajmniej z dosłownego i przenośnego dywanu. Wielka Brytanio, przybywasz. Ach, ileż przygód może Cię tam czekać...
“Co wydarzy się tym razem?”
Chwilę przed wyprawą zauważyłaś, że na Twoim koncie... pojawiła się niebagatelna suma pieniędzy od Larsa - bez żadnej informacji. Uznajesz, że być może... chciał Ci wynagrodzić tamten dawny, wspólny czas, więc właściwie to nie będziesz próbować mu jej oddać. Należy Ci się (sic!). Nowe miejsce, bardzo stara Ty, choć twierdzisz inaczej. Zwiedzanie miasta, szalone eskapady z przyjaciółką, w końcu eleganckie i luksusowe przyjęcie, na którym dotrzymujesz jej towarzystwa. Rozglądasz się za Larsem, jak gdyby nagle miał się zmaterializować w tym pełnym przepychu hallu. Nic nie jest przecież niemożliwe, prawda? Z budynku uciekasz jednak niczym Kopciuszek tuż po poznaniu niepozbawionego uroku Anglika. Joe jest kimś, kto bez dwóch zdań potrafi zawrócić kobiecie w głowie, co potwierdzasz, umawiając się z nim kolejnego dnia. Twoja przyjaciółka sama wraca do rodzinnego kraju – Ty zaś, przy pomocy tym razem angielskiego kochanka, postanawiasz zapomnieć o szwedzkim. Nie jest to proste. Ciągle nawiedza Cię po nocach, podsuwając nieprzyzwoite obrazy i takie rodem z tragedii, w czym nawet poinformowany o wszystkim Joe nie potrafi Ci ulżyć. Nie czyni tego również fakt, że mężczyzna niemalże od razu szaleńczo się w Tobie zakochuje. Po dwóch miesiącach chce spędzić z Tobą całe życie, a Ty co drugiego wieczoru jesteś skłonna na to przystać. W pozostałe lamentujesz -bo Anglik dalej jest, a Larsa nie ma. Oszukujesz się, że chodzi tylko o zamknięcie pewnego rozdziału w życiu. Robisz to udanie do tego stopnia, że wkrótce sam Joe namawia Cię, byś spróbowała go namierzyć i się z nim pożegnać. W końcu przychodzi ta jedna wiadomość, a Ty liczysz na to, że uda Ci się prawdziwie rozliczyć z przeszłością i zacząć stać obiema nogami w teraźniejszości. Płonne Twe nadzieje – wszak rozterki poniedziałkowych nocy inaczej wyglądają we wtorkowe poranki, a te ze środków środy błyszczą odmiennym kolorem w czwartkowe popołudnia. Lars czy Joe? A może by tak znowu rzucić wszystko i powrócić do Polski, by podczas kolejnej zagranicznej podróży kilka miesięcy później poznać kogoś jeszcze innego? Żałujesz czasem, że nie masz magicznej, przepowiadającej przyszłość kuli-zgaduli...
“I to właśnie ona, ta ogromna, niezniszczalna miłość sprawiła, że wzięłam głęboki oddech i... Czas zatoczył koło.”
Jak w powyższym cytacie, koło zatacza również fabuła “Nieobecnego” - przez 360 stron miałam bowiem wrażenie, że czytam dokładnie tę samą treść, z nieznacznymi tylko zmianami. Alex w Polsce, Hiszpanii, Anglii - rozważająca jedną, najistotniejszą kwestię: Joe czy Lars. Wieczoru A dochodzi do wniosku, że definitywnie ten drugi, kolejnego twierdzi już, że przecież tylko i wyłącznie pierwszy. Innej fabuły właściwie brak, bo próba wprowadzenia przez mężczyzn wątków rodem z thrillera klasy Z wyłącznie gmatwa nierzeczywistością narrację i wypada nieprzekonująco słabo. Dylematów moralnych i rozterek bohaterów zwyczajnie nie ma. Po tygodniu znajomości zapewniają o wielkich uczuciach na zawsze, decyzję o wspólnym zamieszkaniu podejmują w jeszcze mniej czasu, absurdalnie godzą się z tym, by partner spotykał się z byłym - najpierw mówiąc, że stoczą bitwę o serce, jeśli będzie trzeba, a moment później... towarzysząc w owym wyjściu. Postaci, z główną na czele, skaczą z kwiatka na kwiatek, za nic właściwie mając realne życie ze wszystkimi blaskami i cieniami, jakie czynią je prawdziwym. Przez to obdarzenie ich choć krztyną sympatii jest zwyczajnie niemożliwe. Wielokrotnie miałam ochotę pozbawić się włosów, rwąc je z głowy podczas obserwacji poczynań Alex. Zupełnie jak kwiatek, którego powinna w ich trakcie trzymać, niszcząc płatki do wtóru: “kocha, nie kocha, kocha...” czy raczej może w tym przypadku “Joe, Lars, Joe...”. Usilnie starałam się znaleźć w narracji choć jeden pozytywny moment – na próżno. Sytuacji nie ratuje zakończenie, którego - a jakże - można było się spodziewać. Otwarte, bo przecież kto wykluczałby kolejną wycieczkę... Językowo jest nieskomplikowanie, ale tak powinno być w lekkiej literaturze. Występują jednak także rażące błędy typu: “Biegnąc dalej do metra, uderzyło mnie poczucie, że (...)” - imiesłów przysłówkowy współczesny użyty tak niepoprawnie chyba aż sam poczuł ten impet. 😉 Nie widzę żadnych korzyści z tej lektury. Ogromna szkoda, bo po tej pięknej okładce spodziewałam się kojącego relaksu. Otrzymałam zaś złość, znużenie i ogrom irytacji. Pamiętaj, że możesz mieć o “Nieobecnym” odmienne zdanie. Choć pewne wady są dla miłośnika literatury obiektywne, zawsze najlepiej wyrobić opinię samodzielnie. Różnorodny odbiór słowa pisanego to wielka wartość. Mam nadzieję, że Alex znajdzie stabilną i trwałą dojrzałość. A ja romans, jaki otuli mnie puchem rzeczywistej baśni. PS Te estetyczne, zmyślne tłoczenia na okładce to złoto! 4/10
“Zatarło mi się wspomnienie przez to, co działo się potem. Nigdy też nie dokończyliśmy tej rozmowy.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)